Pociągnął nosem, słysząc jak Wilcze Serce wychodzi z legowiska, po czym gdy miał już pewność, że został sam, rozpłakał się na dobre. Tego dnia nawet wesoła i pocieszna Miedziana Iskra dała mu spokój, widząc w jakim kocurek jest stanie. Cóż, nie ukrywając, potrzebował czasu, by zebrać się w sobie i wyjść na zewnątrz.
— Tu jesteś — drgnął, gdy usłyszał zniecierpliwione miauknięcie ojca — Dzisiaj zostaniesz mianowany, synku. Wilcze Serce powiedział, że jesteś gotowy. Bądź pod głazem, gdy księżyc znajdzie się w zenicie — dodał, uśmiechając się ciepło i liżąc potomka po głowie. Rudzielec zamruczał, uśmiechając się pociesznie, po czym, gdy ojciec odszedł, zajmując się resztą swoich spraw, czmychnął w stronę żłobka, gdzie jak słusznie założył, znajdował się Wilcze Serce. Nieśmiało zrobił krok w przód, zwracając na siebie uwagę czarnego kocura, który z kamiennym wyrazem pyska obserwował śpiącą Cętkę oraz trzy małe kluski.
— W-wujku...? — szepnął tak cicho, by nie obudzić żadnego kociaka.
— Hm?
— P-pójd-dziesz z-ze mną na o-ostat-tnie p-polowanie? — poprosił cicho, kładąc po sobie uszy — D-dzisiaj, t-tak z-zaraz p-przed mianowaniem... — dodał półszeptem, nieśmiało spoglądając an zastępcę. Nerwowo uderzał ogonem o pięty, oczekując jego reakcji.
— Oczywiście, Leszczynku — odpowiedź Wilczego zdawała się być dla Leszczynka zdecydowanie piękniejsza, niż nawet nadanie mu pełnoprawnego imienia wojownika.
* * *
To wszystko co się działo... było takie przerażające... Każdy ze sobą walczył... przed oczami mignął mu obraz Grzmiącego Potoku zbitego w prychającą kulę futra z Wężowym Wrzaskiem, jego siostrzenicą. Przełknął nerwowo ślinę, nie potrafił uwierzyć, że własna rodzina, nie tylko ta powiązana krwią była w stanie zwrócić się przeciwko sobie. Tak nie powinno być.
Dlaczego nie potrafili otwarcie mówić co leży im na sercu?
Dlaczego byli tak zawistni?
Dlaczego pragnęli kogoś zabić?
Wszystko mieszało mu się w jedno...
Krew.
Krzyki ojca pełne nienawiści.
Protesty.
Widział jak ojciec z wujkiem oraz Grzmiącym Potokiem wpadają do kociarni, wydając z siebie wściekłe pomruki. Ze łzami w oczach, jednakże nadal o przytomnym umyśle rzucił się w stronę legowiska medyka, pośpiesznie zbierając najważniejsze i najbardziej potrzebne zioła oraz garstkę pajęczyn, po czym z bijącym sercem wpadł do leża karmicielek, cudem unikając poważniejszego zranienia. Zarobił tylko kilka małych zadrapań, w tym jedno większe na udzie, gdy ktoś próbował podciąć mu łapę w drodze do kociarni. Dysząc ciężko, wypuścił z pyska zawiniątko z ziołami. Podniósł wzrok na brata, który stał z nim pysk w pysk, z chłodnym, pełnym nienawiści i pogardy spojrzeniem.
— N-nie m-masz racji, O-ostrokrzewiku! — miauknął donośnie, marszcząc przy tym brwi. Brat rudzielca zamrugał zdziwiony ślepiami, wydając z siebie rozeźlone fuknięcie, na które Leszczynek spiął całe ciało — T-to nie musi t-tak w-wyglądać... N-nie w-widzisz c-c-co się s-s-stało? Sz-szafirek z-zginął... p-prze-ez t-to w-wszystko... W-wys-starczy r-rozmawiać... T-tatuś z-z w-wujkiem b-by c-cię wy-wysłuchali... — szepnął, wyciągając łapę w stronę brata. Ostrokrzew jednak warknął wściekle, uderzając w nią pazurami, wywołując u Leszczynka niemrawy jęk bólu.
— Nie, Leszczynowa Bryzo — warknął, agresywnie bijąc ogonem o pięty — Nie mam już rodziny. NIE NAZYWAJ SIĘ WIĘCEJ MOIM BRATEM TY PIEPRZONY ZDRAJCO! — wydał z siebie przerażający wrzask, nim odszedł do grupy swych sprzymierzeńców.
Najpierw drżenie całego ciała.
Później chaotyczne łapanie powietrza...
Niewiele było trzeba, by Leszczynek wpadł w histerię. Kocur zaczął płakać, szamotać się i dopiero wtulenie się w pachnącą mlekiem Miedzianą Iskrę jakkolwiek zadziałało na niego kojąco.
— C-co t-teraz b-będzie...? — wyszeptał, chowając pyszczek w białym futerku karmicielki, podczas gdy jego ciałem wstrząsały kolejne spazmy szlochu.
< Wujku? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz