Od śmierci Ruczaja kręcił się smętnie po otoczeniu. Był cichszy niż zazwyczaj, jednak jak się odzywał, zdawał się być taki sam jak wcześniej, z tą różnicą, że czuło się pewien odstęp, jaki wytwarzał. Barierę, którą postawił między sobą a innymi. Okazało się jednak, że ból minął niezwykle szybko, więc to nie z jego powodu czuł się źle. Czuł się źle, ponieważ go nie czuł. Bo w końcu, zginął mu brat, nie powinien dłużej przechodzić jakiejś żałoby? Tydzień wystarczył, by przestać dostawać narastającej guli w gardle, przestać czuć nieprzyjemne ciepło w oczach i przestać się przejmować wspomnieniami jego imienia. Tak to powinno wyglądać? Było to odpowiednie? Pytania kłębiące się w głowie były głośniejsze niż zazwyczaj. Cały wir głosów, które zaczynały coś i przerywały bez kończenia sentencji, tańczyły w jakimś nie do końca rozgarniętym układzie, raz się pojawiając, raz znikając. A teraz doszły jeszcze uporczywe myśli na temat Ruczaja, przez co zdawało się, że srebrny nie słyszał nic poza własną głową. Nie trawił bólu pod postacią fizyczną, ale jak się okazało, ból psychiczny jest jeszcze gorszy, bo nie dało się nałożyć żadnego opatrunku, czy wyjąć kolca, by już nie bolało. Słońce już zeszło ze swojej najwyższej części na niebie, kierując się w stronę zachodnią, jednak jeszcze daleko jej było do całkowitego ukrycia, więc zielonooki postanowił znaleźć jakieś schronienie przed żarem i duchotą, a gdy tylko zobaczył znajomą granicę, zaraz ostatni kawałek przemierzył truchtem, by schować się w cieniu, cóż, niezbyt żywych drzew. Smród wilczaków uderzył go w nos, jednak nie miał zamiaru zbliżać się do granicy bardziej niż to konieczne, ciesząc się z kawałków drewna, które istniały sobie po ich części. Gdzieś za nim połyskiwał w pełnym słońcu szkielet potwora, co do którego zdołał się przekonać, że niezwykle szybko się nagrzewa, co tylko go odciągało od pomysłu ułożenia się pod nim. Uprzątnął sobie dość pobieżnie wybrane miejsce z patyczków, pozostawiając jedynie niskie krzewinki i mech które dzięki swojej młodości były świetną poduszka, po czym ułożył się nich, wręcz padając w zielone objęcia. Ał. Poruszył się jeszcze przez dyskomfort spowodowany resztkami patyczków, których jednak nie chciało mu się wyjmować. Wolał uznać, że ich tam nie ma. ĄĄąąąm…. siła umyysłuu, jedność z naturą i tak dalej. Leżał tam tak nieruchomo przez tyle czasu, że wcześniej spłoszone ptaki rozpoczęły na nowo swój śpiew, a po jego ogonie przemieszczał się żuk, idąc w poprzek jak po moście. Zapach wilczaków się nasilił, jednak z początku całkowicie to olał, do momentu, w którym ptaki ucichły, a wśród odradzającej się ściółki coś zaszeleściło. Kocur leniwie otworzył oczy, obserwując otoczenie. W końcu jeśli to jakiś dorosły, to wolałby się nie ujawniać. W ostateczności zawsze mógł rzucić jakimś kijkiem w wilczakową mordę i uciec, tyle, że i tak zostawało ryzyko poranienia i śmierci… w końcu mówimy o Wilczakach. No i nie był fanem walki. Ukrył więc swój oddech, czekając, aż możliwe “zagrożenie” minie. Tylko, czy odgłosy łap nie brzmią zbyt lekko jak na dorosłego kota? Zmarszczył brwi i uniósł lekko głowę, po czym niemal zdławił w sobie chęć głębokiego westchnienia ulgi. Toż to był przecie gówniak w tym samym wieku chyba! Zaraz rozejrzał się dokładnie, a nie widząc żadnego innego wilczaka w pobliżu, oparł głowę na łapach, pozwalając by na pysku pojawił się szeroki uśmieszek.
- Sierotka coś zgubiła? - pyta, ścierając swój wcześniejszy wyraz, zastępując go czystym zaciekawieniem, w akompaniamencie przekrzywienia lekko główki. Był u siebie, czuł się bezkarny, a szukał zajęcia. Zaczepienie losowego kota na granicy nie jest raczej niczym, co uznane by było za atak z jego strony. W końcu zachowuje się przyjaźnie, prawda? Prawda?
<Poranek?>
[585 słów]
[Przyznano 12%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz