Dopiero spokojny głos Powiewu rozwiał wszystkie te myśli. Wołał on całą piątkę, aby przyszykować ich na mianowanie. Według jego słów miało to być wydarzenie, które zapamiętają do końca życia. Dostaną wreszcie swych mentorów, którzy zostali wybrani przez ich mamę. Rumianek miał nadzieje, że nie będzie to ktoś zły dla nich. Przecież mama wiedziała, że daje dobre koty na ich mentorów, prawda? Długo nie minęło od pojawienia się Konwaliowego Powiewu, a już można było usłyszeć, że Różana Przełęcz zwołuje spotkanie klanu. Całe jego rodzeństwo pobiegło w stronę Skruszonego Drzewa, z którego przywódczyni przemawiała, jednak Rumiankowi tak się nie spieszyło. Czy sama myśl bycia uczniem sprawiała u nich taką radość? Nie rozumiał. Bycie uczniem przynosiło tylko więcej obowiązków i odpowiedzialności za swe czyny.
- Rumianku, idziesz? - Z jego myśli wyrwał go głos liliowego wojownika, który stał przy wyjściu ze żłobka. Pokierował na niego swój wzrok i uśmiechnął się lekko.
- Już biegnę! - Powiedział szylkretowy kociak, starając się brzmieć, jak weselej się dało. Nie chciał, aby jego ojciec pomyślał, że nie jest zadowolony z mianowania. Po chwili znalazł się obok kocura i wraz z nim udał się do reszty rodzeństwa.
*****
Może i ich mianowanie nie trwało długo, a nawet mógłby powiedzieć, że było zrobione tylko na doczepkę, jednak dostał mentora. Okazała się nią sama Sójczy Szczyt, która była zastępczynią. Cała reszta rodzeństwa wyglądała na zadowoloną ze swoich mentorów, więc szylkretowa przywódczyni musiała dobrze wybrać wszystkim mentorów. Rumianek, a teraz Rumiankowa Łapa, musiał przełknąć swój strach i wyglądać na zadowolonego ze swojego mianowania. Nie chciał przecież niszczyć swymi emocjami tego specjalnego momentu dla swojego rodzeństwa. Czuł się źle, z tym że wszyscy wokoło niego byli szczęśliwy, a on nie czuł tej radości. Zebranie skończyło się szybko, a wszyscy rozeszli się w swoje strony. On za to został z zastępczynią u swego boku, wbijając wzrok przed siebie, jakby szukał tam kogoś.
- Zaczniemy treningi od jutrzejszego poranka. - Powiedziała szylkretowa wojowniczka, jakby nie chciała wyrwać go z jego transu. - Czekaj na mnie przed wyjściem, a teraz leć, zajmij sobie własne legowisko w nowym miejscu.
Pokierował on swój wzrok na rozmówczynie, po czym przytaknął. Chociaż teraz nie będzie musiał zawracać sobie głowy swoim treningiem. Udał się do legowiska uczniów, gdzie dostrzegł swoją siostrę. Stokrotkowa Łapa leżała na jednym z posłań. Widać, że nie tylko on został puszczony, aby wybrać swoje legowisko. Widząc to jaki tłum kotów, który stał przy Różanej Przełęczy, to nawet nie dziwił się, że ta nie miała dziś czasu dla liliowej kocicy. Dziwił go, jednak brak kogokolwiek innego. Czyżby trójka ich rodzeństwa i trójka kociąt Zięby byli na treningach? Na to wyglądało. Widać było, że była to idealna pora na treningi, jednak ich mentorki były zajęte swoimi obowiązkami. Usadowił się na jednym z wolnych legowisk i westchnął.
- Gratuluje dostania Różanej Przełęczy jako mentorki. Zazdroszczę. - Powiedział kocur po długiej ciszy. Było to lekko naciągane, bo nie zniósłby treningu z własną mamą, jednak nic lepszego nie przychodziło mu na myśl. Po tym, co powiedziała mu szylkretowa kocica, trudno było mu spędzić więcej czasu, nie myśląc o jej słowach. Z każdą rozmową z nią czuł, że kawałek po kawałeczku odkrywa jej przeszłość i to nie w dobry sposób. Gdy ostatnio spytał o coś, to dostał rozprawkę odnośnie tyranki, która zarządzała Klanem Burzy. Co będzie następne?
- Tobie też gratuluje. Powinnaś cieszyć się z tego, że dostałaś samą zastępczynię na mentorkę. - Odpowiedziała na jego słowa siostra.
- Nie przesadzaj. Jesteś szczęściarą, wraz z Ruczajem, że dostaliście rodziców na mentorów. Z nimi treningi pójdą wam szybciej, niż zdołacie wypowiedzieć nazwy wszystkich miejsc w Klanie Burzy. Nas czekają trudne treningi i poznawanie się z mentorami. Ta nudna rutyna, przez którą każdy z nas musi przebrnąć. Oczywiście każdy, oprócz was. Tylko zazdrościć.
Jeszcze chwilę rozmawiał z siostrą na temat wszystkiego. Co przyszło im na język, to o tym rozmawiali. Chociaż z tyłu głowy czuł, że niemiłe myśli ponownie wracają. Tym razem jednak nie miał czasu, aby ich odgonić. Musiał skupić się na rozmowie z siostrą i tym by czegoś nie poplątać. Myślami zajmie się później.
*****
Treningi z Sójczym Szczytem szły mu źle, a nawet bardzo źle. Nawet nie chodziło tu o to, że zastępczyni była złym mentorem, to po prostu Rumiankowi wszystko źle szło. Przy ich pierwszym treningu, w którym zwiedzali oni tereny, nawet nie mógł dotrzymać jej kroku, co mówiło samo za siebie. Po każdym treningu miał zamiar paść na legowisko i już nigdy z niego nie wstawać, aby ponownie nie przeżywać takiego fenomenu zwanego bólem łap. Pewnie, gdyby usłyszała to jego mama, to nie byłaby zadowolona z jego podejścia. Wspominając o niej, warto było powiedzieć, że ta wezwała Rumiankową Łapę do swojego legowiska. Czemu? Na to pytanie niestety nie mógł odpowiedzieć uczeń, chociaż bardzo chciałby znać odpowiedź. Może było to związane ze śmiercią Zaćmionej Łapy, która przyszła tak nagle. Dopiero co rozpoczęli trening, a już jeden z nich spoczął w szczękach lisa. Uczeń pierwszy raz widział, jak Powiew płacze. A co jakby to on został zabity przez lisa zamiast Ruczaja? Czy wtedy również ktoś by płakał?
Chwilę zajęło mu dotarcie do legowiska przywódcy, ale ważne, że się udało. Wszedł do środka, aby po chwili dostrzec kocicę siedzącą i wbijającą w niego swój chłodny wzrok. Wydawało mu się, że przywódczyni stała się chłodniejsza od śmierci jego brata. Czy aż tak bardzo wpłynęło to na nią?
- Ja… - Starał się ułożyć coś, co rozwiązałoby tę krępującą sytuację, a przynajmniej pomogło ją rozwiązać. - Przepraszam. Gdybym coś zrobiła… Wiedziała… To Ruczaj nie zostałby… Przepraszam. To moja wina.
Podkrążone, nieobecne oczy kotki wbite były w Rumiankową Łapę. Patrzyły tak przez niepewny moment, w milczeniu.
- Nie masz wpływu na to, czy koty umrą w szczękach lisa. - Zauważyła głucho kotka. - Nie rozumiem. Czemu przepraszasz?
- Czuję się winna jego śmierci. Czuję, że mogłabym zrobić cokolwiek, aby tak się nie stało. Cokolwiek, aby nie doprowadzić do jego śmierci, nawet być obok, jednak zawaliłam. A teraz czuję, że coraz więcej i więcej rzeczy wali się z mej winy. Sójczy Szczyt pewnie nie widzi u mnie żadnych postępów w treningu.
- Jakbyś była obok zginęłabyś tak samo, jak twój brat. - Syknęła, na moment wracając do rzeczywistości. Rumianek przestraszył się i zrobił krok w tył, a jego oddech przyśpieszył. Powinien bardziej uważać na swe słowa. Znowu sprawił, że mama była zła. - Nie masz prawa czuć się winna. Nie ty go zabiłaś. Nigdzie go nie posłałaś. Nie było tu nic, co mogłabyś zrobić. - Tu Różana Przełęcz przerwała, po czym oczy wróciły do patrzenia gdzieś w bok. Kiwnęła się krótko na bok, a kiedy znów otworzyła pysk, jej głos brzmiał już miękko, z nutą płaczliwości. - Ah, Rumianku...rozumiem…
- Zawsze jest coś, co mogłam zrobić! Gdybym była obok to mogłabym go obronić, mógłby uciec od lisa i żyć zamiast mnie. Był bardziej przydatny dla klanu niż ja kiedykolwiek będę. To ja powinnam wylądować w szczękach lista zamiast jego! Wtedy byłoby o jednego kota mniej na tej ziemi, który swym istnieniem spełniałby to, do czego dążyła Piaskowa Gwiazda!
Rudy w jego futrze był tylko potwierdzeniem jego słów. Z tego, co mówiła mu mama, to Piaskowa Gwiazda dążyła do tego, aby w Klanie Burzy były tylko koty z rudym futrem, co spełniał Rumianek. Te duże plamy rudego w jego futrze powodowały, że pomagał zmarłej tyrance. Niby miał je po mamie, jednak przynosiły one więcej problemów niż szczęścia. Czemu nie mógł być jak reszta rodzeństwa? Oni byli nierudzi i tacy szczęśliwi. Nie dotykały ich żadne problemy tego pokroju i wydawało się szylkretowi, że oni bardziej nadawali się do życia w tym klanie niż on. Kotka pokręciła smętnie głową.
- Nie waż się nawet tego wypowiadać na głos. Nigdy. Jakkolwiek by twoje życie nie ssało, o ironio, będzie cenne dla kogoś innego, bliskiego. I nie mieszaj w to Piaskowej Gwiazdy. - Tu odwróciła głowę, dając znać, że temat dla niej jest skończony. - Możesz się jej sprzeciwiać w inny sposób, zwyczajnie wypierając jej "nauki". Jak robiłam to ja, czy inni przed tobą. - Głos jej cichł, zalany z lekka goryczą i sennością. Mama nie rozumiała. Nikt nie rozumiał. Jak on mógł żyć ze świadomością, że swoim istnieniem spełnia wolę piaskowej kocicy?
- Ale to jest prawda! Wypierając to, nic z tym nie zrobię. Dalej będę spełniała jej wolę, nawet jeśli jej nauki nie będą mnie dosięgać. Nie rozumiesz i nie zrozumiesz! - Po tych słowach opuścił on legowisko przywódczyni. Jak Różana Przełęcz mogła żyć z myślą, że jest powodem, dla którego Klan Burzy się rozpada? Udał się do swojego legowiska, mijając przy tym zdziwioną zastępczynię. Nie miał ochoty jej wszystkiego tłumaczyć, bo pewnie usłyszałby coś podobnego, co powiedziała mu mama. Dlatego właśnie zignorował ją i poszedł dalej. Gdy dotarł do swojego posłania, to położył się na nim i ukrył pysk między swoimi łapami. Czemu to właśnie on musiał tego doświadczać? Czemu nie mógł być po prostu normalny?
[1696 słów]
<Różo, moja kochana mamo?>
[Przyznano 34%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz