*Poprzednia pora spadających liści*
Na nowych terenach czuł się trochę zagubiony, ale miał wrażenie, że jest lepiej. Mroczna przeszłość nie odeszła w niepamięć, jednak wydawała się bardziej odległa i niemająca tutaj dostępu. Trochę jakby na co dzień była tylko koszmarem, który mimo wszystko pozostawił po sobie ślady w rzeczywistości. Niekiedy próbował on do niej wtargnąć z powrotem, wykorzystując jego bezbronność podczas snu. Jednak Kuklik obecnie był przy nim, co pomagało mu nie wpaść w kolejną spiralę odchodzenia od zmysłów.
Teraz pozostawała jeszcze kwestia Krecik. Ta sprawa właśnie była jedyną z pozostałości horroru, czyhającego na niego za rogiem. Łapy drętwiały mu na samą myśl o rozmowie z mentorką. Sytuacja była bardziej złożona niż w przypadku szylkreta. Kotka w przeciwieństwie do niego nie wiedziała o tym, że Agrest zamordował swojego ojca. A perspektywa wyznania jej tego wydawała się co najmniej przerażająca. Czarna w końcu była mądrą i dobrą osobą. A on? Odstręczającym mordercą, kłamcą, przyczyną wojny i śmierci kotów w niej poległych. Musiałby patrzeć, jak jej oczy zmieniają się z szoku w przerażenie, a następnie w obrzydzenie i wstręt do jego osoby. Nie zasługiwała na takiego ucznia, zdecydowanie nie. Nie po tym wszystkim, co dla niego zrobiła. Była świetną mentorką, to z nim było po prostu coś nie tak. Jednak czarna pewnie nie pomyślałaby w ten sposób, co tylko bardziej łamało mu serce.
Zresztą powinna go słusznie wydać po otrzymaniu takiej informacji. Akurat w momencie, kiedy jego stan zaczął się trochę polepszać. A mimo że na to nie zasłużył, nie potrafił sobie wyobrazić opuszczenia klanu w tym momencie. Tak bardzo nie chciał tam wracać. Wreszcie udało mu się złapać cienkiego włoska nadziei i miał wrażenie, że jego ponowne przerwanie byłoby już ostatecznym końcem.
Z drugiej strony kuło go poczucie winy, że nie złożył jej należytych przeprosin. Czemu on zawsze dla każdego musiał być taki okropny? Nawet nie chcąc utrzymywać z nią kontaktu, mógł jej przekazać to w o wiele mniej raniący sposób. Czasami wręcz zdawało mu się, że był uzależniony od krzyczenia na inne osoby, od wyżywania się na nich. Zupełnie jakby stał się jakimś monstrum z rosnącymi kłami, które musiał w kogoś wbić, jeśli nie chciał, żeby zaraz przedarły się przez jego własną skórę. Przeproszenie czarnej wymagałoby bezpośredniego zmierzenia się z tym, co zniszczył swoimi słowami oraz podjęciem kolejnych, niełatwych decyzji. Decyzji, których nie chciał podejmować.
Jednocześnie zwyczajnie tęsknił za Krecik i po prostu… nie wiedział, co ze sobą zrobić.
Stawiał kroki na podmokłym terenie, gdy zastanawiał się, jak powinien postąpić. Z pochmurnego nieba spadał gąszcz niewielkich kropel deszczu, licznych niczym jego wątpliwości.
Wyłoniło się przed nim wówczas powalone drzewo, niemożliwe do dostrzeżenia wcześniej z powodu mgły otulającej błonie. Nigdy wcześniej nie był po drugiej stronie Konającego Buka, więc postanowił, że nadszedł czas, aby po raz pierwszy poznać ten teren. Ostrożnie wspiął się na pień, głęboko wbijając w niego pazury. Potok znajdujący się pod nim zdawał się mieć silny nurt, a on nie chciał ryzykować przypadkowymi odwiedzinami u Nocniaków.
Posuwał się przez chwilę, dopóki wreszcie nie znalazł się na brzegu. Uniósł głowę i rozejrzał się wokoło. Cała polana była pokryta różnokolorowymi liśćmi. Od żółtych, przez czerwone, aż po złotawo-brązowe, które były najliczniejsze. Całość przypominała wręcz dywan, przykrywający wszystko, co znajdowało się pod spodem.
Nic dziwnego więc, że zdziwił się, gdy stawiając krok przed siebie, nagle jego przedramię zatopiło się w błocie. Cofnął się, sycząc i przetarł je o liście. Postanowił skierować swoje kroki bardziej w bok, chcąc uniknąć kolejnego takiego incydentu. Najwidoczniej musiało być to miejsce bardziej podmokłe, przypominające trochę to z ich dawnych terenów. Trzeba było uważać.
Po niedługim czasie dostrzegł na wprost siebie przykuloną czarną sylwetkę, skradającą się w kierunku ryjówki. Nie potrzebował podchodzić bliżej, żeby wiedzieć, że to Krecik. Położył po sobie uszy. Powinien zawrócić. Nie chciał jej przeszkadzać ani czynić relacji między nimi jeszcze bardziej niekomfortowej. Nim zdążył wykonać krok w przeciwną stronę, kotka skoczyła w kierunku zwierzyny. Jednak nagle sytuacja przybrała nieoczekiwany obrót. Zamiast złapać gryzonia, jego dawna mentorka wpadła w błoto, sięgające jej aż do brzucha. Porzucając wszystkie swoje wcześniejsze plany, Agrest rzucił się w tamtym kierunku z rosnącą paniką. Bał się, że warstwa mułu jest jeszcze głębsza i kotka może się w niej całkowicie zapaść, jeśli nie zadziała natychmiast.
Krecik zaskoczona obróciła głowę, gdy usłyszała tupot pędzących łap.
— Agrest? — zapytała zdziwiona, jakby bicolor był ostatnią osobą, od której otrzymania pomocy się spodziewała.
Zdyszany kiwnął łbem, stając dwie długości lisa od czarnej. Przez uderzenie szykował się już, żeby do niej doskoczyć, ale na szczęście w porę się opamiętał.
— Czujesz, że się zapadasz? — zakrzyczał, gorączkowo rozglądając się w poszukiwaniu czegoś pomocnego.
— Nie — szarpnęła swoim ciałem — ale nie mogę się stąd wydostać sama.
Mruknął pod nosem ze zrozumieniem i wtedy jego wzrok natrafił na długą gałąź leżącą na ziemi. Podbiegł w tamtym kierunku, zaraz potem chwytając ją w zęby. Następnie wrócił do poprzedniego miejsca, mając nadzieję, iż dawna mentorka zrozumie, co ma na myśli. Jednak żeby dosięgnąć do niej patykiem, musiał się zbliżyć o niewielki dystans. Postawił pierwszy krok i niemal wzdrygnął się, kiedy błocko wspięło się w górę jego łapy.
— Ostrożnie — powiedziała cicho Krecik, marszcząc brwi ze zmartwienia.
Zważając na jej słowa, powoli posuwał się do przodu. Znajdował się coraz głębiej w mokradle, ale na szczęście cały czas w miarę wysoko. Nawet gdy dotarł do miejsca, w którym już kawałek drewna mógł dosięgnąć czarną. Musiała po prostu niefortunnie trafić na jakieś wgłębienie.
Pociągnął gałęzią do siebie, kiedy kotka wbiła w nią swoje kły. Cofał się, podczas gdy ona starała się poruszać do przodu. Nie było to łatwe zdanie, ale po chwili udało im się oswobodzić. Zmęczony wypuścił patyk ze szczęk, wypuszczając oddech.
— Dzięki. — Lekko uśmiechnęła się do czekoladowego w sposób, w jaki zawsze to robiła, gdy była z niego zadowolona.
Klatka piersiowa ścisnęła mu się na ten widok, ból spowodowany utratą z nią kontaktu dopiero teraz uderzył go z pełną siłą. Zamrugał szybko. Krecik zdawała się dostrzec, o czym pomyślał i na to wspomnienie jej oczy również posmutniały, a pogodny wyraz twarzy natychmiast znikł. Agrest odwrócił wzrok, nie widząc, co powinien powiedzieć. Ona także się nie odzywała. Stali w niezręcznej ciszy patrząc na wszystko wokół tylko nie na siebie nawzajem. Ta dziwna, napięta chwila wydawała się ciągnąć przez wieki, nim kotka wydała z siebie krótkie westchnięcie. Wstała i już miała odejść, ale wtedy gwałtownie nastąpiła zmiana atmosfery. Z nagła wstrząsnęła nim desperacja, na wyobrażenie zostawiającej go kotki.
— Poczekaj. — Czuł niemal jakby jakaś siła szarpnęła za jego struny głosowe.
Krecik zatrzymała się, a on podszedł bliżej. Nie wiedział, czy to słuszne co teraz robi, ale po prostu poddał się w ponownym rozważaniu tego. Nie chciał dłużej żyć, wyobrażając sobie, jak obwinia się z jego powodu.
— Przepraszam — wyszeptał ze skruchą. — Przepraszam za wtedy. I… za to, że cię specjalnie unikałem. Byłem okropny.
Wyraz twarzy dawnej mentorki złagodniał, a przez jej ciche westchnięcie, miał wrażenie, jakby również jej ulżyło.
— W porządku. Chciałam ci pomóc, ale też zdaję sobie sprawę, że… że nie jestem najlepsza w pocieszaniu innych. — Spojrzała na niego z poczuciem winy. — Nigdy nie byłam.
— Nie, nie. — Pokręcił szybko łbem, bo słuchanie tego sprawiało mu fizyczny ból. — To naprawdę nie twoja wina, przysięgam. Ja po prostu… po prostu…
Czarna cierpliwie czekała, aż dokończy zdanie, uważnie mu się przypatrując. Co miał jej powiedzieć? Wyznać wszystko? Nie był gotowy, tak bardzo nie był.
— Zrobiłem coś złego — wychrypiał.
Brwi kotki ściągnęły się w zmartwieniu.
— Co takiego?
Agrest wbił spojrzenie w ziemię, gryząc swój język. Odpowiedź na to pytanie była bardzo prosta, a jednocześnie tak ciężka do wypowiedzenia na głos. Ciarki przechodziły go na samą myśl.
— Nie potrafię… — przyznał, zwieszając głowę i ściskając powieki. — Nie teraz.
— Nie szkodzi. Mamy jeszcze czas. — Położyła ogon na jego łapie. — Tylko… uważaj na siebie, dobrze?
Nie wiedział, co dokładnie chciała mu poprzez to powiedzieć, ale nie protestował. Jeśli jej zależało, to jemu też.
— Dobrze — odparł trochę bezradnie.
Wtedy Krecik uniosła łapę, jakby zamierzała go przytulić, jednak zaraz cofnęła ją niespokojnie, gdy spostrzegła warstwę błota oblepiającą futro w tym miejscu.
— Och, może lepiej nie. Tylko cię pobrudzę.
Bicolor parsknął cicho. Jej obawy brzmiały dla niego zupełnie niezrozumiale, ale było to też na swój sposób kochane, iż brała takie coś pod uwagę.
— To nie ma znaczenia.
Zbliżył się do niej i oparł głowę na miękkim ramieniu. Po chwili wahania objęła go w odpowiedzi, a on wtulił się w nią jeszcze bardziej, wreszcie się rozluźniając. Oczy zaczynały go piec.
— Dzięki, mamo — wyszło z niego tak naturalnie.
Agrest prawie zakrztusił się powietrzem, kiedy doszło do niego, co właśnie powiedział. Skąd mu się to w ogóle wzięło?! Przecież on nawet nie lubił swojej własnej matki! Była okropna, w zupełnym przeciwieństwie do osoby, która teraz trzymała go w ramionach. Zresztą Krecik miała własne potomstwo i nie była jakąś pierwszą lepszą osobą, którą można prosić o adoptowanie wyrzutków losu jak on.
Już miał sprostować, wytłumaczyć, że nie wie jakim cudem wypowiedział takie słowa, gdy poczuł, jak kotka w reakcji ściska go jeszcze mocniej. Och. Może to, co się właśnie pomiędzy nimi wydarzyło, nie było takie złe.
Pozostali tak przez dłuższy czas, nie spiesząc się nigdzie. To było takie miłe. Miał wrażenie, że zaraz jego serce zacznie świecić ze szczęścia.
W końcu jednak cofnął się i omiótł spojrzeniem otoczenie wokół, wzdychając w zadumie.
— Jak ci się tutaj podoba? — zagadnął, chcąc dowiedzieć się, jak się miewa.
— Na razie powoli przyzwyczajam się do nowego układu tego wszystkiego. Cieszę się, że znów mamy bliższy kontakt z drzewami. To przy nich się wychowałam; wśród gałęzi, kwiatów i owoców. Jedynie martwi mnie to ciemnoszare pasmo, przez które przejeżdżają potwory. — Wskazała w tamtym kierunku. — To raczej mało prawdopodobne, jednak nie mogę się pozbyć obawy, że dwunożni kiedyś masowo powychodzą z nich i powtórzy się to, co spotkało nas w sadzie.
— Zrozumiałe — przytaknął, przypominając sobie drastyczne opowieści o tamtej tragedii.
— Ale o, mogę ci jeszcze powiedzieć, że znaleźliśmy miejsce na nasze spotkania. Ważka lubi mówić, że Owocowy Lasek wygląda jak samo serce Wszechmatki. Roi się tam od jaskółek, jak i innych ptaków.
Agrest pokiwał głową w zamyśleniu, a pomiędzy nimi na moment zapadła komfortowa cisza. Cała ta wiara w życie pośmiertne, w możliwość połączenia się z każdym oraz czuwającą nad nimi boską istotą z biegiem czasu tylko bardziej do niego przemawiała.
— Myślisz… myślisz, że Wszechmatka by mnie polubiła? — zapytał trochę żałośnie.
Krecik lekko uniosła brwi.
— Matka przyjmuje z otwartymi ramionami każdego, kto tylko chce ją do siebie wpuścić.
— Ale muszą być jakieś ograniczenia, prawda? — zerknął na kotkę niepewnie, jednak ta wciąż wydawała się zdezorientowana. Bicolor przełknął ślinę. — No wiesz, bo to zawsze brzmiało jak religia dla dobrych osób, a ja… już nawet sam nie wiem, kim jestem. — Spuścił wzrok, kiedy zażenowanie sobą dopadło go nagle. — Zresztą, po co ja się w ogóle o to pytam. Jest tyle lepszych kotów. Nie ma szans, że chciałaby kogoś takiego jak ja.
— Hej, to nieprawda. — Przyłożyła łapę do jego policzka. — Bierzesz ją zbyt dosłownie. Nie musisz niczego wiedzieć, liczy się to, że chciałbyś się poprawić. A reszta z nas jest także po to, żeby ci w tym pomóc.
Nadzieja błysnęła w oczach Agresta. Może jeszcze nie był totalnie stracony na resztę życia?
— A mógłbym może… jakoś tak dodatkowo zobaczyć się z wami, z takimi stałymi wierzącymi i praktykującymi?
— Pewnie — zamruczała.
— Tylko proszę, nie mów im, że to ja chcę jeszcze. Jakoś… wolę nie.
— Nie powiem.
Zastępca posłał jej wdzięczny uśmiech.
***
Zeskoczył z drzewa, gdy skończył pomagać w budowie ostatnich legowisk-gniazd. Odetchnął głęboko i rozejrzał się wokół, szukając miejsca, w którym mógłby odzyskać siły. W przeciągu ostatnich księżyców każdy się napracował, by uczynić ich nowy dom bezpiecznym i przyjaznym. Agrestowi pomimo wyobrażania sobie najgorszych scenariuszy podczas wędrówki naprawdę się tutaj podobało. Wspinaczka na gałęzie była jedną z czynności, które wychodziły mu na treningach, a otoczenie różniące się od ich poprzednich terenów ochraniało przed ciągłym atakowaniem go przez wspomnienia przeszłości. Z kolei dzięki większej rozpiętości obszarów leśnych można było się poczuć tutaj mniej obserwowanym, osłanianym przez korony drzew.
Położył się na ziemi i już miał oprzeć swój podbródek o łapy, gdy nagle rozległ się krzyk. Na wejściu do obozu stał wysoki lis, zaskakując swoją obecnością klanowiczów. Czekoladowy słyszał wcześniej o jakiejś próbie porozumienia się z tutejszymi lisami, ale ten tutaj wyglądał zupełnie inaczej. Komara nie było nigdzie w pobliżu, więc praktycznie wszyscy, łącznie z nim, spojrzeli w oczekiwaniu na Fretkę.
— Nie ruszać się — syknęła najeżona.
Pozostawali w bezruchu przez parę uderzeń serca, dopóki Jaskółka nie wciągnęła głośno powietrza, jakby właśnie dostała objawienia.
— Niemożliwe! — Bez wahania puściła się pędem w stronę lisa.
— Jaskółko– — zastępczyni ledwo zdołała z siebie wydusić, wyglądając na szczerze przejętą.
Czarna jednak zignorowała wszystkie zatroskane wołania i podeszła do rudzielca bardzo blisko.
— Przecież to jest Piołun! — ogłosiła pełna entuzjazmu, obracając się do reszty klanu. — Jeden z lisów ze starych terenów, pamiętacie?
— Nie — skrzywiła się Fretka, mrużąc oczy. — Na pewno jest niegroźny?
— Pewnie, że tak! Znam go na wylot — Zaśmiała się dawna mentorka kotki, cały czas szczerząc się od ucha do ucha. Położyła łapę na przedramieniu lisa, zaczynając z nim rozmawiać w języku nieznanym dla Agresta. Razem wyglądali jak najlepsi kumple.
— Cokolwiek — prychnęła liliowa. — Wracajcie do czegokolwiek, co wam tam zawracało dupy.
Można było usłyszeć kilka nieprzychylnych szeptów na temat Jaskółki, ale po chwili każdy ponownie zajął się sobą.
Bicolor postanowił podejść do Piołuna, zainteresowany całą tą sprawą. Od boku nieśmiało zbliżył się również Żurawina, przysiadając obok przyjaciółki. Lis zdawał się go rozpoznać, na co zamerdał ogonem i szczeknął radośnie.
— Och, ty nawet nie wiesz — sapnął pręgowany, odwracając się, by przywołać trójkę swoich pociech, obserwujących tę scenę z zafascynowaniem.
— Jaka szkoda, że Krecik i Maczek są na patrolu — westchnęła Jaskółka, z czułością przypatrując się, jak Piołun ostrożnie obwąchuje Ślimaka.
Agrest skrzywił się w duchu na samo wspomnienie pierwszej kotki. Wątpił, że Krecik ucieszy się na taką nowinę. Nie wydawała się przepadać za lisami, kiedy jeszcze żyły pośród nich, w zupełnym przeciwieństwie do swojej partnerki.
Spojrzał na tuptającą z ekscytacji Traszkę, stojącą teraz obok niego i na Piołuna, który patrzył z dumą na Żurawinę. Nie wiedział za bardzo jak się odnaleźć w tak licznym towarzystwie.
Lisy, a szczególnie ten tutaj, wydawały się intrygujące i chciał się dowiedzieć więcej, ale nie miał pojęcia, jak powinien się wdrożyć.
— Pan też jest fanem? — znienacka pisnęła do niego czarna pointka.
— Och, nie wiem, czy jestem fanem. Nie miałem z nimi za dużo styczności — przyznał. — Ale są ciekawe, super musi być posiadanie tak dużego przyjaciela.
Traszka kiwnęła głową z zapałem.
— A ty? Znasz może jakieś słowa w ich języku?
<Lisia towarzyszko?>
Postacie NPC: Krecik, Fretka, Jaskółka, Żurawina
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz