Najdyskretniej, jak potrafiła, Rusałka uchyliła lewą powiekę. Pszczela Duma zdawała się leżeć w niemal zupełnym bezruchu; tylko jej boki poruszały się miarowo w rytm powolnego oddechu — a przynajmniej tego domyślała się koteczka, dla której przymrużonego oka postać matki zlewała się w niewiele więcej niż kolorowy kleks. Liczyło się jednak to, że nie dostrzegała w nim ani kropli żółci, która niechybnie należałaby do pary czujnych, szeroko otwartych oczu. Odważywszy się rzucić w jej stronę nieco śmielsze spojrzenie, posłała siostrze delikatne kiwnięcie głową.
Ulewa trwała już trzeci dzień. Takie przeciągające się okresy deszczu zdarzały się już, co prawda, w życiu dwóch małych kotek, jednak żadnego z nich nie odczuły dotąd tak dotkliwie. Kiedy dnie przepędza się na jedzeniu i drzemkach w miękkim futerku matek, to, czy na sklepienie żłobka padają pogodne promienie słońca, czy też wylewa się na nie cała rzeka wody, nie robi większej różnicy. Co innego, kiedy wreszcie podrosło się na tyle, żeby móc pobawić się na zewnątrz — choćby tuż przed samą kociarnią — a tymczasem...!
Nie próżnowały jednak. Nuda kazała im przetrząsnąć każdy zakamarek żłobka w poszukiwaniu zajęcia, co pozwoliło im w końcu poczynić pewne odkrycie: tuż przy ziemi, za załomem sumakowego pnia, w zakamarku niedostępnym dla każdego prócz najbardziej ciekawskiego oka rozwijała się cała gromadka cudacznych roślinek. A przynajmniej Rusałka sądziła, że tym właśnie były fioletowe kapelusze na zabawnie cienkich nóżkach, bo żadna z sióstr nie wiedziała na pewno. Zaintrygowane ich gąbczastą strukturą, między sobą ochrzciły je "mięczakami" i zgodnie postanowiły w tajemnicy wystroić nimi legowisko matek, którym tak nietypowo ubarwione ozdóbki musiały przecież przypaść do gustu.
Niestety! W tym względzie deszcz dawał się koteczkom we znaki po raz kolejny, bo choć w każdą inną pogodę nie miałyby większego problemu z ukradkową realizacją swojego planu, to ulewa skutecznie zniechęcała do wizyt wszelkie ciotki, których pogaduszki zwykle zapewniały im chwilę nieuwagi Pszczelej Dumy tak niezbędną w podobnych sytuacjach. Małym nie pozostało więc nic innego, jak zyskać ją sobie pewnym podstępem.
— Idę — szepnęła Biedronka w odpowiedzi na jej sygnał. Rusałka skrzywiła się, pomimo szumu deszczu słysząc, jak drobna gałązka łamie się z trzaskiem pod łapkami podnoszącej się siostrzyczki. Karygodny brak ostrożności. Pozostała jednak w bezruchu, w napięciu obserwując, jak srebrna małymi kroczkami zbliża się do ukrytej kępki.
— Już wstałaś, kochanie? — Głos Pszczelej dumy, zwykle tak miły dla ucha, tym razem był jak cios prosto w serce. Biedronka aż podskoczyła i odwróciła łepek, a na jej pyszczku odmalował się przestrach; trwało to jednak ledwie chwilę, bo zaraz potem bezceremonialnie runęła na ziemię.
— Biedroneczko!?
— Po prostu jest śpiąca — wyjaśniła szybko Rusałka zaniepokojonej matce. Sama nie spodziewała się takiego ruchu ze strony siostry, ale zrozumiała, że jeżeli ich plan dało się jeszcze uratować, to tylko przez jej improwizację. — To ten deszcz. Deszcz tak nas wszystkich usypia, że jak tylko się obudziła, zasnęła z powrotem.
— Ach tak? — Brwi Pszczelej Dumy powędrowały w górę. — Czyli tylko mi się wydaje, że ktoś tu coś knuje?
— Tak! Bo też jesteś śpiąca, mamusiu... — Spojrzenie matki, jakkolwiek rozbawione, sprawiało, że czuła się winna, mówiąc jej coś takiego. Nie lubiła jej oszukiwać i z chęcią zrezygnowałaby z całego procederu, ale chodziło przecież o miłą niespodziankę! Cel był szczytny i musiała dać z siebie wszystko. Ziewnęła zatem przeciągle. — Wszyscy jesteśmy. Jesteś bardzo śpiąca i dlatego myślisz sobie takie... niestworzone... rzeczy...
Wypowiadając ostatnie słowa, sama ostentacyjnie zwinęła się w kłębek i westchnęła sennie, w myślach błagając Klan Gwiazdy, aby spojrzał na te starania łaskawie.
— Co ja z wami mam... — Chrzęst ściółki jasno dał jej do zrozumienia, że kotka wstaje, i przegnał tym samym z jej serca wszelką nadzieję. Otworzyła oczy w gorzkim poczuciu porażki, na które czułe liźnięcia po łepku pomogły niewiele. Usłyszała, jak kawałek za nią Biedronka również podnosi się z ziemi. Będą musiały wymyślić coś nowego, ale czy naprawdę zostało coś jeszcze, co mogłoby wpaść im do głowy? Czy może zmuszone będą działać na dwa fronty — jedna odwracać uwagę mamusi, a druga ozdabiać posłanie? Pomysł wcale niezły, o ile tylko to jej samej dostałaby się rola dekoratora wnętrz (nie można tak ważnego zadania zrzucić na niepewne Biedronkowe barki...!), na co z kolei siostrzyczka nie chciała zgodzić się pod żadnym pozorem. Co tu robić!
Słuchała tego, co Pszczela Duma mówiła dalej, pogrążona w pochmurnych myślach.
— Ale faktycznie chyba zjada was nuda. Kto to widział, żeby tyle się wylegiwać... Nie ma lekko, co? — westchnęła kotka współczująco. — Zwykle w żłobku jest naraz trochę więcej kociaków do zabawy.
W rzeczy samej, zapachy całego stadka innych kotów dawało się wyczuć w oddalonej nieco części kociarni, ale w miarę upływu czasu zacierały się coraz bardziej, podobnie jak jakiekolwiek wspomnienie obecności ich właścicieli w głowie Rusałki. Były dla niej niczym więcej, niż niewyraźnymi śladami równie niejasnej przeszłości — które na dodatek nie miały nic wspólnego z zatruwającym myśli problemem chwili obecnej.
— Poszukam wam kogoś, jeśli trochę zaczekacie grzecznie.
Sens tych słów nie zdążył dotrzeć jeszcze do Rusałki, kiedy matka mierzyła ją krótko badawczym spojrzeniem; na szczęście bycie grzecznym było u niej stanem podstawowym i ta wrodzona niewinność musiała rozwiać wszelkie wątpliwości Pszczelej Dumy wywołane dziwacznymi napadami senności jej dzieci, bo niedługo po tym rzeczywiście uśmiechnęła się szerzej i skierowała do wyjścia.
Tak po prostu!
Koteczki rzuciły sobie nawzajem zaskoczone, ale i rozradowane spojrzenia; dwa razy powtarzać nie było im trzeba. Gdy tylko stukot deszczowych kropel zagłuszył odgłos miękkich kroków matki, zabrały się do roboty.
Zrywanie mięczaków nie było trudne — wystarczyło porządnie chwycić zębami łodyżkę, aby bez większego trudu dała oderwać się od pnia z cichym plaśnięciem. Razem z Biedronką szybko uporały się w ten sposób z co ładniejszymi okazami i czym prędzej wróciły do rodzinnego legowiska, niosąc w pyszczku po jednym. Miały dziwny, lekko gorzkawy smak i aromat, którego Rusałka nie umiała z niczym porównać.
— Za blisko! — fuknęła nagle jej siostra po tym, jak umieściła swój kapelusik tam, gdzie jej pasowało. — Tak to nam nie starczy, żeby zrobić kółko!
— Od kiedy my robimy kółko? Kółka są głupie. — Zirytowana, machnęła w jej kierunku ogonem. Wiedziała, że tak będzie! Oczywiście Biedronka nie pojmuje jej artystycznych zamysłów, dużo bardziej złożonych niż dziecinne kółeczka. Widząc, jak stawia krok do przodu, pośpiesznie wsunęła się między siostrę a przyniesionego przez siebie mięczaka i posłała jej groźne spojrzenie.
— No wiesz co... — odpowiedział jej obrażony ton. Biedronka cofnęła łapę i odwróciła się, zarzucając łepkiem dla efektu. — Jak taka jesteś, to zaraz nic nie skończymy, bo mamusia wróci i nas zobaczy! Ale jasne, układaj sobie swoje kształty, jak masz taki genialny pomysł!
Rusałce zrobiło się głupio. Musiała przyznać siostrze rację — naprawdę nie miały czasu na kłótnie. Pszczela Duma mogła wrócić w każdej chwili (w dodatku z towarzystwem), a wtedy nici z niespodzianki! Powiodła wzrokiem po legowisku i westchnęła. Niechętnie, bo z przydeptaniem godności własnej, ale postanowiła zgodzić się na kółko.
— A co z przeprosinami? Dla mnie? — usłyszała w odpowiedzi i dla odmiany poczuła, że ma ochotę Biedronkę udusić.
— Tę kwestię rozstrzygnie pojedynek — odparła zamiast tego tonem pełnym powagi. Siostra zmierzyła ją hardym spojrzeniem spod zmrużonych powiek, po czym skinęła głową, co przypieczętowało sprawę.
Bez dalszych opóźnień wróciły do pracy. Szło im całkiem sprawnie i już wkrótce wokół posłania wykwitł nieco krzywy, ale całkiem uroczy półokrąg fioletowych kapeluszy, do którego zamknięcia brakowało już tylko kilku, kilkunastu egzemplarzy. Zziajanej Rusałce wyrwanie bardziej przysadzistego osobnika sprawiło trochę trudu, ale już wkrótce truchtała z powrotem w stronę legowiska z pyszczkiem wypchanym mięczakową materią. Jeszcze tylko kilka takich kursów, i ich prezent dla mam będzie...
— Hej, dzieciaki. — Głos od strony wejścia do żłobka sprawił, że stanęła jak wryta. Szczęki machinalnie zacisnęły się jej mocniej na łodyżce rośliny, a futro nastroszyło. Czyżby mamusia wróciła? Ale nie — to nie była ona...!
Ciężar trzymanego w pysku mięczaka utrudniał nieco manewry, a jednak zdołała powoli obejrzeć się za siebie. W wejściu do kociarni stała czarno-biała kotka o zroszonym deszczem futerku, której wyraz pyszczka wskazywał na zaskoczenie jeszcze większe niż to Rusałki.
<Wir? Co powiesz na obiad z grzyba>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz