Za niedługo urodzą się jego kocięta. Ta myśl dalej go przerażała i nie pozwalała nocami spać. Nie chciał tych dzieci. Dlaczego Mrocznej Gwieździe tak zależało na przedłużeniu krwi? Miał tyle innych synów i córki. Czemu to na niego właśnie miała paść ta decyzja?
— Tak... Dobre wzorce — rzucił sceptycznie. No naprawdę miał czym się pochwalić. Nie znał się na ojcostwie i za bardzo mu nie zależało na zajmowaniu się bachorami. Zrobił jednak dzieci dla niego, więc miał nadzieję, że też co niecoś włoży swoją łapę w to wychowywanie. Miał wiele myśli o tym jakie jego kocięta będą i żadne nie przypadały mu do gustu. Westchnął, po czym przewrócił się na grzbiet, łapą trącając bródkę ojca. Musiał o tym zapomnieć. — Jeszcze nie widzę byś zachodził siwizną — zauważył, wpatrując się w jego pysk.
Lider pacnął go na to łapą, odsuwając od swojej twarzy. Ten jego zimny wzrok mówił wiele, ale przywykł do niego tak bardzo, że nie budził w nim już żadnego przerażenia. Lider musiał jednak poczuć się urażony wzmianką, że przypomniał mu o jego wieku. A zresztą! To był przecież komplement!
— I nie zajdzie jeszcze długo — odpowiedział na to tylko, przeciągając się i wstając na łapy.
Widząc to, również się podniósł niezbyt zadowolony z tego, że ojciec wychodził. Już przecież zmierzchało. Powinien układać się do snu, a nie myśleć o swoich dzikich knowaniach.
— Dokąd idziesz? — zapytał na co van posłał mu wymowne spojrzenie. To wystarczyło, aby zrozumiał przekaz. Ugh... Irga czy tym razem ta pieszczoszka? A zresztą... Nie chciał nawet pytać. — Nieważne. Miłej zabawy — miauknął, po czym ze zdegustowaną miną, minął go w przejściu, wracając do legowiska wojowników.
***
Dawno nie rozmawiali. On zajęty był szkoleniem wojowników, a ojciec tą całą swoją władzą. Czasami zastanawiał się czy nie był już na to za stary. Księżyce w końcu leciały, a ten porywał się coraz bardziej na słońce. Mieli już dwóch więźniów. Każdy pochodził z dwóch różnych klanów. Czy to było mądre? Niezbyt. Nie zamierzał jednak podważać jego kompetencji. Już przywykł do tego, że nie miał w tej kwestii nic do powiedzenia. Teraz zresztą co innego chodziło mu po głowie.
Wszedł do legowiska ojca, gdy ten był u Puszka, po czym wyniósł z niego cały ten zatęchły mech. Pora Nagich Drzew nie rozpieszczała, ale medycy zawsze mieli pod łapą jakieś świeże posłanie. Wybrał się do nich i oczywiście się nie zawiódł. Przytargał posłanie, wsadzając je do jamy, moszcząc dla staruszka całkiem przyjemne i co najważniejsze miękkie gniazdko. Zaraz pewnie zacznie zrzędzić, że go stawy bolą. Na samą myśl, uśmiechnął się pod nosem.
— Masz karę? — zdumiony głos Gęsiego Wrzasku rozległ się obok niego. Posłał partnerowi spojrzenie, by się puknął w ten swój głupi łeb.
— Nie. To z dobroci serca. — Złapał się teatralnie za pierś, posyłając kocurowi uśmieszek.
— Mogłeś powiedzieć, że to dla nas — dodał zaraz, po czym ku jego zdumieniu przewrócił go na dopiero co poukładany, świeży mech.
Nosz na Mroczną Puszcze! Że sobie taki moment znalazł na żarty! Nie potrafił jednak się nie uśmiechnąć, widząc jak point układa się tuż obok niego. Na chwilę zatonął w tych morskich ślepiach, by głośne chrząknięcie wybudziło go z transu. Poderwał się szybko na łapy, słysząc niezadowolony pomruk partnera, po czym stanął przed obliczem ojca.
— To nie tak jak myślisz — zaczął się tłumaczyć. — Sprzątałem tu, abyś miał wygodnie, a ten cielak się wtrynił — Rzucił spojrzenie Gęsiemu Wrzaskowi, który o dziwo potwierdził jego słowa, kiwnięciem łba.
— Tak, teściu. On tu w pocie czoła pracował. Myślałem, że dałeś mu jakąś karę i musiałem to aż sprawdzić. — dodał, tłumacząc swoje pojawienie się w tym miejscu.
Westchnął głośno, przewracając oczami. Oby staruszek nie był na nich o to zły.
<Tato?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz