ᶻ 𝗓 𐰁
Buk otworzył oczy. Niewątpliwie znajdował się w obozie Klanu Klifu, lecz wcale nie leżał w swoim żałosnym, uczniowskim posłaniu. Teraz stał gdzieś wyżej, obserwując wszystkie koty z góry – niewątpliwie była to mównica, z której przemawiał Judaszowcowa Gwiazda, gdy działo się coś ważnego. Na przykład wtedy, gdy Bukowa Łapa został przyjęty do klanu. Czekoladowy przyjął go do siebie, nadając imię i dając mu drugą szansę. Królik i Zając zostali natomiast ukarani karnymi, brzydkimi imionami. Na ich barki spadły upokarzające obowiązki, takie jak sprzątanie legowisk czy pomaganie starszym. Nie mieli mentorów, nie uczyli się, więc nie byli uczniami. Mieli taki tytuł, ale tak naprawdę była to tylko przesłodzona wersja więźnia – bo jak inaczej można by ich nazwać? Byli na każde zawołanie. Pracowali, ale ani ich umiejętności, ani reputacja nie ulegały zmianie.
W każdym razie – Buk stał teraz na wysokiej, skalnej półce, omiatając wszystkich swoich pobratymców wzrokiem. Co on właściwie tu robił? Czy w końcu udało mu się uzyskać władzę w Klanie Klifu tak, jak tego chciał? Uśmiechnął się i, tupnąwszy raz łapą, przemówił:
— Klifiacy! — zakrzyknął, prostując szyję i wyszczerzając swoje śnieżnobiałe kiełki. Wszystkie koty patrzyły na niego tak, jakby kilkoma słowami rzucił na nich czar. — Zbierzcie się, gdyż mam do wygłoszenia ważne wam wieści — kontynuował. Nie myślał nad tym, co ma powiedzieć, ale słowa same przychodziły mu na język, więc na pewno coś wymyśli na szybko. Jeśli dowodzenie klanem jest takie proste, to czemu Judasz nie strącił jeszcze Jaskółki z pozycji zastępcy i nie przygruchał sobie Bukowej Łapy? Byliby świetnym duetem, tak. A potem czekoladowy by zmarł, by srebrny mógł objąć jego miejsce i uzyskać nowy człon… Bukowa Gwiazda – czy to nie brzmi pięknie?
Gdy większość klanu, jeśli nie całość, siedziała już pod mównicą i patrzyła na niego jak na wyrocznię, mruknął:
— Dzisiejszego dnia zebrałem was tu, by ogłosić pewne zmiany dotyczące Niesfornej Łapy i Lekkomyślnej Łapy — przytaknął, a po tłumie poniosły się zdziwione, lecz zafascynowane szepty. Buk poczuł, jak robi mu się cieplej na sercu. Był do tego stworzony! — Jak wszyscy wiemy, zdradzili oni klan. Nie da się jednak ukryć, że trzeba mieć niezliczone pokłady pewności siebie, by po tym wszystkim ot tak zjawić się w klanie, który dawniej porzucili — westchnął, kręcąc głową. — Kim jednak jestem, by oceniać ich wybory? Myślę, że już dosyć kleszczy z futer wyciągnęli i już dosyć posłań naprawili, by w końcu przywrócić ich do rangi wojowników — dodał, jakby z litością, wyszukując wzrokiem dwójkę kremowych kocurów. Cały tłum spoglądał teraz na nich – byli tacy… słabi. Jakby skuleni, wciąż zawiedzeni sobą. — Niesforna Łapo — odezwał się nagle. — Od dziś będziesz nosił imię Króliczy Móżdżek! — stwierdził, chichrając się cicho pod nosem. Zaraz cały klan wybuchł śmiechem, a Buk co jakiś czas słyszał pochwały skierowane w swoją stronę. Miód na uszy. — Ty zaś, Lekkomyślna Łapo, zwać się będziesz… Zajęczy Bobek! — wygłosił doniośle.
Wtem poniosły się okrzyki:
— Króliczy Móżdżek! Zajęczy Bobek! Króliczy Móżdżek! Zajęczy Bobek!
Bukowa Łapa wnet uciszył cały tłum jednym skinieniem swojego paluszka i po raz ostatni przemówił:
— To już na tyle z dzisiejszych ogłoszeń. Możecie się rozejść — polecił, następnie sam schodząc z mównicy.
Kierując się w stronę gniazda ze zwierzyną, które po brzegi wypełnione było świeżymi piszczkami, napotkał Foczą Łapę i Morświnową Płetwę. Obie kotki od razu przyssały się do jego boków, szepcząc mu słodkie słówka do obu uszu. Srebrny z wyrafinowanym uśmiechem przenosił wzrok z jednej na drugą, wprawiając je w stan euforii.
— Bukowa Gwiazdo! Jesteś najświetniejszym kotem, jakiego widziały moje oczy… — odezwała się niebieska. Pomarańczowooki zwrócił na nią wzrok.
— Ach, tak. Masz rację! — mruknął dumnie, wypinając pierś. — Wybacz mi, Focza Łapo, że dziś cię nie mianowałem. Musiało mi to wypaść z głowy, lecz niech dama się nie martwi. W końcu się to zmieni! A wtedy będziesz nosić imię… Foczy Pysk! — ogłosił.
— Foczy Pysk? Ojej, Bukowa Gwiazdo! To takie piękne imię! Ty to masz talent… zawsze nazywasz koty tak prawdziwie, jakbyś naprawdę potrafił zajrzeć im do serca!
Srebrny chciał coś jej odpowiedzieć, lecz w tym momencie kotki odeszły od niego, kierując się gdzieś w kąt obozu. Wtedy czekoladowy zdał sobie sprawę, że właśnie dotarł do stosu ze zwierzyną i przyszło mu wybrać piszczkę, która skończy jako jego posiłek.
Ze stosu wybrał najpulchniejszego królika, jakiego tylko mógł znaleźć. Zwierzyna była tak wielka, tak piękna i soczysta, że wręcz świeciła, jakby mówiła wszystkim wokół: jestem smaczna! Tylko najlepsi zasługują na to, by mnie skosztować!
Buk stwierdził, że byłby zbyt zwykły i pospolity, gdyby tak pięknego królika zjadł wraz ze swoimi brudnymi pobratymcami. Wtargał więc go na mównicę i, gdy już miał brać pierwszy kęs, cały świat nagle się zatrząsł. Srebrny dostał nawet kamykiem w głowę, przez co zmrużył oczy, a gdy znowu je otworzył – po pięknym króliku nie było już ani śladu. Zamiast niego leżała przed nim wychudzona, żylasta, sztywna mysz – zimna, pewnie nieświeża i robaczywa. Buk skrzywił się, nie ważąc się nawet tknąć jej łapą.
ᶻ 𝗓 𐰁
Jakież było jego zdziwienie, gdy obudził się w swoim posłaniu… i to uczniowskim. Czar jakby prysł, a Bukową Łapę przygniotła szara rzeczywistość. Zagryzł szczękę, czując, jak jego ciało pulsuje ze złości. Szybko jednak ochłonął, przypominając sobie, że publicznie nie może się gniewać. Rozejrzał się wokół – czysto. Nikt go nie widział, gdy prawie pękła mu żyłka.
Nagle ktoś zawołał jego imię. Srebrny wzdrygnął się, a futro na karku uniosło mu się w górę. Nerwowo spojrzał przed siebie, tylko po to, by dostrzec stojącego mentora. Mirtowe Lśnienie najpewniej przyszedł po to, by zabrać go na trening. Uczeń burknął coś pod nosem i polizał futro na piersi, chcąc ukryć zakłopotanie.
— Śpiesz się — rzucił krótko rudofutry, po czym odwrócił się i opuścił legowisko uczniów. Coś nie w sosie był dziś Mirtowe Lśnienie… a może on zawsze taki był? A zresztą – co go to obchodziło. To tylko jego zwykły mentor, nic wielkiego, do czego miałby przywiązywać wagę. I tak nie potrzebował tych treningów! Chodził na nie tylko po to, by pokazać, jaki jest obowiązkowy i jak poważnie traktuje dobroć Judaszowcowej Gwiazdy. Prawda była jednak taka, że gdyby mógł, już spocząłby na laurach, rozkazywał innym i… odpoczywał, ciesząc się obecnością swoich fanek.
W końcu Buk ziewnął, podniósł się z posłania i podszedł do mentora, który zniecierpliwiony czekał przed wyjściem z obozu.
— Świetnie. Ruszamy — mruknął, strzepując uchem, i ruszył przed siebie.
Pora Nowych Liści nadeszła na tereny Klanu Klifu bardzo szybko. Trawa zieleniła się w delikatnych, ciepłych promieniach słońca, a kwitnące kwiaty iskrzyły się gdzieś między źdźbłami. W powietrzu unosił się piękny, rześki zapach nadchodzącej wiosny. Ptaki ćwierkały między koronami drzew, podczas gdy Bukowa Łapa wraz z Mirtowym Lśnieniem szli w stronę Sekretnego Tunelu.
Tam oboje się zatrzymali, a rudofutry zajrzał na moment do środka, po czym zwrócił się do swojego ucznia.
— Dziś nauczysz się, jak nawigować w tunelach. Musisz być ostrożny, bo niektóre z nich prowadzą aż na tereny Klanu Wilka — ostrzegł. — Poczekaj chwilę.
Z tymi słowami Mirtowe Lśnienie powrócił do lasu, znikając Bukowi z oczu. Wrócił, trzymając delikatnie za skórę na karku mysz, która szamotała się w uścisku jego szczęk. Nic nie mówiąc, kocur wszedł do tunelu i długo nie wracał; gdy jednak w końcu się pojawił, łapy miał całe w ziemi, na co srebrny skrzywił się z niesmakiem. Czy on też będzie musiał się tak okropnie pobrudzić?
— W tunelach biega teraz mysz. Idź i ją znajdź. Upoluj, przynieś tutaj — polecił mu. Czekoladowy przewrócił oczami.
— Drobnostka! — rzucił, schylając się i wchodząc do tunelu. Od razu uderzył go chłód oraz duszący zapach gleby. Przez moment woń tak zakręciła mu w głowie, że nie potrafił skupić się na tropieniu.
Gdy wreszcie natrafił na ślad myszy, nawet się nie zastanawiał. Ruszył prędko w stronę, z której – jak mu się wydawało – dochodził jej zapach. Chciał to zrobić jak najszybciej, by popisać się przed swoim mentorem i oczywiście móc już opuścić te nieszczęsne tunele.
Los chciał, że ciemność i duchota kompletnie namieszały mu w głowie. Buk szybko zgubił się, a wraz z nim zapach myszy. Nie wiedział już, jak stąd wyjść, co tylko sprawiło, że jego klatka piersiowa zaczęła pobolewać. Zesztywniał, próbując wymyślić, co powinien zrobić. Zawrócić? Nie miał jak. Tunel był potwornie ciasny – albo to on był aż tak potężny, wielki i umięśniony. Nie chciał też wołać Mirtowego Lśnienia; to oznaczałoby słabość. A on przecież nie był słaby! Potrafił doskonale radzić sobie w trudnych sytuacjach, takich jak ta. Dlatego – jak najrozważniejszy kot – ruszył przed siebie, tym razem kompletnie na oślep, nie próbując nawet wyłapywać zapachów.
Takim sposobem dotarł do wyjścia, choć chyba nie do tego, do którego powinien. Nie było przy nim Mirtowego Lśnienia. Czy był jeszcze na terenach Klanu Klifu, czy może już Klanu Wilka?
Nieważne. Teraz nie miał czasu na gdybanie – postanowił, że skoro już się wydostał, upoluje mysz tutaj. Jego mentor i tak nie będzie w stanie sprawdzić, czy zwierzyna została złapana tam, czy w lesie. Srebrny szybko zlokalizował szare stworzonko i błyskawicznie je schwytał, po czym uświadomił sobie, że nadal nie wie, jak wrócić. Powrócił więc do wyjścia z tunelu i przysiadł tam, patrząc na martwą piszczkę spoczywającą pod jego łapami. Nie zamierzał pchać się do tych tuneli. Nie znowu.
<Mentorze? Przyjdziesz po mnie?>
[1483 słów + nawigacja w tunelach]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz