Jakiś czas temu
Pietruszkowa Błyskawica podniosła się z posłania z wyraźnym trudem. Każdy ruch zdawał się obciążony nie tylko zmęczeniem, lecz także ciężarem minionych dni. Zerknęła kątem oka na mech należący do Melodyjnego Trelu. Kiedyś pachniał znajomo – słodko, domowo – jak bezpieczne sny z czasów kocięctwa. Teraz jednak był zimny, martwy, pozbawiony jakiegokolwiek ukojenia. Zeskoczyła z półki wojowników, a jej łapy wylądowały na twardym gruncie z cichym tupnięciem. Najpierw śmierć ukochanej matki, potem strata Eteru, a wreszcie zaginięcie jednego z najmłodszych uczniów. Dawniej, jeszcze nie tak dawno temu, czekoladowa bez wahania zgłosiłaby się do poszukiwań, wsparłaby rodzeństwo zaginionego, otuliła ich słowem i obecnością. Ale teraz? Nie miała siły. Nie miała już w sobie tego światła. Podeszła powoli do stosu zwierzyny, wybierając wiewiórkę. Gdy się wyprostowała, uniosła łeb i zauważyła, że Wieczne Zaćmienie świdruje ją wzrokiem. Medyczka patrzyła na nią z niepokojem, który zdawał się mówić więcej niż słowa. Obie pragnęły bliskości, ale wiedziały, że obecnie był to luksus zbyt niebezpieczny. Pietruszka podeszła do niej, siadając w bolesnej odległości – tak blisko, by czuć jej obecność, ale zbyt daleko, by znaleźć w niej oparcie. Szylkretowa przełknęła ślinę z trudem, a w jej spojrzeniu pojawił się cień żalu. Po chwili wstała i bez słowa wróciła do legowiska, pozostawiając powietrze gęste od niewypowiedzianych emocji. Czekoladowa spojrzała za nią jeszcze przez moment, a potem powoli pochyliła się nad wiewiórką i zaczęła jeść. Każdy kęs wydawał się zbyt suchy, zbyt bez smaku. Dziś miała dzień wolny od patroli – jeden z nielicznych. Ale wiedziała, że jutro znów będzie musiała wrócić do polowania. Do tej jednej rzeczy, która jeszcze potrafiła ją uspokoić. Do czynności, w której – choć na chwilę – mogła zapomnieć o żałobie, stracie i niepewności.
— Można się dołączyć? — wybrzmiał obok niej młody głos. — Płomykówka i Drzemlik wciąż jeszcze nie wrócili, a ja chętnie spróbowałbym wiewiórki. Zawsze głupio było mi ją brać, bo wydawała się większa — odparł z uśmiechem.
Kotka uniosła wzrok, gdy tylko do jej uszu dotarły słowa młodszego kocura. Na początku jakby nie zrozumiała, co właściwie powiedział – jej spojrzenie przez chwilę błądziło gdzieś poza rzeczywistością. Dopiero po ułamku sekundy poruszyła skręconymi wibrysami, wracając do teraźniejszości. Uśmiechnęła się przyjaźnie do rudzielca i delikatnie pchnęła w jego stronę wiewiórkę. Dodatkowo zachęciła go ruchem łapy, by usiadł bliżej niej. Jej oczy nie błyszczały już jak kiedyś – zgasły nieco, zmatowiały – ale mimo to kotka robiła wszystko, by wykrzesać z siebie choćby iskrę dawnej radości. Wciąż chciała być ciepłem dla innych, nawet jeśli sama od środka stygła.
— Jasne, że tak! Zawsze lepiej je się w towarzystwie — wymruczała miękko, zerkając na Świergota uważniej, niż zwykła to robić.
Kiedyś widziała go z bliska – był wtedy nowy, niepewny, ale pełen zapału. Potem jedynie przemykał jej przed oczami, jakby był tylko jednym z wielu cieni przemykających przez codzienność.
— Jak ci idą treningi? Mam nadzieję, że Gąsienicowy Ogryzek cię nie męczy — dodała z lekkim rozbawieniem, choć w głębi serca naprawdę chciała wiedzieć, jak radzi sobie młodszy kot.
Uważnie przyjrzał się podrzuconej przez kotkę wiewiórce, obwąchał ją i odgryzł mały kęs. Uprzejmie pchnął wątłe ciało z powrotem, kiwnięciem dziękując za poczęstunek.
— Gąsienicowy Ogryzek jest bardzo fajny! — Z chęcią podchwycił nowy temat, pozwalając mu się pochłonąć. — Byliśmy już w tunelach i na drzewach. I w tunelach zostawił mnie samego, miałem nasłuchiwać jego kroków, żeby z nich wyjść! — odparł z entuzjazmem. — Tak to chodzimy głównie na polowania i uczymy się nowych terenów. Ogryzek jest bardzo miły i prawie nigdy na mnie nie krzyczy.
Pietruszka była bardzo zadowolona, że Gąsieniczek tak dobrze sprawdza się jako mentor. To oznaczało, że ona sama nie zawiodła, gdy go szkoliła.
Łezka zakręciła się jej w oku, po czym na chwilę odpłynęła myślami, marząc o posiadaniu kolejnych uczniów. Zawsze pragnęła wyszkolić przynajmniej trzy koty!
— To dobrze, że nie krzyczy. Ja też lubiłam tunele, ale wspinaczka na drzewa to coś, co jest najbliższe memu sercu. Myślę, że właśnie na to zwracałam największą uwagę, szkoląc Gąsieniczka — zaśmiała się. Jej głos zabrzmiał nostalgicznie, jakby kotka nie była już najmłodsza, choć przecież wciąż była w kwiecie wieku!
— A jak dogadujesz się z innymi uczniami? — zapytała nagle z matczyną ciekawością. Zastanawiało ją, czy kocurek ma jakieś kontakty z jej córkami.
Uczeń kiwnął pyszczkiem, słuchając słów starszej kotki.
— Trzymam się głównie swojego rodzeństwa, wszyscy inni są starsi i zawsze zajęci. — Przekręcił oczami. — Rozmawiałem trochę z Postrzępionym Mrozem i tą nową... Kukłą? Tą, co dostała nowe imię, jeszcze dłuższe i dziwniejsze niż poprzednie — rzucił, przez moment szukając kota wzrokiem.
Pokiwała głową entuzjastycznie, z wyraźną radością w oczach, ciesząc się, że młodsze koty spędzają razem czas. Atmosfera była spokojna, niemal sielska, lecz nagłe wspomnienie o rodzeństwie kocura sprawiło, że jej pyszczek na moment posmutniał. Ogon zwolnił radosne machanie, a uszy nieco opadły.
— Rozumiem… A jak się czujesz po całej tej sytuacji z twoim bratem? — miauknęła cicho, z wyczuwalną troską w głosie. Po krótkiej chwili, jakby nie chcąc naciskać, dodała z łagodnym uśmiechem: — Jeśli to dla ciebie zbyt delikatny temat, to... może powiesz, jak myślisz – kiedy zostaniesz wojownikiem?
Ogon kota drgnął, uszy strzyknęły nerwowo.
— Staram się o tym nie myśleć i iść do przodu. — Skłamał, starając się nonszalancko machnąć łapą. Nie potrafił jednak powstrzymać lekkiego grymasu, ani zmiany tonu głosu. — Na pewno się znajdzie.
Wzrok uciekł mu ku dalszej części jaskini, w kierunku legowisk uczniów. — Wojownikiem jednak chcę zostać jak najszybciej! — W jego głosie pojawiła się nagła determinacja. — Opanowałem już wspinaczkę i coraz lepiej łapię się w tunelach. Ogryzek mnie nawet pochwalił! No i jak już zostanę wojownikiem, będę mógł swobodnie wychodzić z obozu i szukać Trójki.
Pietruszka spojrzała smutno na młodszego kocura. W jego oczach dostrzegła ból – surowy, surowy jak rysa na lodzie – którego nie dało się już dłużej ukrywać. Zmiana w jego spojrzeniu, wyrazie pyska i tonie głosu była natychmiastowa i poruszająca. Delikatnie, bez słowa, położyła ogon na jego barkach w geście cichego wsparcia.
— Wiesz... w żałobie nie ma nic złego — powiedziała łagodnie, z ciepłem. — Mam nadzieję, że Trójka się odnajdzie. Naprawdę... Ale nawet jeśli nie, to masz prawo czuć smutek.
Zawiesiła głos na moment, jakby ważąc każde słowo, które miało paść dalej.
— To, że pragniesz zostać wojownikiem, nie znaczy, że musisz być silny przez cały czas — dodała w końcu, jakby w odpowiedzi na jego uporczywe zapewnienia. — Smutek nie jest słabością.
Przyglądała mu się jeszcze przez chwilę, a potem spojrzała w głąb jaskini.
Spojrzenie młodego kocura krążyło bez celu po całym obozie, nie potrafiąc się skupić, nie potrafiąc się zmusić do kontaktu wzrokowego.
— Na pewno się odnajdzie — powtórzył z pyskiem skierowanym ku ziemi.
Ogon drgał niespokojnie, jakby podjął walkę z niewidzialnym wrogiem
— Ty... Też kogoś straciłaś, prawda? — spytał, przypominając sobie, skąd zna swoją towarzyszkę. — Melodyjny Trel, tak? — Jego głos znowu się załamał, na krótki moment, jeden oddech. — Była Twoją matką?
Kotka na chwilę znieruchomiała, zastanawiając się, co odpowiedzieć kocurowi. Lekki wiaterek, który wdarł się do jaskini, poruszył jej futerkiem.
<Och, Świergotku… co ja ci mam odpowiedzieć?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz