Obserwował to co działo się w klanie i nie był zadowolony z tego wszystkiego. Najbardziej kuło go w oczy to wredne babsko, które musiało przypałętać się do Owocowego Lasu i wyrwać jego ojca. To było... odrażające. Sam fakt, że Lukrecja zadawał się z tym dzikusem był dziwny i dla niego niepojęty. Ojciec zdawał mu się w końcu kimś silnym, a prezentował sobą dokładnie jedno, wielkie dno. Jak nic to był najpewniej wpływ tej przebrzydłej Daglezji. Jeszcze kazała do siebie mówić tym dwuczłonowym imieniem. Skoro tak dobrze jej było z tradycjami swoich przodków, to po kiego licha pchała się im z łapami do klanu?! Czuł, że będą z nią tylko same problemy.
Miał na nią oko od dłuższego czasu, a chęć pozbycia się tej wywłoki tylko rosła. Nie akceptował jej jako swojej macochy, ale także jak i kota. Zdawała się przerzucać na ich wojowników tradycje wyjęte ze swojej rodzimej puszczy. A Komar? On oczywiście miał to wszystko gdzieś. Załatwił socjalizację z dzikimi klanami, w których musiał uczestniczyć, a z których wynosił totalnie nic. Tylko jeszcze bardziej nienawidził leśnych klanów, które swoim smrodem go aż dławiły. Dalej pamiętał tą Nocniaczkę, która była jakaś zakręcona. Szukała swojego mentora, ale znaleźć go coś nie potrafiła. Taka z niej medyczka... Już Plusk była zdecydowanie bardziej kompetentna. Zostawił ją więc na rzecz towarzystwa na poziomie. Widok Agresta rozmawiającego z czarnym pchlarzem, nie był zbyt przyjemny. Widać było jednak, że kocur z kotką dobrze się dogadywali. Czemu czekoladowy nie widział w tym niczego złego? Jeszcze przyjdzie mu chować jego kuper, bo zaufa głupio jakiejś staruszce. A zresztą... Nie było z nim wcale dobrze, bo ten zemdlał i spadł ze skały wprost na niego, przygniatając go do ziemi. To miał być ich zastępca? Czemu nie potrafił godnie prezentować przed tą sforą wronich straw, że byli kimś znacznie lepszym od nich? Najadł się za to wstydu. Agrest a jakże też.
Napuszył się na te wspomnienia, które odbiły się rykoszetem w siedzącą niedaleko rudą pointkę. Ona ucieleśniała sobą to wszystko, co widział na zgromadzeniach. Musiał się jej pozbyć dla dobra ojca, jak i całego Owocowego Lasu.
Podszedł do kocicy, unosząc dumnie łeb. Zaraz zrozumie gdzie jej miejsce. Popełniła błąd sądząc, że każdy ją tu zaakceptuje, jak równą sobie. Nie potrzebowali takiego darmozjada i złodzieja ojców jakim była. Ta jej zdziczała krew to był dla nich wszystkich problem.
— Ej ty, szkaradna mordo — zwrócił się do niej. — Zostaw mojego ojca w spokoju, słyszysz? Nie potrzebuje cię.
— Zasugeruj mu to, a zobaczysz co odpowie. — Uśmiechnęła się złośliwie. — Lukrecja może wystarczyć dla nas obu, więc po co się o niego bić?
Co? W jakim ona świecie żyła? Nie zamierzał się bić o ojca! Nie był przecież zazdrosny. Ratował go tylko przed zgubnym wpływem tej wariatki.
— Dla nas obu? Chyba spadłaś z klifu i uderzyłaś się w łeb. Mój ojciec nie będzie chodził z brudną, zapchloną dzikuską. I mało co obchodzi mnie jego zdanie. Nie myśli trzeźwo. Dlatego powtórzę. Zostaw go w spokoju i wracaj skąd przybyłaś — syknął na nią wrogo.
Już widział, że będzie z nią kolejny problem. Nie wydawała się ustępować. Ba! Wręcz nakręcała temat, walcząc z nim, zamiast odpuścić i uciec do swoich przebrzydłych klifiaków.
— Oh, weź już tak nie dramatyzuj. — Uśmiech zszedł z jej pyska. — Źle się to dla ciebie skończy. Musisz zaakceptować, że twój tatulek chce trochę szczęścia, którego nie dziwię się że nie zaznał. — Ostatnie słowa dodała ściszonym i lekko zirytowanym głosem.
Czyżby mu groziła? Ona? Ha! Tylko spróbowałaby mu coś zrobić, to był pewien, że to ona miałaby poważne problemy. Była w końcu obca. Nikt jej tu nie chciał. Nie miała żadnych przyjaciół. Lider prędzej poparłby rodowitego Owocniaka, a nie tą przybłędę, która sprawiała im problemy.
Zrobił krok naprzód, przybliżając się do kotki tak, aby doskonale go zrozumiała.
— Nie strasz, nie strasz, bo to ty źle skończysz — zasyczał wrogo. — Nigdy nie zaakceptuje jego decyzji, ani tym bardziej ciebie. U nas w klanie jest wiele ładniejszych kotek, z którymi może sobie ułożyć życie. My nie będziemy rodziną. Do szczęścia nie jest mu potrzebna jakaś pusta lalunia, która cuchnie jak zdechły szczur. — Wbił w nią mordercze spojrzenie, zmuszając ją, aby sobie odpuściła te zaloty do Lukrecji.
<Daglezjo?>
[przyznano 20%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz