pora nagich drzew
Ruda kocica miała akurat dobry dzień. Każdy wiedział, że nienawidziła każdej chwili spędzonej podczas zimnej, mokrej i po prostu ohydnej pory nagich drzew, ale tym razem nienawidziła tej pory trochę mniej. Głównie dlatego, że było południe, słońce grzało na ile mogło, a nikt nie zdążył jej jeszcze dziś zirytować. Nawet wyznaczenie na patrol nie było dla niej problemem - ważne, że nie był to mroźny i ciemny świt.
— Nie uważasz, że czasami fajnie byłoby mieć wpływ na pogodę? — usłyszała głos Mrówki, z którą również miała iść na patrol. Daglezjowa Igła uśmiechnęła się w jej stronę promiennie na powitanie. Nie miała zbyt wielu okazji do rozmowy z nią, jednak nie oznaczało to, że nie liczyło się dla rudej zdanie starszej wojowniczki. Mrówka była doświadczona i z pewnością szanowana w Klanie, a Daglezja nadal ceniła sobie znajdowanie uznania wśród owocniaków.
— To by było świetne. Najchętniej zrobiłabym wieczne zielone liście, ewentualnie wraz z nim wieczne nowe liście. Byłoby ciepło, zwierzyna, dostatek i piękny las... zwłaszcza ten, który buduje tereny owocowego lasu — udawanie rozmarzyła się, wspominając sad. Cóż, przecież nie kłamała! Ten lasek był nawet całkiem całkiem jak robiło się nareszcie cieplej. Nawet nawet.
— Również nie przepadam za porą nagich drzew — przyznała Mrówka.
— Nie znam osoby, która by przepadała.
— Hej, gaduły — mruknął żartobliwie Poranek, — wychodzimy.
Daglezjowa Igła i Mrówka spojrzały po sobie i zamilkły na chwilę. Daglezja nosiła dumnie głowę w górze jak zawsze, wypatrując wszelkich niebezpieczeństw, jakie mogły czyhać na jej nowy Klan. Musiała w końcu być mu bezwzględnie lojalna, a co ważniejsze, pokazać to reszcie Owocowego Lasu na dowód jej wierności nowej przynależności.
Jej bok musnął raz jeszcze Poranek, uśmiechając się.
— Nie powinieneś być na przodzie? — podeszła do niego bliżej, odchodząc od poprzedniej rozmówczyni.
— I tak wszyscy wiemy gdzie idziemy... prawda? Oh, zapomniałem powiedzieć, ale to nie problem. Granica z Klanem Burzy.
— Spoko, spoko — położyła na jego grzbiecie końcówkę ogona. — Co tam?
— Dziękuję że pytasz, dobrze, ale nieco mroźno...
— Każdy musi tu narzekać na pogodę? — zaśmiała się Daglezjowa Igła. — Widzę, że chyba każdy kot ma już po dziurki w nosie tego zimna.
— Mogę się chyba zgodzić — miauknęła Mrówka.
Ich niezobowiązującą pogawędkę o wszystkim i o niczym przerwał nagły i gwałtowny wrzask. Daglezja wysunęła się na prowadzenie biegiem - faktycznie brakowało im jednego uczestnika...
Szybko jednak zaginiony uczestnik został odnaleziony. Z śnieżnego rowu wystawał tylko ciemny ogon Ślimaka. Daglezjowa Igła mimowolnie zaczęła chichrać się i to wcale nie ukradkiem.
— Nie wiedziałem, że tu się kończy wzgórze! — miauknął żałośnie point, co tylko podsyciło jej śmiech.
— Już chwilka, a ci pomogę.
***
Teraz Daglezja była w gorszym humorze. Po pierwsze, jakiś durny kretyn na nią napluł i zamierzała się zemścić, kiedy tylko pojawi się w zasięgu jej wzroku. Po drugie, zdawało jej się, że Lukrecja zaczyna ją ignorować. A po trzecie, nie było nic trzeciego, ponieważ drugie było wagi dwóch takich powodów do złego nastroju. Ich słodki romans przyjmował kwaśny smak. Lukrecja zdawał się być częściej na patrolach, polowaniach, nawet spędzaniu czasu ze swoim wyrodnym synalkiem (za którym "nie przepadać" to bardzo mało powiedziane) zamiast z nią. Skandal! Być może nie był tym samym, przystojnym i zabawnym facetem którego poznała na zgromadzeniu. Przynajmniej zimno minęło - nastała w końcu przyjemna pora nowych liści.
Mrówka się okociła i sporo czasu spędzała ze swoim partnerem Perkozem. Zazdrościła jej bycia z nim tak blisko. Wprawdzie kocięta nie były opcją na poprawienie relacji nawet w najczarniejszych koszmarach, ani Daglezja nie należała do zdesperowanych, ale wolałaby, by Lukrecja znów stał się taki jak zaraz po jej dołączeniu do Owocowego Lasu. Na pewno powinna zasugerować mu jakąś randkę!
Ruda stwierdziła, że wspomniana wcześniej w jej myślach Mrówka nadaje się na subtelne zaczerpnięcie rady. Chwyciła ze stosu ze zwierzyną okrągłego rzęsorka, na którego widok aż ślinka ciekła. Weszła do żłobka, zastając tam zgraję dzieci. Goździk i Bławatek, nawet nie takie najgorsze imiona - widocznie Mrówka, albo przynajmniej jej partner, miał gust.
Odłożyła gryzonia na ziemi, rzucając prędkie przywitanie do kociąt i usiadła obok złotej karmicielki.
— Cześć, pogoda już bardziej dopisuje?
— Tak — parsknęła delikatnym śmiechem Mrówka, owijając ogon wokół brzucha. — Miło mi że odwiedzasz.
— A tak mnie naszło — podrapała się tylną łapą za uchem. — Jak tam Perkoz? O kociaki nie muszę pytać, widać, że... dziecinne, rozrywkowe i yyy... rozbrykane.
<Mrówko?>
EVENT NPC: Ślimak, Poranek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz