Nareszcie jego marzenie się spełniło. Paskuda należała do niego, bezwzględnie i niezaprzeczalnie. Może i obiecał Strzyżykowej Łapie, że będzie nad sobą panował i nie skrzywdzi żadnej kotki, lecz to uczucie było zbyt silne. Władza nad życiem tej małej Błotnej Plamy, którą tak nazwał ich lider, była satysfakcjonująca. Czerpał z tego ogromne pokłady radości. Jej ból, płacz… To wszystko było muzyką dla jego uszu. Jak miał w takiej sytuacji się powstrzymać? Jego życie było pozbawione takich miłych chwil. To chyba dobrze, że zapewniał sobie poczucie szczęścia, prawda?
Widząc przestraszoną partnerkę, którą tak naprawdę gardził, ale i jednocześnie nie był w stanie się jej pozbyć ze swojego życia, ponieważ wtedy straciłby jedyną formę rozrywki, tylko się skrzywił. Jak to nie chciała powtórki? Tylko ją lekko zadrasnął, a ta panikowała jak gdyby rozerwał jej trzewia i bawił się jej flakami! Wizja kusząca… Musiał ją jednak odsunąć gdzieś na bok, aby nie kusić losu.
— Nie podobało ci się? Przecież... będziemy mieć kocięta. To mój prezent dla ciebie — mruknął jej do ucha.
Tak jak obiecał matce, że nie będzie młodocianą babcią, tak też dotrzymał słowa. On i Paskuda byli w końcu już dorośli. Mogli sobie „układać” życie. A wizja bólu jaki będzie mógł oglądać na pysku czekoladowej, gdy zajdzie w ciążę, była bardzo, bardzo kusząca.
Kotka zadrżała lekko, dalej siorbiąc nosem.
— A-ale... T-to b-było s-straszne... T-to nie b-była n-nagroda, b-byłam dla ciebie n-niemiła, ż-że mnie ukarałeś? — jęknęła żałośnie.
Ugh. Te jej piski czasami doprowadzały go na skraj. Czemu musiała wydawać je prawie co chwila? Po co pytała, skoro wiedziała, że nie dostanie od niego żadnej, konkretnej odpowiedzi? Powinna pogodzić się z tym co zaszło. A zresztą zgodziła się na to. Gdyby było inaczej, to nie mówiłaby o sobie, że jest jego partnerką.
— To nie była kara, tylko nagroda za zostanie wojownikiem. Pamiętasz? Obiecałem ci, że dam ci kocięta, gdy lider cię mianuje — przypomniał jej o tym, bo najwidoczniej w jego interesie było odsłanianie klepek z oczu wojowniczki, która czerpała na jakąś formę amnezji. To właśnie w niej go najbardziej irytowało. Że mówił coś, a ta w ogóle nie słuchała, przez co musiał powtarzać się prawie co chwila, co go dość skutecznie męczyło.
Paskuda zaskomlała smutno, próbując opanować drżenie łap, czym oczywiście się nie przejął. Jak zawsze przesadzała. I w tym nie było inaczej.
— T-to... P-podobało ci się? Cz-czerpałeś z t-tego r-radość? N-naprawdę? — zapytała niedowierzając.
— Owszem. Było cudowne — przyznał z rozmarzonym wzrokiem. — Zostałaś dzisiaj prawdziwą kotką. Mam nadzieję, że maluchy wdadzą się we mnie — Posłał jej szeroki uśmiech.
Nawet jeśli na świat przyszłyby jakieś miernoty, które ryczałyby co krok, jak tu obecna, to niezbyt by się tym przejął. Dla niego dzieci były tylko narzędziem, aby pokazać Paskudzie, gdzie było jej miejsce. Dalej podtrzymywał tezę, że samice powinny zajmować się wychowywaniem kociąt, a nie wojownikowaniem. Im dłużej żył w Klanie Nocy tym dostrzegał, że większość kotek wymigiwała się od swojego obowiązku i zamiast szukać sobie dobrego partnera, jakim oczywiście był on, to wolały się lizać między sobą. Gejostwo się szerzyło w tym klanie, a on nie mógł nic z tym zrobić, bo nie miał żadnej władzy. Nie cierpiał tego. Nienawidził tych lesb… Czy czasy, gdy kotki wreszcie zaczną być posłuszne kocurom kiedyś zaistnieją? Powoli tracił w to wiarę.
— M-maluchy?! J-ja nie j-jestem n-na t-to gotowa! N-nie cieszę się, t-tylko się b-boję! — zaskrzeczała przerażona.
— Jesteś, jesteś. Będę przy tobie, więc się nie martw. Nie zamierzam przegapić tego jak rozwijają się w tobie te małe pasożyty, a potem jak wydajesz je na świat. To będzie piękne widowisko — Uśmiechnął się sadystycznie.
Zamiast jednak się przerazić na jego wyszczerzone kły, Błotnista Plama nagle się do niego zbliżyła, próbując się uspokoić. Wciąż go to zadziwiało, że pomimo tego jak ją traktował, ta zachowywała się, jakby nie miała poza nim nikogo innego na tym świecie.
— A-ale j-ja ich nie chciałam! B-bo b-boję się t-tego wszystkiego! P-proszę, b-bądź wtedy przy mnie... B-bo t-to b-będzie straszne!
Wziął głęboki oddech, bo znów jego „partnerka” wykazywała się umysłem na poziomie kocięcia. A co on wcześniej mówił? Co z nią było nie tak, że jego słowa odbierała z takim opóźnieniem? Może jak ją walnie w ten jej pusty łeb, to jej się przestawi i zacznie bardziej skupiać uwagę nad tym co do niej mówił?
— Przecież przed chwilą ci powiedziałem, że będę przy tobie. Jak urodzisz, to jednak ty będziesz się nimi zajmować i wychowywać, bo jesteś kotką. Ja nie mogę jako kocur — przypomniał jej o tym. —No i nie rycz, bo się już stało, czasu nie cofniesz. Jesteś prawie już mamusią.
Rozpłakała się głośno, co było dla niego niepojęte. Powinna się cieszyć, a nie rozpaczać! Widać było po niej jak te samice się staczały. To już jego matka lepiej przyjęła fakt, że będzie miała potomstwo! Był pewien, że skakała aż do niebios, dziękując temu swojemu zasranemu Klanowi Gwiazdy za ten dar.
— J-ja nie chciałam b-być m-mamą! N-nie nadaję się d-do t-tego! N-nie chcę ich, nie chcę! — wrzasnęła, ledwo co łapiąc oddech.
Dał jej po pysku, widząc że ta zaczyna za bardzo szaleć. Jeszcze mu brakowało, by zeszła tu na zawał. Nie chciał się tłumaczyć z trupa swojej byłej…
— Uspokój się! Będziesz matką, bo tak chcę. Należysz do mnie! Nie masz wolnej woli, więc przestań panikować, bo inaczej zostawię cię całkiem samą i będziesz marzyć bym cię przytulił! — zagroził warkotliwie.
Paskuda z piskiem upadła na ziemię, kuląc się i chowając pysk w łapach.
— P-przepraszam... P-po prostu się b-boję t-tego... B-bo... T-to b-będzie... Trudne b-bardzo... W-wychowywanie dzieci... — wymamrotała cicho, powoli się uspokajając.
— Mam to gdzieś. To twoja przyszłość i przywyknij do tej myśli. Będziesz przynajmniej mieć dużo kulek do tulenia — prychnął.
Nie widziała w tym pozytywów? Chciała uznania, tego poczucia bezpieczeństwa i by ktoś ją w końcu pokochał. Dzieci jej to dadzą i jeszcze będą uważać ją za najważniejszą osobę na świecie! Ale co się dziwić… Paskuda myślała bardzo prostoliniowo. On tu dawał jej szansę wykazania się i udowodnienia sobie, że nadawała się na wspaniałą matkę, ale nie… Gardziła tą jego pomocą. Jak zresztą każdy.
Czekoladowa spuściła wzrok.
— P-przepraszam z-za m-mój wybuch... — wymamrotała cicho. — J-ja... P-przywyknę do t-tego, t-tylko p-potrzebuję czasu...
— No ja myślę — Machnął ogonem. — Zawsze odstawiasz taki cyrk. Sądziłem, że już cię naprawiłem. Najwyraźniej nadal jesteś wadliwa.
Trudno było temu zaprzeczyć, gdy ta zachowywała się jak dziki oszołom, rycząc i miaucząc te swoje rację, które wychodziły mu drugim uchem. Tyle już księżyców byli ze sobą. Powinna zrozumieć, że nie obchodziło go jej zdanie. Skoro dalej przy nim była, to uważał, że poczynił znaczne postępy w tym zakresie, ale się mylił.
— N-nie jestem wadliwa! — pisnęła szybko. — P-przepraszam! Ja n-naprawdę nie chciałam, j-jestem n-naprawiona!
— Tak? Jesteś naprawiona? To udowodnij. Pokaż mi jak się cieszysz na wieść, że będziesz mamą. No? — Wbił w nią uważne spojrzenie.
Odwróciła wzrok skrępowana. Prychnął. Wiedział. To było widoczne jak na łapie, że nie była do tego zdolna. Miała na sobie skazę. Jednak po chwili usłyszał jej cichy głos.
— J-ja... B-bardzo cię cieszę...
— A gdzie uśmiech radości? — rzucił jej ponaglające spojrzenie, aby lepiej podeszła do granej przez nią roli.
Ta zamiast uśmiechnąć się i udowodnić mu, że to był najszczęśliwsza chwila jej życia, jeszcze bardziej się zasmuciła.
— Uh... Ja... N-nie p-potrafię się uśmiechnąć...
— Dlaczego? Co w tym trudnego? Skoro będziesz mamą, powinnaś się cieszyć i uśmiechać, a nie. Uznam jeszcze, że kłamiesz — wbił na jej emocje, powoli się odsuwając, by pokazać jej swoje niezadowolenie z jej zachowania.
Kotka ku jego radości zrobiła wymuszony uśmiech, lecz skuliła się jeszcze bardziej.
— No... Od razu lepiej. Ładnie ci z nim. — Musnął łapą jej policzek. — Chodź. Musisz odpocząć.
A raczej to on musiał. Już nie miał sił, aby się z nią męczyć. Już i tak nie zmieni swojej przyszłości. Stało się.
Wojowniczka krzywiąc się ze zmęczenia wstała powoli z podłoża.
— Cz-czy... M-możesz ze mną spać dzisiaj? B-bo... Chciałabym m-mieć ciebie b-bliżej t-teraz... A od t-tak d-dawna t-tego nie robiliśmy.
Udał zastanowienie, patrząc gdzieś w niebo. Akurat to go bawiło. To jej pragnienie, aby przy niej był, pomimo tego, że traktował ją niczym rzecz. Ah… Czemu każda kotka nie mogła przynajmniej w połowie tak do niego lgnąć, jak to czekoladowe chuchro? Tulenie się do większej ilości ładnych panienek, to było wręcz jego marzenie.
— No nie wiem... nie wiem... — Spojrzał na nią. — Nie chcę cię aż tak rozpieszczać... Lecz... Byłaś grzeczna, zostałaś wojowniczką i matką moich kociąt, więc dzisiaj możemy spać razem. We dwoje — Objął ją ogonem.
Zamruczała cicho, przybliżając się do niego najbardziej jak mogła.
— Dziękuję! — powiedziała cicho szczęśliwa.
Udali się dalej przed siebie, aż na horyzoncie nie pojawił się obóz Klanu Nocy. Tam od razu skierowali kroki do legowiska wojowników, gdzie ułożył się na swoim posłaniu, czekając aż kotka położy się obok. Gdy już to zrobiła, poczuł jak wtula się w jego ciepłe ciało. Otulił ją swoim ogonem, zadowolony. Położył łeb obok, mrucząc. Zasnęli.
***
— Nastroszony... B-bo j-ja nie j-jestem w ciąży — Usłyszał jej radosny głos, który starała się przed nim ukryć.
Przestał wylizywać łapę, wbijając w nią wzrok. Jak to nie była w ciąży?! No w zasadzie obserwował jej brzuch, śpiąc z nią codziennie zadowolony z faktu, że nosi w sobie pasożyty i nie widział widocznych zmian, a teraz... mówiła mu, że nie wyszło?! Od razu wstał, strosząc sierść.
— Co takiego? — wysyczał wściekły.
No bo jak to nie wyszło? Czy ona sobie z niego żartowała? Nie potrafiła zrobić czegoś raz a porządnie?! Była… bezwartościowa! Jako wojownik oraz jako kotka.
<Paskudo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz