Wróciłem z polowania niosąc w pyszczku tłustą mysz. Od kilku wschodów słońca wszyscy wojownicy biegają tylko po lesie i łapią ile się da, aby nikt nie umarł z głodu w zbliżającej się porze nagich drzew. Wciągnąłem nosem mroźne powietrze. Tak. Ta okropna pora zbliża się wielkimi krokami. Uderzy w nas niespodziewanie niczym groźny wojownik wrogiego klanu.
Kiedy odłożyłem zdobycz na stosie dostrzegłem Sowie Skrzydło. Medyczka mruczała o czymś z Widmową Łapą. Podszedłem bliżej, by się przysłuchać.
- Sama nie wiem, czy to dobrze, czy źle, że nie mamy w klanie kociąt - mruknęła kotka. - Z jednej strony nikt się nie rozchoruje poważnie, ale z drugiej...
Przerwała, kiedy tylko zauważyła, że się zbliżam.
- Spójrz Widmowa Łapo, oto nowa krew - oznajmiła z uniesieniem. - Ojciec przyszłych pokoleń.
- Ciekawe, jakich przyszłych pokoleń? - mruknął Widmowa Łapa. - Od wielu księżyców w Klanie Wilka nie było świeżej krwi, żadnych kotek, z którymi mógłby mieć dzieci.
- Wybaczcie, że wam przeszkodziłem - mruknąłem. - O czym rozmawialiście?
- W Klanie Wilka nie ma kociąt Jaszczurczy Ogonie - wyjaśniła Sowie Skrzydło. - Robimy się coraz słabsi w oczach innych klanów. Martwi mnie to.
- To już nie ode mnie zależy, a od kotek.
- Masz rację. Zrobiłbyś coś dla mnie? Muszę zrobić zapasy ziół, będę potrzebowała pomocy, ale robię teraz Widmowej Łapie mały sprawdzian. Ma się zajmować Nietoperzową Łapą. Zraniła się podczas polowania.
- Nic jej nie jest?
- To nic poważnego - zapewnił uczeń medyczki. - Zwykła rana. Po prostu bardzo się zabrudziła i boimy się, czy nie dostało się do niej zakażenie.
Kiwnąłem głową.
- To czego będziemy szukać?
- Najpierw miodu. Kiedy byłam uczennicą Suchej Paproci barć znajdowała się w dębie, w okolicy Drogi Grzmotu. Nie znajdę jej bez bystrego nosa.
Od razu zrozumiałem co miała na myśli. Na jej nosie od zawsze znajdowała się blizna. Biedaczka. Nie wyobrażam sobie, jak to musi być nie czuć tech wszystkich leśnych zapachów.
Szliśmy wzdłuż Drogi Grzmotu i od razu pożałowałem swoich myśli na temat zapachów. Wolałbym mieć teraz nos Sowiego Skrzydła, która szła i nawet nie krzywiła się kiedy jakiś potwór przebiegł obok zostawiając śmierdzący trop. W końcu kotka się zatrzymała.
- To ta okolica - szepnęła. - Węsz!
Zrobiłem kilka kroków w głąb lasu, ale nic nie poczułem. Wróciłem do medyczki.
- Sowie Skrzydło, jesteś pewna, że to dobre miejsce? - spytałem.
- Mysi móżdżku! To nie ta strona Drogi Grzmotu! - prychnęła kotka. Spojrzałem na czarną ziemię, którą przebiegł przed chwilą rudy potwór, a potem na jej drugi koniec.
- Tam są tereny Klanu Klifu - powiedziałem.
- Ale kiedyś były Klanu Wilka. Kiedy się uczyłam tam zbierałam miód.
Położyłem po sobie uszy.
- Ja pójdę pierwszy - oznajmiłem. Kotka kiwnęła głową. Powoli zbliżyłem się do krawędzi drogi, odczekałem chwilę, a kiedy nie słyszałem już żadnych potworów rzuciłem się ślepo przed siebie. Zatrzymałem się dopiero, kiedy wpadłem na drzewo po drugiej stronie. Odwróciłem się i zauważyłem, że Sowie Skrzydło spokojnie przeszła Drogę i jest już obok mnie.
- Głuptas - prychnęła i machnęła ogonem sygnalizując, że mam iść za nią. Ruszyliśmy wgłąb terytorium Klanu Klifu. Wszędzie wokół czuć było zapach wroga. Starałem się udawać niewzruszonego, ale w rzeczywistości się bałem.
Sowie Skrzydło brnęła przed siebie rozglądając się wokół. Również zachowywała czujność.
- To dziwne uczucie - szepnęła. - Znowu tu być...
Milczałem. Nie wiedziałem, co mam jej odpowiedzieć. Tereny po tej stronie Drogi Grzmotu też należały kiedyś do Klanu Wilka. Ale wtedy jeszcze nie istniałem. To było kiedy Słoneczny Deszcz był mały. Wtedy zmarł też brat Sowiego Skrzydła...
- Hej, Jaszczurczy Ogonie? Chciałbyś usłyszeć ciekawą opowieść?
- Słyszałem już, jak Klan Klifu wygonił nas z tych terenów.
- Nie o tym. Kiedy zostałam pasowana uczniem strasznie marzyłam o byciu wojownikiem. Może gdybym nim została to ja byłabym dzisiaj liderem Klanu Wilka? Niestety, kiedy ja i mój brat byliśmy na jednym z pierwszych treningów przeceniłam swoje zdolności. Zaatakowałam borsuka, a on odebrał mi węch. Wtedy mój brat i wówczas jeszcze Wojenna Pręga przegnali borsuka. Było to niedaleko tego miejsca. Wspomnienia wracają.
Nagle usłyszałem szelest. Zatrzymałem się i nastawiłem uszu. Nic nie widziałem przez wysoką, suchą trawę, ale byłem pewien, że ktoś nas wykrył. Napiąłem mięśnie. Znów szelest... Szybkim skokiem rzuciłem się w kierunku, z którego dobiegł dźwięk i upadłem na złocistym kocie. Zacząłem z nim walkę, jednak szybko przekonałem się o jego słabych umiejętnościach. Walczył jak uczeń, choć był już stary. Nie był na pewno samotnikiem, śmierdział Klanem Klifu.
- Jaszczurczy Ogonie! Zostaw go! - usłyszałem wołanie Sowiego Skrzydła. Przydusiłem przeciwnika do ziemi i dopiero teraz zauważyłem jego brak, kocur nie miał oka. Teraz wszystko stało się jasne.
- Zakrzywione Oko... - szepnąłem wypuszczając kocura.
- Co robicie na terytorium Klanu Klifu? - spytał podnosząc się z ziemi. - Sowie Skrzydło?
- W porze nagich drzew nawet wojownicy narzekają na ból gardła. Przyszliśmy po miód. Uwierz, pilnuję żeby na nic nie polował.
Kocur uniósł głowę i spojrzał na mnie z wyższością. Miałem ochotę rzucić się mu do gardła.
- Zaprowadzę was do barci - mruknął. - I nie powiem Onyksowej Gwieździe, że tu byliście... Ale niech ten młodzieniec trzyma pazury schowane.
Sowie Skrzydło posłała mi jednoznaczne spojrzenie. Niechętnie schowałem pazury.
- Prowadź - rzuciłem. Zakrzywione Oko ruszył dalej ścieżką wydeptaną w trawie. Za nim poszła Sowie Skrzydło, a za nią ja. Nie umiałem określić żadnych charakterystycznych punktów, wszędzie wokół otaczała nas trawa.
W końcu usłyszałem plusk wody, a po chwili poczułem, jak ziemia pod moimi łapami zamienia się w błoto. W lodowatą maź, bleh! Potem powoli wkroczyłem do wody. Jeszcze lepiej.
- Jesteście pewni, że dobrze idziemy? Tutaj jest strasznie mokro! - prychnąłem otrzepując łapy z wody.
- Co się stało Jaszczurku? Boisz się zmoknąć? - zakpił medyk. Jasne. Czy wszyscy medycy muszą być takimi wredotami? Prychnąłem tylko na jego uwagę i ruszyłem dalej. Po dłuższym spacerze w błocie po brzuch dotarliśmy pod jakieś stare drzewo, na którym wisiały szczątkowe rdzawe liście. Usłyszałem brzęczenie i zobaczyłem dużą kulę oblepiającą jedną gałąź.
- No to wio... - westchnęła Sowie Skrzydło i podbiegła do drzewa.
- Zaczekaj Sówko! - zawołał Zakrzywione Oko i sam zaczął wspinaczkę. Kiedy był już tuż obok barci rozdarł ją pazurami. Z dziury zaczęła wyciekać złocista maź, ale medyk zeskoczył z drzewa i zaczął biec w kierunku przeciwnym do naszego. W pierwszej chwili nie zrozumiałem o cho chodzi. Wtedy dostrzegłem czarne kropki podążające za kocurem. No jasne, pszczoły.
Sowie Skrzydło zaczęła zbierać wyciekającą maź na liście. Kiedy uzbierała trzeci medyk Klanu Klifu wrócił.
- Szybko, musimy stąd iść - powiedział. Wziął jeden liść i kiwnął mi, żebym zrobił to samo. Wróciliśmy do błota, ale teraz nie śmiałem się odzywać, żeby nie upuścić bezcennego miodu.
Kiedy dotarliśmy do Drogi Grzmotu nadszedł czas, aby pożegnać się z Zakrzywionym Okiem. Ja nie miałem o czym z nim rozmawiać, ale Sowie Skrzydło gadała tam jakieś wielkie podziękowania...
- Będę czekał po drugiej stronie - mruknąłem do kotki i chwyciłem swój listek. Szybko, ale też ostrożnie przebiegłem po czarnych, śmierdzących kamieniach i usiadłem na brzegu drogi. Obserwowałem stamtąd koty po drugiej stronie. Okropność! Jak można tak dzielić języki z kotem z innego klanu? W końcu Sówka wzięła swój liść i wbiegła na drogę. Zbyt szybko.
- Sowie Skrzydło! - zawołałem rzucając się na oślep w kierunku medyczki. Coś jednak mnie uderzyło i wylądowałem ponownie na swojej stronie, a czarny potwór przebiegł tuż przede mną.
- Zwariowałeś?! - usłyszałem warknięcie Zakrzywionego Oka. Byłem w szoku. Zobaczyłem, jak medyczka rusza łapą.
- Ona żyje! Pomóż jej! - syknąłem. Kocur pokręcił głową. Teraz była przerwa, żadne potwory nie biegły. Oboje ruszyliśmy w kierunku Sowiego Skrzydła.
- Krzywusie... - szepnęła Sówka słabym głosem. Agh!
- Sówciu, Sóweczko... - szeptał kocur nachylając się do niej. Wtedy przebiegł kolejny potwór, ale nas ominął. Wtedy Sowie Skrzydło spojrzała na mnie.
- Zajmij się naszym synem, t-to świetny woowik... - kotka położyła głowę na Drodze Grzmotu. Zacząłem płakać. To niemożliwe! Ona nie może...
- Pomóż mi ją zabrać na pobocze - powiedział Zakrzywione Oko. Co Sówka mówiła? Zajmij się naszym... synem? CO miała na myśli?
- ZOSTAW JĄ! - syknąłem. Kocur wzdrygnął się.
- Jaszczurczy Ogonie... - zaczął medyk. Znów warknąłem.
- JESTEŚ GŁUCHY? ODSUŃ SIĘ OD NIEJ! - naciskałem.
- Trzeba ją stąd zabrać...
- NIE RUSZ!
- Synu!
Ten dźwięk zawirował mi w uszach. Nastroszyłem sierść.
- Coś ty powiedział? - spytałem powoli, naciskając na każde słowo. Kocur w pierwszej chwili się zląkł, ale szybko się wyprostował.
- Nazwałem cię swoim synem - oznajmił unosząc dumnie pysk. Ogarnęła mnie wielka fala złości. Miałem ochotę rozszarpać mu gardło, zabić teraz i w tym miejscu. Jednak po chwili poczułem się słaby. Niczym kociak. Nie! To nie prawda! Sowie Skrzydło... Nie! To bzdura!
Zacząłem płakać. Uciekłem z tego miejsca i pognałem prędko do obozu. Miałem ważną wiadomość. Okrutną, ale niezbędną.
Wbiegłem do obozu i upadłem u stóp Wysokiego Głazu. Wzbudziłem wielkie zainteresowanie w obozie. Jelenia Gwiazda od razu zauważyła, że przynoszę ważną wiadomość. Wskoczyła na kamień i uniosła pysk.
- J-jaszczurzy Og-ogonie! - zawołała. - Co się stało?
Podniosłem zapłakany pysk i wstałem z ziemi. Wspiąłem się na skałę i stanąłem obok kotki.
- Sowie Skrzydło nie żyje! - zawołałem. Koty zaczęły miauczeć, żądali wyjaśnień. - Byliśmy po miód na terenach Klanu Klifu, w drodze powrotnej zadeptał ją potwór!
Widziałem strach i oburzenie w oczach wojowników.
- Co ty mówisz? - spytała Jelenia Gwiazda. Miała rozszerzone źrenice, niemal nie widziałem jej miętowych tęczówek.
- Umierając - kontynuowałem. - Umierając powiedziała coś... Niemożliwego! S-sowie Skrzydło miała kocięta z Za-za-zakrzywionym Okiem. Jestem ich synem.
<Jelonko?CIOTKA!!!>
- To ta okolica - szepnęła. - Węsz!
Zrobiłem kilka kroków w głąb lasu, ale nic nie poczułem. Wróciłem do medyczki.
- Sowie Skrzydło, jesteś pewna, że to dobre miejsce? - spytałem.
- Mysi móżdżku! To nie ta strona Drogi Grzmotu! - prychnęła kotka. Spojrzałem na czarną ziemię, którą przebiegł przed chwilą rudy potwór, a potem na jej drugi koniec.
- Tam są tereny Klanu Klifu - powiedziałem.
- Ale kiedyś były Klanu Wilka. Kiedy się uczyłam tam zbierałam miód.
Położyłem po sobie uszy.
- Ja pójdę pierwszy - oznajmiłem. Kotka kiwnęła głową. Powoli zbliżyłem się do krawędzi drogi, odczekałem chwilę, a kiedy nie słyszałem już żadnych potworów rzuciłem się ślepo przed siebie. Zatrzymałem się dopiero, kiedy wpadłem na drzewo po drugiej stronie. Odwróciłem się i zauważyłem, że Sowie Skrzydło spokojnie przeszła Drogę i jest już obok mnie.
- Głuptas - prychnęła i machnęła ogonem sygnalizując, że mam iść za nią. Ruszyliśmy wgłąb terytorium Klanu Klifu. Wszędzie wokół czuć było zapach wroga. Starałem się udawać niewzruszonego, ale w rzeczywistości się bałem.
Sowie Skrzydło brnęła przed siebie rozglądając się wokół. Również zachowywała czujność.
- To dziwne uczucie - szepnęła. - Znowu tu być...
Milczałem. Nie wiedziałem, co mam jej odpowiedzieć. Tereny po tej stronie Drogi Grzmotu też należały kiedyś do Klanu Wilka. Ale wtedy jeszcze nie istniałem. To było kiedy Słoneczny Deszcz był mały. Wtedy zmarł też brat Sowiego Skrzydła...
- Hej, Jaszczurczy Ogonie? Chciałbyś usłyszeć ciekawą opowieść?
- Słyszałem już, jak Klan Klifu wygonił nas z tych terenów.
- Nie o tym. Kiedy zostałam pasowana uczniem strasznie marzyłam o byciu wojownikiem. Może gdybym nim została to ja byłabym dzisiaj liderem Klanu Wilka? Niestety, kiedy ja i mój brat byliśmy na jednym z pierwszych treningów przeceniłam swoje zdolności. Zaatakowałam borsuka, a on odebrał mi węch. Wtedy mój brat i wówczas jeszcze Wojenna Pręga przegnali borsuka. Było to niedaleko tego miejsca. Wspomnienia wracają.
Nagle usłyszałem szelest. Zatrzymałem się i nastawiłem uszu. Nic nie widziałem przez wysoką, suchą trawę, ale byłem pewien, że ktoś nas wykrył. Napiąłem mięśnie. Znów szelest... Szybkim skokiem rzuciłem się w kierunku, z którego dobiegł dźwięk i upadłem na złocistym kocie. Zacząłem z nim walkę, jednak szybko przekonałem się o jego słabych umiejętnościach. Walczył jak uczeń, choć był już stary. Nie był na pewno samotnikiem, śmierdział Klanem Klifu.
- Jaszczurczy Ogonie! Zostaw go! - usłyszałem wołanie Sowiego Skrzydła. Przydusiłem przeciwnika do ziemi i dopiero teraz zauważyłem jego brak, kocur nie miał oka. Teraz wszystko stało się jasne.
- Zakrzywione Oko... - szepnąłem wypuszczając kocura.
- Co robicie na terytorium Klanu Klifu? - spytał podnosząc się z ziemi. - Sowie Skrzydło?
- W porze nagich drzew nawet wojownicy narzekają na ból gardła. Przyszliśmy po miód. Uwierz, pilnuję żeby na nic nie polował.
Kocur uniósł głowę i spojrzał na mnie z wyższością. Miałem ochotę rzucić się mu do gardła.
- Zaprowadzę was do barci - mruknął. - I nie powiem Onyksowej Gwieździe, że tu byliście... Ale niech ten młodzieniec trzyma pazury schowane.
Sowie Skrzydło posłała mi jednoznaczne spojrzenie. Niechętnie schowałem pazury.
- Prowadź - rzuciłem. Zakrzywione Oko ruszył dalej ścieżką wydeptaną w trawie. Za nim poszła Sowie Skrzydło, a za nią ja. Nie umiałem określić żadnych charakterystycznych punktów, wszędzie wokół otaczała nas trawa.
W końcu usłyszałem plusk wody, a po chwili poczułem, jak ziemia pod moimi łapami zamienia się w błoto. W lodowatą maź, bleh! Potem powoli wkroczyłem do wody. Jeszcze lepiej.
- Jesteście pewni, że dobrze idziemy? Tutaj jest strasznie mokro! - prychnąłem otrzepując łapy z wody.
- Co się stało Jaszczurku? Boisz się zmoknąć? - zakpił medyk. Jasne. Czy wszyscy medycy muszą być takimi wredotami? Prychnąłem tylko na jego uwagę i ruszyłem dalej. Po dłuższym spacerze w błocie po brzuch dotarliśmy pod jakieś stare drzewo, na którym wisiały szczątkowe rdzawe liście. Usłyszałem brzęczenie i zobaczyłem dużą kulę oblepiającą jedną gałąź.
- No to wio... - westchnęła Sowie Skrzydło i podbiegła do drzewa.
- Zaczekaj Sówko! - zawołał Zakrzywione Oko i sam zaczął wspinaczkę. Kiedy był już tuż obok barci rozdarł ją pazurami. Z dziury zaczęła wyciekać złocista maź, ale medyk zeskoczył z drzewa i zaczął biec w kierunku przeciwnym do naszego. W pierwszej chwili nie zrozumiałem o cho chodzi. Wtedy dostrzegłem czarne kropki podążające za kocurem. No jasne, pszczoły.
Sowie Skrzydło zaczęła zbierać wyciekającą maź na liście. Kiedy uzbierała trzeci medyk Klanu Klifu wrócił.
- Szybko, musimy stąd iść - powiedział. Wziął jeden liść i kiwnął mi, żebym zrobił to samo. Wróciliśmy do błota, ale teraz nie śmiałem się odzywać, żeby nie upuścić bezcennego miodu.
Kiedy dotarliśmy do Drogi Grzmotu nadszedł czas, aby pożegnać się z Zakrzywionym Okiem. Ja nie miałem o czym z nim rozmawiać, ale Sowie Skrzydło gadała tam jakieś wielkie podziękowania...
- Będę czekał po drugiej stronie - mruknąłem do kotki i chwyciłem swój listek. Szybko, ale też ostrożnie przebiegłem po czarnych, śmierdzących kamieniach i usiadłem na brzegu drogi. Obserwowałem stamtąd koty po drugiej stronie. Okropność! Jak można tak dzielić języki z kotem z innego klanu? W końcu Sówka wzięła swój liść i wbiegła na drogę. Zbyt szybko.
- Sowie Skrzydło! - zawołałem rzucając się na oślep w kierunku medyczki. Coś jednak mnie uderzyło i wylądowałem ponownie na swojej stronie, a czarny potwór przebiegł tuż przede mną.
- Zwariowałeś?! - usłyszałem warknięcie Zakrzywionego Oka. Byłem w szoku. Zobaczyłem, jak medyczka rusza łapą.
- Ona żyje! Pomóż jej! - syknąłem. Kocur pokręcił głową. Teraz była przerwa, żadne potwory nie biegły. Oboje ruszyliśmy w kierunku Sowiego Skrzydła.
- Krzywusie... - szepnęła Sówka słabym głosem. Agh!
- Sówciu, Sóweczko... - szeptał kocur nachylając się do niej. Wtedy przebiegł kolejny potwór, ale nas ominął. Wtedy Sowie Skrzydło spojrzała na mnie.
- Zajmij się naszym synem, t-to świetny woowik... - kotka położyła głowę na Drodze Grzmotu. Zacząłem płakać. To niemożliwe! Ona nie może...
- Pomóż mi ją zabrać na pobocze - powiedział Zakrzywione Oko. Co Sówka mówiła? Zajmij się naszym... synem? CO miała na myśli?
- ZOSTAW JĄ! - syknąłem. Kocur wzdrygnął się.
- Jaszczurczy Ogonie... - zaczął medyk. Znów warknąłem.
- JESTEŚ GŁUCHY? ODSUŃ SIĘ OD NIEJ! - naciskałem.
- Trzeba ją stąd zabrać...
- NIE RUSZ!
- Synu!
Ten dźwięk zawirował mi w uszach. Nastroszyłem sierść.
- Coś ty powiedział? - spytałem powoli, naciskając na każde słowo. Kocur w pierwszej chwili się zląkł, ale szybko się wyprostował.
- Nazwałem cię swoim synem - oznajmił unosząc dumnie pysk. Ogarnęła mnie wielka fala złości. Miałem ochotę rozszarpać mu gardło, zabić teraz i w tym miejscu. Jednak po chwili poczułem się słaby. Niczym kociak. Nie! To nie prawda! Sowie Skrzydło... Nie! To bzdura!
Zacząłem płakać. Uciekłem z tego miejsca i pognałem prędko do obozu. Miałem ważną wiadomość. Okrutną, ale niezbędną.
Wbiegłem do obozu i upadłem u stóp Wysokiego Głazu. Wzbudziłem wielkie zainteresowanie w obozie. Jelenia Gwiazda od razu zauważyła, że przynoszę ważną wiadomość. Wskoczyła na kamień i uniosła pysk.
- J-jaszczurzy Og-ogonie! - zawołała. - Co się stało?
Podniosłem zapłakany pysk i wstałem z ziemi. Wspiąłem się na skałę i stanąłem obok kotki.
- Sowie Skrzydło nie żyje! - zawołałem. Koty zaczęły miauczeć, żądali wyjaśnień. - Byliśmy po miód na terenach Klanu Klifu, w drodze powrotnej zadeptał ją potwór!
Widziałem strach i oburzenie w oczach wojowników.
- Co ty mówisz? - spytała Jelenia Gwiazda. Miała rozszerzone źrenice, niemal nie widziałem jej miętowych tęczówek.
- Umierając - kontynuowałem. - Umierając powiedziała coś... Niemożliwego! S-sowie Skrzydło miała kocięta z Za-za-zakrzywionym Okiem. Jestem ich synem.
<Jelonko?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz