Motylka zamyśliła się na chwilę, wbijając wzrok w sufit. Lubiła odwiedzać kocięta, choć zazwyczaj to one same wychodziły z inicjatywą zabawy. Tym razem jednak kotka nie miała żadnego szczególnego pomysłu – takiego, w którym ślepota kociaka nie byłaby przeszkodą. Westchnęła cicho, ale nagle wpadła na myśl, która rozjaśniła jej spojrzenie.
— Mogę nauczyć się bawić w cokolwiek zechcesz! Mogę ci też coś opowiedzieć. Zbieram owady – dużo owadów – mogę ci kilka przynieść, żebyś mógł poczuć, jakie są w dotyku — zaproponowała w końcu. Uśmiechnęła się zwycięsko. Przecież Księżyc, choć nie widział, mógł poczuć coś, czego nigdy by nie doświadczył. Złapanie pszczoły czy motyla nie było przecież łatwe.
— Tak, chcę sobaczyć! — zakręcił się nieśmiało na łapkach w jedną i drugą stronę. — A potem możemy się pobawić…
Szylkretka poczuła, jak coś ciepłego rozlewa się w jej sercu. Możliwość przebywania z młodymi i rozwijania ich wyobraźni była czymś, czego – może w głębi – naprawdę pragnęła.
— Jasne, zaraz wrócę — odparła, podnosząc się z ziemi.
Odwróciła się i szybkim krokiem ruszyła w stronę legowiska wojowników. Po drodze mijała znajome pyski, które zerkały na nią z lekkim zdziwieniem. W końcu dostrzegła swoje posłanie. Zaczęła starannie wybierać stworzonka różniące się od siebie, takie, które mogłyby najbardziej zaciekawić Księżyca. Gdy już skończyła, ostrożnie podniosła zdobycz i wróciła do kociaka. Dając mu znać głośniejszymi odgłosami łap, usiadła znów obok i ostrożnie położyła owady na ziemi.
— Dobrze! Jeśli przesuniesz łapkę w lewo, to po kolei ułożyłam: motylka, pszczołę, chrząszcza i pająka.
Księżyc wystawił delikatnie łapkę, po czym cofnął ją nieco zmieszany.
— A nie uszkocę nic, jak dotknę? — spytał ostrożnie.
Kotka pokręciła głową, a potem dodała ciepłym głosem:
— Nawet jeśli, to nic się nie stanie. Kiedy będzie cieplej, złapię kolejne. Ten motylek jest bardzo niebieski, a chrząszcz ma słodkie czułki — dodała, chcąc, by kociak mógł chociaż wyobrazić sobie to, czego dotykał.
Kocurek zaczął powoli przesuwać łapką po wskazanych owadach. Na jego pysku malowało się skupienie. Motylka może bał się podnieść, ale chrząszcza zdołał już chwycić obiema łapkami.
— Ma futelko… — uśmiechnął się pod nosem.
Wojowniczka położyła się obok i również musnęła owady.
— Tak, ma! — zaśmiała się. — Latają pod wieczór i często wplątują się w futro. Wydają przy tym dziwne dźwięki, a niektóre koty aż od nich uciekają. — Przypomniała sobie, jak jej brat raz spanikował, gdy jeden chrząszcz zaplątał mu się w ogon.
— Nie lubią światła? — zapytał, a potem dodał bardziej do siebie, mrucząc pod nosem: – Tlochę jak Wluszka.
Memłał owada w łapkach, gładząc chitynową osłonkę, aż w końcu przytknął go do nosa, by poczuć puchatość dolnej części. Potem odłożył go i przesunął łapkę w bok.
— Najwidoczniej nie lubią… — mruknęła kotka, a w jej oczach pojawił się cień smutku. Wspomnienie białych kociąt wróciło jak nieproszony wiatr. Zdawały się wyjątkowe, ale co z tego, skoro słońce mogło odebrać im życie? Nie rozumiała, dlaczego coś tak cudownego jak światło potrafiło być tak okrutne. Szczerze im współczuła. Dopiero pytanie kocurka wyrwało ją z zadumy.
— Czy to pszczoła…? — spytał. — Tesz jest puchate.
— Tak, to pszczoła. Są bardzo pożyteczne, ale jeśli przeszkodzi się im w pracy, mogą użądlić — wyjaśniła spokojnie. — Jednak parę liści jeżyn i już nic nie będziesz czuł! Mają paski i produkują miód.
— Chcę kiedyś sjeść miód — obwieścił kociak, delikatnie muskając skrzydełka. Nie miał pojęcia, jak wygląda ani jak smakuje, ale brzmiało to obiecująco. — A pani jadła kiedyś miód?
Kotka zamrugała, zaskoczona określeniem „pani”. Czy naprawdę wyglądała na tak starą, by zasługiwać na takie miano?
— Tak, jadłam raz, kiedy byłam jeszcze uczennicą medyka. Firletka pozwoliła mi spróbować. To coś naprawdę pysznego.
— Aha, a mi nie… — mruknął. — A ma telas coś? My-Myśli pani, sze by mi poswoliła?
Motylka przesunęła łapą po ziemi, nieco zakłopotana. Wiedziała, że gdyby poprosiła Firletkę, ta pewnie dałaby trochę miodu, by kociak spróbował. Ale przecież ziół i zapasów nie można było brać ot tak.
— Niestety, zioła jemy tylko wtedy, gdy jest potrzeba — odparła. Rozejrzała się dookoła, a potem pochyliła się i wyszeptała mu do ucha: — Ale jeśli kiedyś będziesz musiał przyjąć lekarstwo, a nie będziesz chciał go zjeść, to jest szansa, że poleją je miodem.
— Miód to sioło? — zapytał zbity z tropu. — Ale pszeciesz nie jest loślinką…
Kotka otworzyła pysk, lecz szybko go zamknęła, orientując się, że kociak miał rację. Nigdy się nad tym nie zastanawiała.
— Faktycznie, to nie roślina, ale jednak zaliczany jest do ziół. Pomaga choćby wtedy, gdy nawdychasz się dymu z pożaru — wyjaśniła spokojnym tonem.
— Nawdychała się kiedyś pani poszalu? — zapytał nagle kociak, a jego głos zabrzmiał pełen zdziwienia i ciekawości. — A jak wy-wygląda poszal?
— Ach, nie, nigdy nie widziałam pożaru — odpowiedziała wojowniczka spokojnie. — Wiem jednak, że jest okropny i niszczycielski. Lepiej go nie wdychać. Do końca nie wiem, jak wygląda, ale… źle. — Zawahała się, rozważając, czy spróbować opisać kolory ognia. Ale czy Księżyc wiedział, czym jest „pomarańczowy”? Obawiała się, że niestety nie.
— Aha… to nie chcialbym go wilec — mruknął spokojnie kocurek, spuszczając wzrok.
Wojowniczka uśmiechnęła się lekko i już miała coś dopowiedzieć, gdy nagle z polany dobiegł głos. Ktoś wołał jej imię, wyraźnie wzywając ją na patrol.
— Muszę niestety iść, Księżycu. Jednak jeszcze się spotkamy — wymruczała miękko, pochylając się lekko ku kociakowi, zanim odwróciła się w stronę wyjścia.
— Do wilenia… — miauknął cicho kociak za nią, plącząc sylaby w swoim dziecięcym akcencie.
<Księżycu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz