*zanim Zmierzch spadła z drzewa i rozwaliła se łeb*
Trenowała już jakiś czas, a jej mentorka mimo ciągłego załamywania się nad strachliwością uczennicy dalej ją szkoliła i zapewniała, że jej nie odpuści. I mimo tego, że te słowa komuś mogłyby się wydawać groźne, jakoby Ostra Kostrzewa miała ją zajechać na śmierć, ale Jutrzenka cieszyła się, że srebrna będzie ją szkolić. Że się nie podda mimo licznych niepowodzeń i postara się ją porządnie naprostować, nie ważne co się stanie ani jak długo jej na tym zejdzie.Tego dnia ćwiczyły wspinanie na drzewa. Jej mentorka uznając, że Jutrzenka za bardzo boi się treningu walki, a także skupić się nie może na polowaniu, bo co rusz przerażona umyka w bok, gdy tylko mysz zrobi krok w jej stronę, postanowiła, że drzewa jej uczennica może będzie bała się ociupinkę mniej i będzie to dobry start na początek. W końcu drzewo cię nie zabije celowo, nawet Jutrzenka wiedziała, że to absurdalne.
Do tego jeszcze nie tak dawno temu odbył się wspólny trening całej piątki rodzeństwa, podczas którego Brzask wypchnął ją przed szereg na ochotnika do pierwszej wspinaczki, co skończyło się niezadowoleniem mentorki burej, bo ta wiedziała, co nadejdzie. Nie protestowała jednak a Jutrzenkowa Łapa wymiękła od razu. Może też dlatego szylkretowa postanowiła poćwiczyć właśnie to? Bo to właśnie uznawała za zbłaźnienie jej przed innymi mentorami i chciała pokazać im, że jest lepszą nauczycielką niż oni, pokonując strach tej łamagi?
Obecnie Jutrzenka wgapiała się w drzewo, do którego dotarły chwilę wcześniej. Obserwowała konary, które wydawały jej się same w sobie nie straszne… ale co jeśli tam będzie…
Szelest między liśćmi sprawił, że nieomal wyskoczyła z własnej skóry, od razu kryjąc się za Ostrą Kostrzewą. Ta westchnęła, nieźle zirytowana.
— Co znowu? — burknęła nieprzyjaźnie.
— B-b-b-bo t-ta-tam co-coś sze-sze-szeleści-szeleściło! T-t-t-to ch-chy-chy-chyba s-s-s-so-sow-sowa! Ch-ch-chc-chce m-m-m-mni-mnie z-z-z-z-jeść! — wyskrzeczała przerażona, kuląc się za mentorką.
— Jak tak będziesz się bać pierdolonego szelestu liści, to nigdy nie wespniesz się nawet na to drzewo, bo na upolowanie czegoś już nawet nie liczę – warknęła Ostra Kostrzewa. — Właź.
— S-sp-spra-spraw…
— Sprawdzę, sprawdzę, czy jej tam nie ma, mysi móżdżku — mentorka przewróciła oczyma, po czym podeszła do drzewa, następnie wspinając się na nie i przechodząc po każdej gałęzi, dokładnie otaksowując je spojrzeniem. Po niedługim czasie czarna skinęła swej uczennicy łbem, nakazując świdrującym spojrzeniem wzięcie się do pracy.
Kotka podeszła do drzewa, kładąc po sobie uszy. Chwilę znowu się przypatrywała, a pogoniona przez mentorkę w końcu uniosła łapy i wysunęła pazury, wczepiając się w chropowatą korę. Zaczęła się podciągać, stawiając łapy w różne zagłębienia w powierzchni, starając się dzięki temu zapewnić sobie przyczepność, jakby szabelki na łapach nie wystarczyły. Wspinała się powoli, z największą precyzją, na jaką ją było stać. O dziwo, mimo możliwości upadku, nie bała się tak strasznie jak na przykład, gdy wojownik spojrzał na nią krzywym okiem, co oczywiście miało znacznie mniejsze konsekwencje niż spadnięcie z drzewa. Kotka po jakimś czasie doszła do gałęzi, na której siedziała jej mentorka – konar wyadawał się solidny, więc bura powoli weszła na niego, następnie podchodząc bliżej mentorki i chyląc głowę.
— J-j-jak m-m-mi po-p-p-poszło? — spytała, spodziewając się niezadowolenia i karcącej odpowiedzi. Usłyszała zamyślony pomruk mentorki, nim ta rzekła:
— O dziwo nawet nieźle. Czemu ostatnim razem poszło ci tak źle, skoro teraz wspinasz się porządnie?
— B-b-b-b-b-bo… — próbowała się wysłowić piskliwym głosikiem — B-b-b-bo…
— Bo co? Czekam. Wysłów się. — pogoniła ją szylkretka.
— B-b-b-bo w-w-wsz-wszyscy n-n-n-na m-m-mnimnie pa-patrzyli… a-a-a wie-wie-wiedzi-wiedziałam… ż-ż-ż-że Ś-Ś-Św-Świ-Świt je-jeś-jeśli n-na-naw-nawet s-sam-sama ni-ni-nie sp-spa-spadne… m-mni-mnie… z-z-zrzu-zrzuci… j-j-ja-jak t-t-ty-tylko zn-znaj-znajdzie si-się n-na d-d-drze-drzewie…
Mentorka chwilę milczała, po czym położyła sobie łapę na łbie w geście załamania.
— Miałaś się chyba jej postawić, pamiętasz?
— N-ni-nie p-po-pot-potra-potrafię… — wychlipiała zaraz Jutrzenka, zalewając się łzami.
— Nie płacz, bo będziesz miała zamglone widzenie i potem naprawdę spadniesz z drzewa, jak będziesz schodzić.
Jutrzenka w odpowiedzi tylko przybliżyła się, po czym wtuliła w Ostrą Kostrzewę, smarkając w jej futro. Ta obrzydzona chciała się odsunąć, ale wczepiona w nią bura była niczym rzep na ogonie – nie dawało się jej ściągnąć. Starsza westchnęła z irytacją, klepiąc dzieciaka lekko po głowie, licząc najpewniej na to że ten może się ciut uspokoi, na tyle, by go od siebie odepchnąć bez trudu.
***
Wróciła z treningu zmęczona, ale w sumie nawet szczęśliwa? Chyba tak mogła to nazwać? No, popłakała się, to fakt, ale dzień bez płaczącej Jutrzenki to dzień stracony.A za to coś jej poszło dobrze i mentorka zgodziła się na skupienie się na jedynej umiejętności, która jako tako szła Jutrzence.
Kotka obecnie siedziała na swoim legowisku – najbardziej oddalonym od tych jej rodzeństwa ze wszystkich, położonego dosłownie w zacienionym kącie, niczym wyrzucony, brudny mech albo zgniła piszczka. Najbliżej znajdowała się Poranek – jedyna siostra, która nie podkładała jej łapy na każdym kroku i nawet się z nią czasem w żłobku bawiła. Mimo tego, iż młodsza siostra ani razu nie broniła jej przed resztą rodzeństwa, nawet, gdy ta ją biła, Jutrzenkowa Łapa bardzo doceniała choć tą niewielką tolerancję swej obecności ze strony niebieskiej. Naprawdę. Poranek jako jedynej z rodzeństwa się nie bała. Bardzo kochała siostrę, bardzo. I chciała za wszelką cenę być dla niej dobrą siostrą, choć uważała, że tylko hańbi bliską jej uczennicę swoją nieużytecznością i płaczliwością. Jakie więc było jej zdziwienie, gdy pierwszy raz od dłuższego czasu Poranna Łapa podeszła do niej i, na duchy Mrocznej Puszczy, ułożyła się przy burej?
W oczętach dziko pręgowanej od razu pojawiło się zaskoczenie, ale także szczęście. Siostra chciała być przy niej. To ociepliło jej zestresowane, zmęczone ciągłym szybkim biciem serce.
— Cześć… — szepnęła niepewnie niebieska. — Jakkolwiek głupio by to nie brzmiało, myślę, że trochę zrozumiałam dziś, jak musisz się czuć, kiedy wszystko naokoło jest duże i straszne — mówiła cichutko — Ale mnie dzisiaj udało się przynajmniej częściowo poskromić mój lęk. Chciałam więc powiedzieć, że… Mam nadzieję, że tobie też to się uda. A gdybyś potrzebowała jakiejś pomocy, albo po prostu wsparcia, to możesz się do mnie zwrócić — zaoferowała z nieśmiałym uśmiechem.
Jutrzenka od razu uśmiechnęła się.
— Dzi-dzię-dzięku-dziękuję, P-po-pora-poranek… — miauknęła z wdzięcznością — Ci-ciesz-cieszę si-się… ż-że t-tu je-jest-jesteś — powiedziała, delikatnie przybliżając się, po czym lekko, dając siostrze jeszcze szansę na wycofanie, wtuliła głowę w jej futerko. — J-je-jeś-jeśli ch-chce-chcesz… t-to… m-mog-mogę… ci c-co-coś do-doradzić n-na t-tem-temat st-strachu… — dostrzegła zdziwienie w oczach Porannej Łapy — B-bo Bi-bieli-bielik… p-po-pokazała m-mi t-ta-taką me-meto-metodę… o-ona u-u m-mnie rzad-rzadko dzi-działa… a-al-ale p-pod-podobno u i-innych j-jest b-bar-bardzo sk-skuteczna… — uniosła głowę — ch-chodzi w ni-niej o t-to… że… wy-wyró-wyrównujesz n-na si-siłę od-oddech… wy-wypuszczasz po-pow-powietrze p-prze-przez czt-czt-cztery ud-ude-uderzenia se-serca, a p-po-potem wy-wpu-wpuszczasz p-prz-przez o-osi-osiem. P-p-poz-pozwala si-się tr-trochę wy-wyciszyć… i sko-skon-skoncen-skoncentrować p-potem n-n-na t-tym, c-co chc-chesz zro-zrobić… — powiedziała, po czym rozpoczęła demonstrację trwającą kilka powtórzeń. — P-pozwala m-mi ni-nie z-zej-zejść na za-zawał. — dodała z lekkim śmiechem.
Poranna Łapo?
[1072 słowa; wspinaczka na drzewa]
[Przyznano 26%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz