*Pora Opadających Liści*
Nim kocię odpowiedziało na jej pytanie, zaczęło się dziwnie wiercić, jednocześnie próbując wtulić w jej czarno-rude futro. Szylkretowa nie miała pojęcia, co też mała wyprawia, ale starała się nie wyglądać na przesadnie zdziwioną, by nie wywrzeć złego wrażenia na kociaku. W pewnym momencie dostrzegła, iż niebieska stanowczo unika dotykania jej blizn i w końcu domyśliła się, że o coś z nimi mogło chodzić. Nie wnikała jednak.Ostatecznie mała ułożyła się w tak dziwnej, niewygodnej i jakże niemożliwej do wykonania pozie, że aż na samo patrzenie Żmii robiło się miękko gdzieś w środku.
— Mam na imię Północ — przedstawiło się kocię.
— Północ… ładnie — skwitowała uczennica uśmiechając się lekko. Siedziały tak chwilę w milczeniu, bo Żmija nie wiedziała za bardzo, co więcej powiedzieć, aż w końcu Północ sama rozpoczęła kontynuację ich rozmowy.
— Skoro nie jesteś stąd, to skąd jesteś? — po wypowiedzeniu tych słów. Przez krótką, ulotną chwilę, starsza zastanawiała się, co odpowiedzieć, ale ostatecznie nie chciała przedłużać, więc palnęła krótko:
— Pochodzę z daleka, z miasta. Ale nie drążmy tego tematu, kto jest twoją rodziną? — postanowiła jakoś odciągnąć małą od myśli o jej własnej personie.
— Moja mamusia to Kwiecisty Pocałunek, a tatuś to tak naprawdę nie wiem, ale myślę, że to Leśny Pożar — Kwiecisty Pocałunek? Czy kocica nie była czasem za stara, by mieć kocięta? Co prawda miały ten sam kolor futra, a starsza siedziała w żłobku już od jakiegoś czasu, ale wciąż… i w dodatku Leśny Pożar? Znacznie młodszy od Kwiecistej, na dokładkę jeden z rudzielców, przed którymi Różana Przełęcz, sama liderka Klanu Burzy, ją ostrzegała? To się kupy do końca nie trzymało. — Moja siostra to Cisza, ale czasem marzę, żeby być jedynaczką — wychlipiało kocię, a łzy napłynęły do jego ślipi.
Osz w mordę jeża.
Teraz między łapami miała płaczące dziecko, nie Smarka, nie swoje dziecko, czyjeś dziecko, a matka tego tu berbecia mogła zaraz przybiec i Żmiję zganić, skrzyczeć, albo co gorsza – pobić czy wymierzyć inną karę cielesną!
Przynajmniej tak wydawało się Żmii, wychowanej na surowych zasadach.
— Och, nie płacz, słoneczko, gwiazdko ty mała… — starała się jakoś uspokoić kocię, więc przytuliła je do siebie — Je-jeśli chcesz to porozmawiam z twoją… siostrą… — powiedziała, nim pomyślała, jakie z kolei to konsekwencje mogło mieć. Och, coraz bardziej się w tym bagnie zatapiała!
— Na-naprawdę? — spytało malutkie kocię, pociągając noskiem. O rety, o rety, co ona powinna była teraz zrobić! — Zro-zrobi t-to pa-pani, dl-dla m-mnie?
— T-tak, skarbie — uśmiechnęła się sztucznie, choć z zewnątrz wyglądało to jak normalny uśmiech. Och na futro babci Artemidy, co ona właśnie robiła…
Niespodziewanie usłyszała burczenie w brzuchu kocięcia. Wtedy właśnie w jej umyśle zapaliła się mała lampka, oznaczająca pomysł na wybrnięcie z tej całej sytuacji. Miała taką przynajmniej nadzieję…
— Może przynieść ci coś do przekąszenia? Stos nie jest może i pełny, ale coś się dla ciebie znajdzie… — zaproponowała, najmilej i najsłodziej, jak była w stanie. Malutka po chwili namysłu skinęła głową. Żmija wstała więc i ruszyła do stosu, a ku jej zaskoczeniu mała nie została na swoim miejscu, tylko przyczepiła się do jej nogi niczym rzep. Tak więc Żmijowa Łapa szła tak, z dodatkowym balastem u tylnej kończyny. Gdy w końcu dotarła do stosu, czując na sobie co najmniej kilka zdziwionych spojrzeń tutejszych kotów, chwyciła pierwszą lepszą piszczkę, po czym oddaliła się troszkę i usiadła wraz z małą Północą, która na moment odczepiła się od jej nogi, po czym zaczęła pochłaniać jedzenie.
Może przez ten czas konsumpcji zapomni o tym, co Żmija zaoferowała, że zrobi…
<Północ?>
[563 słowa]
[Przyznano 11%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz