Nie bardzo ogarniała, co się dzieje dookoła, gdy została brutalnie wybudzona ze swojej drzemki. Słońce dopiero wschodziło, więc miała masę czasu do spotkania się z Jadowitą Żmiją, więc to nie mogła być ona. Smród ziół dotarł do jej nosa z lekkim opóźnieniem, jednak wystarczyło, aby dać do zrozumienia młodej, co za gnida wywlekła ją z posłania.
Zatrzymała się, zapierając łapkami o grunt, co wywołało niezadowolone prychnięcie w kocura.
— Chciałaś się uczyć na medyka, tak? To rusz dupę, Ważkowe Skrzydło rodzi — syknął z pogardą, wyczuwalną w głosie.
— Nie chciałam się uczyć na medyka! Chciałam tylko znać zioła! — zaprotestowała, uskakując przed łapą pointa. — Nie będę odbierać żadnego zakichanego porodu! — wysyczała, tupiąc łapą, by dodać swojej wypowiedzi większej stanowczości.
— Nie wpieniaj mnie, tylko rusz dupę, bo w przeciwnym razie ty i twoja siostrzyczka możecie zapomnieć o tych zasranych ziółkach, bachorze!
No tak, ten znowu z tym bachorem. Innych słów nie znał? Po to miała imię, by go używano, a nie nazywano jakimś gówniarzem, czy nawet gorzej. Co prawda przerwanie nauki o zielskach było jej z lekka nie na łapę, tak więc zacisnęła mocniej szczęki.
— Dobra, ale jak będziesz kazał mi dotykać tych obrzydliwych płodów, to ci nasram do legowiska.
Pora było schować dumę do kieszeni, co też zrobiła. Nie mogła sobie jednak odpuścić okazji, by nie dogryźć temu staremu capowi. Rzeczony stary cap nie wyglądał na szczególnie zadowolonego.
— Będziesz robić to, co ci powiem, a teraz ruszaj się, cholerny niewdzięczniku — machnął ogonem, zaganiając Świtającą Łapę do roboty.
Co prawda nie musiała czyścić płodów z tej wydzielony obrzydliwej, jednak robiła za przynieś, podaj, pozamiataj. To leciała po jakieś zielsko, to po nowy kij dla kotki, by mogła się w niego wgryźć z bólu. Obserwując to wszystko, Świt zaczęła się zastanawiać, czy ona też tak wyglądała, gdy przyszła na świat. Cała mokra, oblepiona jakimś… śluzem, którego widok przewracał jej żołądek do góry nogami.
Obrzydlistwo.
Całe szczęście, całość poszła całkiem sprawnie i bez żadnych problemów. No, prawie, jedynym problemem było to, iż Świtająca Łapa utwierdziła się w przekonaniu, że posiadanie mlekożłopów nie jest dla niej.
~*~
Kilkanaście dni minęło i dzieciaki Ważki zaczynały być dzieciakami, już ze swojego legowiska Świt słyszała, jak te piszczały, gdy były głodne. Jakoś jednak jej to nie przeszkadzało, ich miauknięcia były zdecydowanie mniej drażniące, niż głos Jutrzenki, której o dziwo, po śmierci Zmierzchu dała święty spokój, z czego młodsza kotka była chyba zadowolona.
Nadal kulała, ze względu na wybity bark, który mimo prawidłowego nastawienia, nadal ją bolał. Musiała jeszcze przez księżyc nosić to śmierdzące usztywnienie a po tym, wszystko powinno wrócić do normy, prawie.
— Idziesz odwiedzić kociaki? — zagaił Brzask, spoglądając ze zdziwieniem na Świt, która wzięła mysz ze stosu, kierując swoje kroki w stronę legowiska karmicielek. — To nie w twoim stylu — parsknął z lekka rozbawiony.
— Jakbyś nie wiedział, to jednym z obowiązków ucznia jest przynoszenie jedzenia królowym i ich kociętom — odparła spokojnie, mając ochotę trzasnąć brata przez łeb za jego głupotę. Brzask wywrócił jednak ślepiami, wracając do wylegiwania się na słoneczku.
Złota zignorowała go, spokojnie przekraczając próg legowiska, które pachniało mlekiem.
— Jak dzieci, Ważko? — zapytała, acz jedynie z grzeczności, tylko dlatego, że tego wymagano. Królowa nie zdołała jednak odpowiedzieć, kiedy u łap uczennicy znalazła się mała, puchata niebiesko-biała kuleczka.
Jak ona tam miała?
Laurencja? Len? Leszczyna?
A! Lawenda!
— No cześć młoda — mruknęła w jej stronę, nie bardzo wiedząc, jak zachować się przy dzieciakach. Najchętniej by ją odepchnęła jak najdalej od siebie, acz nie chciała ryzykować, że to wyprowadzi matkę młodej z równowagi. Kocię uśmiechnęło się jednak radośnie.
— Dzień dobry! — pisnęła, wlepiając w nią te swoje wielkie ślepia.
Cóż, dziwne. Świt pamiętała trochę, jaka była za dzieciaka i większość kotów nie słyszała od niej miłego powitania, wręcz przeciwnie.
— Uh.. hej? — cofnęła się o krok, nie będąc pewna, co ma teraz zrobić.
Dzieci są dziwne. Mimo wszystko skinęła jej łbem z grzeczności, kątem oka zezując na pozostałe dzieciaki, które zajęte były chyba sobą. Chyba, bo ciemna kotka, która chyba nazywała się Gryką, zajęta była braniem kąpieli od matki, która wylizywała jej futerko staranie. Trzeci dzieciak siedział gdzieś tam z boku, praktycznie niezauważalny, bawiąc się kulką mchu. Jak mu tam było? Śnieg? Chyba Śnieżek. Wyglądał trochę na samotnego, jakby matka pozostawiła go samemu sobie, acz Świtająca Łapa nie miała za bardzo ochoty w to ingerować.
<Lawenda? >
[trening medyka + udział przy odbiorze porodu; 700 słów]
[Przyznano 19%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz