Schyłek Pory Zielonych Liści
Obraz jego brata rozmył się, tak szybko, jak się pojawił, jednak od tego czasu Świergocząca Łapa wciąż go widywał. Wyczuwał jego obecność, widział cienie krążące na skraju jego pola widzenia. Czasem nawet wydawało mu się, że ta czarna sylwetka uśmiecha się na widok upolowanej przez niego zwierzyny, czy interakcji z rodzeństwem. Kręcąc się w pobliżu swojego brata i siostry czuł, jakby Trójka był bliżej, jego postać nabierała kształtów i kolorów. Cienie zmieniały się w łapy i futro, które czasami nawet wydawało się kołysać od nieistniejącego wiatru. Czy to możliwe, że jego brat trafił do Klanu Gwiazd? Czyżby wierzenia okazały się prawdziwe, a im pisane było lepsze miejsce?
Myśli te zaczęły być szczególne bliskie kocurowi, chociaż sam unikał przebywania sam na sam z tajemniczą marą. Powrócił do rozmów z mentorem, do swojego rodzeństwa, a nawet zaczął poszukiwać nowych pysków, do których mógłby się odezwać. W oczach Ogryzka widział nawet dumę i radość, że jego uczeń ponownie się otworzył, nie mógł jednak wiedzieć o tym, że Świergotek panicznie się bał. Serce łomotało mu w piersi, gdy tylko cienie stawały się wyraźniejsze, czasem nawet wydawało mu się, że jest ich coraz więcej. W niektórych wydawało mu się, że rozpoznaje własnych rodziców, ale w jego oczach było to jak uznanie ich za martwych. Głęboko wierzył zaś, że tak nie jest. Wierzył, że jego mama i tata śpią teraz wygodnie u nóg swoich właścicieli, podczas gdy jemu dane było chłodne posłanie w jaskini. To samo, które nie koiło go do snu od wielu, wielu księżyców. Mech przestał być jego ostoją, jego łagodny puch nie wyznaczał już rytmu dnia i nocy dla jego zmęczonych łap, a był jedynie kolejnym elementem wystroju. Równie mu obojętnym, jak okoliczne ściany czy rośliny. Co noc kładł się na nim bez nadziei, czując, jak z każdym biciem serca jego oddech przyspiesza, a oczy wodzą wszędzie dookoła. W tych momentach nie miał dokąd uciec, nie miał wyjścia, musiał stawić czoła swoim lękom. Ponurym sylwetkom, śledzącym każdy jego krok. Nawet gdy zamykał oczy, czuł obecność wiszącą w powietrzu, która skutecznie zamykała go w świecie rzeczywistym.
Zjeżone futro stało mu na grzbiecie, pazury obijały się o kamień, powieki bolały od ściskania ich. Czuł, że w jego sercu gości nie lęk, a irytacja. Na ciężkie jak głaz łapy, których od dawna nie dźwigał już z lekkością, na półprzymknięte oczy, rażące światło dnia, które w obecnym stanie niemal go bolało. Nienawidził tego, czym się stał. Niebieskie ślepia się otwarły, spoglądając prosto w oczy swego brata. Jego sylwetka lewitowała w bezruchu, bez słowa, bez jednego oddechu. Czekała, patrzyła na każdy krok, a Świergocząca Łapa nie zamierzał psuć im przedstawienia.
Podniósł się na cztery łapy, odwrócił w kierunku wyjścia z legowiska, a potem wyszedł za wodospad, usprawiedliwiając się krótkim rozruszaniem łap. Nawet jeśli wiedział, że tym razem nie zamierza ulegać. Pozwolił nocnemu powietrzu wtargnąć do jego płuc, a trawie łaskotać jego brzuch. Jego łapy prowadziły go ponownie na łąkę, gdzie ujrzał go po raz pierwszy.
Trójka na niego czekał. Siedział dumnie, jego ogon oplatał mu łapy, a uśmiech nie opuszczał jego ust. Ten sam, którym zachęcał go do zabawy, ten sam, którym prowokował go do kolejnych psot.
— Nie żyjesz… — zaczął Świergotek, jakby oczekiwał, że kocur odpowie mu skinieniem głowy. — Umarłeś.
Rudy pysk z białym rombem przechylił się nieznacznie, jakby nie rozumiał pytania, a jego wzrok spoglądał gdzieś w dal. Za plecy własnego brata. Świergocząca Łapa podążył za jego spojrzeniem, ale poza dobrze mu znaną trasą do obozu nie widział nic więcej.
— Czemu wciąż tu jesteś? — Głos mu się załamał. — Czemu nie ma Cię już z nami? Czemu musiałeś zgin-
Jego własne ciało go zawiodło. Słowa utknęły w jego gardle, przeradzając się w szloch, który z każdą chwilą nabierał siły, wykradając powietrze z płuc. Wykradając każdy dźwięk, wykradając każde niewypowiedziane zdanie, którego nie chciał i nie potrafił wypowiedzieć. Nie potrafił poradzić sobie z bólem i stratą, nie potrafił pozwolić temu odejść.
— Nie chciałem… nie chcę Cię stracić — mamrotał między urywanymi oddechami.
Czuł, jakby pogodzenie się z tym co się stało, było porzuceniem Trójki i zapomnieniem o nim. Niczym atak zza pleców, na kogoś, kto i tak już upadł. Chciałby móc znowu wtulić się w jego futro, poczuć szorstki język na swoim grzbiecie. Poczuć coś, co już nigdy nie będzie mu dane.
— Mieliśmy trzymać się razem, tak? — Jego głos był spokojniejszy, ale cichszy. — Brakuje mi Ciebie. To Ty zawsze trzymałeś nas razem, to Ty zawsze byłeś pierwszy do wszystkiego, ja nie potrafię. Nie wiem, czy chcę. — Jego obawy w końcu znalazły swoje ujście. — Nie potrafię pozbierać się po tym wszystkim, jestem pewien, że Drzemlik i Płomykówka też, ale… nie mam sił im pomagać. Nie jestem Tobą.
Z każdym słowem czuł, jakby jego pierś robiła się lżejsza, łapy pewniejsze. Nie mówił tego nigdy, nie był nawet pewien, że tego potrzebuje, ale po raz pierwszy poczuł, jaki ciężar przyjął na swoje barki. Gonił niedościgniony ideał, gonił kogoś, kto w jego oczach stał się najbardziej legendarnym przywódcą ze wszystkich opowieści. Był pewien, że gdyby nie przedwczesna śmierć — Trójka osiągnąłby wiele.
— Chciałbym móc odpocząć. Przestać udawać. — Świergocząca Łapa podniósł wzrok na swojego brata, by zobaczyć delikatne skinienie oraz uśmiech na jego pysku. — Mogę? — Kolejne skinienie, a wzrok Trójki powróciły za jego plecy.
W kierunku klanu. W kierunku jego rodzeństwa. W kierunku jego życia, które wymykało mu się z łap. Czymkolwiek był teraz Trójka, cokolwiek mu obecnie wskazywał — nie chciał się poddawać. Znajdzie swoją drogę.
Następnego dnia
Poranek przebiegał spokojnie, łapy wydawały mu się lżejsze niż zazwyczaj. Poprosił nawet Ogryzka o trening, a ten obiecał wkrótce do niego przyjść. Sam Świergotek kręcił się leniwie po obozie, słuchając okolicznych rozmów oraz obozowego życia. Kątem oka dalej widział pyski tych, którzy już odeszli, ale dzisiaj były one bardziej rozmyte. To była przyjemna noc i długi sen.
— Na Gwiezdnych, wyglądasz jak trup. — Rudzielec usłyszał koty z patrolu.
— Nie wyspałem się, będę musiał przyjrzeć się mojemu posłaniu. Może jakiś kociak zrobił mi psikusa i coś wrzucił.
— No tak, księżniczka nam się trafiła! — Po obozie potoczył się śmiech. — Jak tak dalej pójdzie, to jeszcze zaczniesz widzieć duchy, czy coś takiego. Słyszałem, że tak się zdarza niektórym. — Koty bawiły się doskonale.
Młody kocur poczuł jednak jak jego serce przyspiesza, bo słowa były mu aż nazbyt znajome. Przysunął się bliżej towarzystwa, udając, że dokądś zmierza, wciąż wsłuchując się w rozmowę, która przybrała już spokojniejszy ton.
— Mówię poważnie. — Starszy kocur przysunął się bliżej. — Jakbyś miał jakieś problemy to idź do medyczek, jasne? — Spytał, a drugi kot przytaknął i oddalili się poza obóz.
Świergocząca Łapa miał ochotę kląć i mruczeć jednocześnie, nie rozumiejąc, jak nigdy wcześniej na to nie wpadł. Prawdopodobnie sam chciał siebie ukarać, pozbawiając siebie snu i wygody, ale teraz czuł, że zasługuje na coś więcej. Ruszył w stronę legowiska medyków.
Pora pożegnać się z braciszkiem.
[1121 słów]
[przyznano 22%]
Wyleczeni: Świergocząca Łapa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz