Gęsi Wrzask był chyba najgorszym mentorem, o jakiego kotka mogła kiedykolwiek prosić. Wiecznie mu coś w dupie nie pasowało, to zioła przyniosła za wolno, tu za szybko, a to trzyma mech nie tak, innym razem za słabo zawinęła opatrunek… No ile można było! Świt była na skraju szaleństwa, jednocześnie mając ochotę temu burakowi mordę rozdrapać.
Burak, pyszałek, egoista!
Prawdziwy śmierdzący, stetryczały worek spróchniałych kości!
Młoda nie miała jednak zbyt wielkiego wyboru, o czym była już świadoma na samym starcie swojej przygody z “medykowaniem”. Miała do wyboru albo Gęsi Wrzask, albo Kunią Norkę i z dwojga złego… wolała już tego starego buraka, który sprawiał wrażenie, jakby kij zniknął mu tam, gdzie słońce nie dochodzi.
“A ta co, niemowa?”
W jej głowie odbijały się pogardliwe słowa w stronę jej kochanej siostry. Kotka już planowała jakie zioła dosypie mu do żarcia, żeby zapomniał, że ma zad. Zemsta będzie słodka szczególnie wtedy, gdy sama Poranna Łapa będzie mogła to widzieć.
Syknęła z bólu, łapa bolała ją jak jasny piorun, mimo iż już dawno była nastawiona. Usztywnienie oraz ból były wieczną przypominajką o tym, co spotkało Zmierzch… Może i Świtająca Łapa sprawiała wrażenie, jakby już sobie z tym wszystkim poradziła, jednakże w środku była w rozsypce. Nie wiedziała co ze sobą zrobić, czy powiedzieć o tym matce… poczucie winy zjadało ją żywcem, niczym robale pożerające padlinę.
Koszary, wieczne wyrzuty sumienia, chęć cofnięcia czasu… Mimo zakazu starała się więc robić jak najwięcej, byleby też nie przebywać w obozie i nie myśleć o tym wszystkim. Jednocześnie starała się być też oparciem dla reszty rodziny, która widać, że mocno odczuła stratę jego członka.
Ile by dała, żeby przytulić się jeszcze raz do Zmierzchu i ją podrażnić…
— Nie śpij, bo ci skórę przetrzepię! — ostre warknięcie zesłało ją ponownie na ziemię, rozkojarzona rozejrzała się dookoła, wyłapując spojrzenie, wściekłego do granic możliwości Gęsi, który wyglądał, jakby miał zaraz wyjść z siebie i stanąć obok. — Co ja do cholery mówiłem o opatrunkach, co!?
Świt nie bardzo rozumiejąc, o czym on tam szczeka, popatrzyła na opatrunek Koszmarnego Omenu, czy jak tamten kundel się wabił. Wiedziała tylko tyle, że jest członkiem kultu, reszta nie bardzo ją obchodziła.
W każdym razie - no opatrunek był może z lekka zbyt luźny, kotka naprawdę nie wiedziała, o co jej mentor spina teraz poślady. Jakby serio… mogła popełnić o wiele gorszy błąd niż zbyt słabe, dokładniej minimalnie za słabe, zawiązanie kija przy czyjejś łapie.
Prychnęła, wyciągając język w stronę nauczyciela, który zatrząsł się ze złości.
— Zaraz ci ten język wyrwę i do gardła wepchnę. Zobaczymy, jak potem będziesz szczekać, gówniarzu — mówiąc to, stanął wręcz nad Świtem, sapiąc jej do ucha niczym jakiś parowóz. Młoda jednak dobrze wiedziała, dlaczego to robi, chciał ją zdekoncentrować, pokazać, że nie umie się skupić i spartoli całą robotę.
— Odsuniesz się dziadzie? Z pyska ci wali — wykrzywiła pyszczek, symulując odgłos wymiocin, byleby tylko wpienić swojego nauczyciela jeszcze bardziej. Ten warknął coś pod nosem, nim wyszedł na kilka uderzeń serca ze swojego legowiska. — O! I zeżryj trochę mięty, bo zjechać idzie od twojego oddechy! — zawołała za nim, zadowolona z siebie.
Szczeniackie odzywki czy nie, była zadowolona, szczególnie że po poprawieniu opatrunku Koszmar mógł opuścić leże medyków.
Pierwszy pacjent wyleczony! No… prawie. Nie mniej, młoda była z siebie niesamowicie dumna, jakby co najmniej odkryła jakieś nowe lekarstwo, takie na głupotę niektórych kotów. W życiu tego nie powie na głos, jednakże uważała, że Gęsi Wrzask, mimo tego, że miał z deklem coś nie halo, to zdecydowanie był dobrym nauczycielem. Takim drącym mordę i rzucającym się o byle pierdołę, acz… dobrym. Świt szybko łapała, co do niej gadał, chociaż czasem paprała robotę przez swoje wygórowane ego, tak jednak musiała przyznać - nauka szła jej dosyć sprawnie.
[trening medyka + leczenie chorych; 606 słów]
wyleczeni: Koszmarny Omen
[Przyznano 17%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz