*Porą Opadających Liści*
Czy pojawienie się Aksamitnej Chmurki dalej budziło w nim chęć do ulotnienia się z jej wzroku, najszybciej jak to możliwe? Otóż, o dziwo nie. Odkąd zostali parą, pozwalał kotce na nieco więcej niż przy pierwszym ich spotkaniu. Nie odganiał się od niej, a akceptował fakt, że ta energiczna wojowniczka, obskakiwała go, naruszając jego przestrzeń osobistą. Nawet teraz nie zareagował jakoś wylewnie, gdy został cmoknięty przez nią w nos. Ot, to było coś zwyczajnego. To była Aksamitka. Nie rozumiał jednak, po co były jej te liście. Co było w nich takiego fascynującego?
— Tak. Do patrzenia. Pójdziemy i będziemy patrzeć na nie całą noc, a potem przyjdą te słodkie jeżyki i się z nimi zaprzyjaźnimyyy — kontynuowała z rozmarzeniem, wpatrując się w niego wyczekująco.
Że co takiego? Stał tam i gapił się na nią, jakby się przesłyszał. W jakim ona świecie żyła? Nie pojmował jej sposobu myślenia. Zdawała się nie zaznać w życiu żadnej krzywdy, a rzeczywistość odbierała przez pryzmat tęczowej radości. On miał inne pojęcie o świecie. Było szare, pozbawione radości, a pełne bólu, zła oraz śmierci, które czaiło się na każdym kroku.
— Wątpię, by zjawiły się jakieś jeże... — mruknął ponuro na co dostał karcące spojrzenie.
— Oj, nie chmurz się tak. Zobaczysz, że na pewno jakieś się zjawią. Chodź, no już, już, wstajemy i idziemy! — pisnęła radośnie, poganiając go.
Wstał niechętnie, ale ruszył za pointką, oddalając się od obozowiska. Kroki poniosły ich aż na pogorzelisko, gdzie rosła samotna wierzba, która jako jedyna mogła dać im liście, o których tyle mówiła Aksamitka.
— Spójrz! — rzuciła, pędząc przed siebie. — Nie wlecz się tak, misiu. — dodała jeszcze widząc jak powoli kroczył ku niej i drzewu.
Chciał jej odpowiedzieć, że nie zamierzał przecież biec tylko po to, aby poszukać jakichś jeży, lecz nie dane mu było wypowiedzieć choćby słowa, bo już leżał w kupce liści, które na szybko zgarnęła kotka. Poczuł jak świat wiruje różnobarwnymi kolorami, gdy części rośliny poszybowały ku niebu, powoli opadając na ich ciała. Nigdy nie bawił się roślinnością, a tym bardziej nie zwracał uwagi na piękno tego, co widział przed oczami. Aksamitna Chmurka odkrywała przed nim nieznane szlaki, które chociaż nie ciekawiły go tak jak ją, budziły w nim miłe odczucia.
Leżąc na grzbiecie, czuł jak wojowniczka nuci coś pod nosem, wplatając mu w sierść nieco koloru. Nie reagował na to, dalej obserwując niebo skryte pod gałęziami i powoli spadające liście. Dmuchnął, gdy jeden postanowił opaść mu na nos, co spotkało się z chichotem partnerki.
— Widzę, że ci się podoba. — mruknęła, kładąc się obok i obserwując z nim mieniące się kolory.
Chociaż nie spotkali jeży, tak jak tego pragnęła i nie zaprzyjaźnili się z nimi, to musiał przyznać, że to dobrze mu zrobiło. Odprężył się...
Spędzili tam dość sporo czasu, gdzie kotka nie pozwalała mu w spokoju zasnąć, wymyślając kolejne zabawy, w które niezbyt mu się chciało bawić, ale zrobił to dla świętego spokoju. Wiedział, że potem czekałoby go długie jęczenie nad uchem, że znów był zbyt sztywny i zbyt ponury. Chociaż i tak jego próby zabawy w liściach, wyglądały bardzo nieumiejętnie i sztywno, ale jak to powiedziała Aksamitna Chmurka, jeszcze dojdzie do wprawy.
Wracając do obozu, dalej miał na sobie dowód ich wędrówki. Nic więc dziwnego, że gdy Iglasty Pęd zapytała co im się stało, nie odpowiedział, dając się wygadać partnerce. Ta niczym miała stracić zaraz życie, wypaplała wszystko, wraz ze swoimi odczuciami, tryskając przedziwną radością, której dalej nie potrafił rozgryźć.
***
*dalej Pora Opadających Liści*
Czuwał z przymkniętymi powiekami, nasłuchując otoczenia, gdy poczuł czyjś zimny nos na swoim policzku. Uchylił oczy i spojrzał na uśmiechniętą Aksamitną Chmurkę, która nic sobie nie robiła z tego, że przekraczała jego przestrzeń osobistą. Jak do tego doszło, że skończył jako jej posłanie? Nie wiedział. Dalej to było wszystko dla niego takie nowe. Nie potrafił zrozumieć, jak miał się przy niej zachowywać i czego oczekiwała. Nie chciał, by przypadkiem znów się na niego obraziła, bo zrobi coś nie tak. Fochnięta Aksamitka była... nie do zniesienia.
— O co chodzi? — zapytał, lecz ta tylko posłała mu uśmieszek, próbując przewrócić na grzbiet. O co znowu jej chodziło? Widząc, że nie współpracował, posłała mu niezadowolone spojrzenie.
— No misiu... Przekręć się — wyjęczała mu nad uchem.
Westchnął, po czym zrobił to ku jej radości. Znów chciała sprawdzić czy miał łaskotki? Ku jego zdziwieniu pointka położyła się na nim, zapadając w jego sierści niczym w puchu. Zamurowało go na moment, bo nie rozumiał co się działo.
— Aksamitko... Co ty robisz? — rzucił do niej, a ta zbliżyła do niego swój pysk.
— Przytulam. Ale jesteś mięciutki! — to powiedziawszy, zniknęła w jego futerku, a go złapało dziwne, nieznane uczucie.
— To... niestosowne — powiedział, chcąc nieco ukrócić jej zapędy. Byli przecież w legowisku wojowników!
— Aj tam, nie marudź, panie marudo. No już. Uśmiechnij się. — Wyszczerzyła się do niego, oczekując najwyraźniej tego samego.
Jego pysk jednak pozostał niczym nienaruszona skała. Tylko pytający wzrok, pełen niezrozumienia na jej zachowanie, był widoczny na jego obliczu.
— Krępuje mnie to — uświadomił ją, ponieważ nie wiedział w jaki inny sposób wyjaśnić jej, że nie był przyzwyczajony do takich bliskości. To i tak cud, że jej nie zadrapał. Brzuch był w końcu wrażliwym miejscem, które należało chronić. Nie powinien dopuścić do takiej sytuacji, ale... to zrobił.
— Ja sprawię, że nie będzie krępować — przyrzekła, po czym znów zawisła swoim pyskiem nad nim. — Dasz mi buzi? — zapytała, oczekując na jakiś ruch z jego strony.
Buzi? Naprawdę? Czy to nie było za szybko? W zasadzie... kotka już go całowała i to na dodatek bez jego woli, a czasem wiedzy. Czemu więc miał opory, by ją tym uszczęśliwić?
Niepewnie i powoli uchylił swój pysk, wystawiając język. Musnął nim jej policzek na co ta zamruczała. Widział jak promieniała. Znów to poczuł. To coś dziwnego w piersi. Przełknął ślinę, nerwowo zerkając w bok. Kotka działała na niego źle. Komplikowała tylko sprawę, mieszając mu bardziej w głowie.
— Zrobimy sobie kocięta?
Te słowa przywróciły go na ziemię. Wstał, zmuszając kotkę do zejścia z siebie, po czym strzepnął uchem, rzucając jej karcące spojrzenie.
— Nie. To za wcześnie na podjęcie takiej decyzji. — ostudził jej zapał.
Wstał i po prostu wyszedł, zostawiając ją tam samą. Uciekał od problemów, fakt. Nie wiedział jednak jak uspokoić napaloną wojowniczkę. Źle się czuł z tym, że tak się do niego kleiła, a on nie potrafił prawidłowo zareagować na te zaloty.
— Zaczekaj misiu! — usłyszał jej głos, gdy tylko wyszedł z jaskini. Zwrócił na nią wzrok, mając nadzieję, że nie myślała o tym, żeby to kontynuować. — Mogłeś powiedzieć, że chcesz bez publiczności. To co? Dokąd idziemy? — Czyli jednak myślała. Jego pysk się uchylił z niedowierzania w to co działo się przed jego oczami. On już z nią nie wytrzymywał. Była niczym kleszcz. Wpiła się w niego i nie zamierzała puścić.
Zwrócił łeb w stronę terenów, po czym ruszył w ciszy przed siebie. Wojowniczka widząc jego dziwne zachowanie, wpadła na genialny pomysł, by pewnie poprawić mu nastrój, bo gdy tylko oddalili się dość spory kawałek, rzuciła się na niego, przewracając na ziemię, przez co skończyli w Złotych Kłosach. Usłyszał jej śmiech, a uśmiech rozświetlił na moment jego pysk. To było uderzenie serca. Ten odruch zniknął tak szybko, jak się pojawił. Był pewien, że ta jednak go dostrzegła.
— Widziałam to! Nie ukrywaj! — powiedziała, leżąc na jego brzuchu i patrząc na niego z bardzo zadowolonym wzrokiem.
Och, no i co teraz miał zrobić? Znów się uśmiechnął, a iskierki w oczach pointki tylko jeszcze bardziej zabłysły. I być może ten dzień skończyłby się inaczej, gdyby ktoś im nie przerwał.
— No, no, no... Nie mówiłeś, że masz dzieweczkę, synu — na głos kocura, jego sierść się zjeżyła. Szybko i ostrożnie strącił kotkę z siebie, by stanąć pomiędzy nią, a Szamanem. Co on tu robił? Sądził, że polował nocami. Spotkanie jego w tym miejscu brzmiało źle. Napiął się, będąc w gotowości na atak, który nie nadszedł. Czekoladowy obserwował ich ze spokojem, nie dając przejrzeć mu swojego celu. Ale i tak wiedział o co mu chodziło. Chciał ich zjeść.
— Wracajmy — rzucił do Aksamitki, próbując ją odwieść od zabrania głosu.
To było jednak jak walka z silnym wiatrem. Kotka rządziła się swoimi prawami, a pojawienie się obcego, który na dodatek nazwał go swoim synem, musiała wzbudzić w niej ciekawość.
<Aksamitko?>
Ooo, oni są tacy słodcy, w końcu jakiś nietoksyczny parring<3
OdpowiedzUsuń