Wcale nie chciał być mianowany na ucznia. W ogóle mu się to nie widziało. Gdyby jakiś losowy przechodzień popatrzył na Księżyca, pewnie uznałby, że jest to zwyczajne kocię które wkrótce zostanie mianowane i zacznie się normalnie szkolić, wraz z innymi młodymi duszyczkami na jakieś konkretne stanowisko. Cóż, nie byłby w błędzie, jednak postarajmy się nieco zagłębić. Ci, co znali kociaka dostatecznie dobrze, wiedzieli, że srebrny przylgnął do swojej mamy jak mała pijawka i ani myśli się odczepić. Był strachliwy, dobrze czuł się tylko w swojej głowie i wśród osób które znał, a do reszty, szczególnie jeśli chodziło o starsze, obce osoby, trzymał się na dystans. Przerażali go. Przerażały go ich kroki, które tak różniły się od typowego, kocięcego tuptania. Przerażało go, że starsi uczniowie potrafili plotkować, śmiać się, mieć swój własny, jakiś niedostępny świat do którego chciał mieć dostęp, jednak jednocześnie coś go odpychało. Tak... szczególnie straszni byli uczniowie. Wojownicy byli dorośli, mieli inne obowiązki na głowie, często zachowywali się inaczej i w umyśle małego kociaka byli czymś niesamowitym. Czymś dostojnym, czymś pokroju nosicieli wiedzy, którzy mogli poprowadzić i wesprzeć kocurka w ciężkich chwilach. Ale młodsi uczniowie? To jak ta grupa cool nastolatków. Niby sam chcesz taki być ale się boisz. Chcesz się dopasować, chcesz przynależeć do jakiejś grupy, jednak wciąż jesteś jedynie wymoczkiem którego odstawiono od mleka matki i kazano zachowywać się dojrzalej. Z dnia na dzień. Bez żadnego wstępu, bez tutorialu jak się poruszać, jak bić przeciwnika i jakie rośliny dają ci dodatkowe hp. Nie ma fandomowej wikipedii, która zawiera wszystkie rozmowy z postaciami wraz z informacją, która odpowiedź spowoduje, że sympatia tych hot pikseli na ekranie się zwiększy, dzięki czemu dostaniesz super ilustrację pod koniec odcinka. Całkowicie obcy i dziwny świat, a kocurek nagle ze stanu, w którym nie musiał myśleć ani nic robić, zostaje rzucony przed oblicze lidera. I nagle dostaje nowe obowiązki na głowę i nowe oczekiwania. Wcale mu się to nie podobało.
O mianowaniu na uczniów dowiedział się dosłownie chwilę przed katastrofą. Oczywiście, pewnie już kiedyś ktoś coś wspominał, jednak wcale nie słuchał, a nawet jeśli, to wyleciało mu to dawno z głowy. Czas również pędził jak szalony. Dzień za dniem i okazuje się, że nagle musisz zostać wyszorowany, gdyż zostajesz postawiony przed oczami całego klanu.
- Gdzie się podział twój piękny kocięcy puszek? Z każdym dniem rośniesz jak na drożdżach! A to niemal chwilę temu dowiedziałam się przecież jak wam mama dała na imię ... - Brzęczkowy Trel nawijała swoje, siedząc obok i towarzysząc przygotowaniom, kiedy Księżyc już wyszorowany i bardzo nieszczęśliwy siedział niespokojnie w miejscu, mechanicznie bawiąc się łapami. Nie do końca jeszcze do niego docierało co się dzieje i nie miało dojść aż do ostatniej chwili. Jego umysł był jakby spowity komfortową, chroniącą go chmurką. Gęstą, słodką chmurką. Co do słów babci, nie zareagował. Nie miał pojęcia czy ma kocięcy puch czy nie i mało go to obchodziło, więc po prostu zaakceptował w milczeniu jej słowa. Prawdą było, że jego sierść zrobiła się mniej nastroszona, przez co nie wyglądał już całkiem jak puszek z dmuchawca, jednak wciąż gdzieniegdzie było jeszcze tego sterczącego meszku, który schodził z niego niby warstwowo, niemal jak z pingwina, co musiało być komicznym widokiem dla przechodzących obok, nie odwiedzających zbyt często żłobka kotów. Kawałek grzbietu już nieco przyklapnięty, a tu BUCH! Jakiś pompon z sierści. Istny komizm i pożywka dla tych, co lubią się wyśmiewać z czyjegoś wyglądu, jak więc dobrze, że młodziak nie był tego świadom.
Całe zwołanie klanu i reszta dupereli, były dla niego trochę jak przez mgłę. Dopiero kiedy nagle kazano mu wystąpić, jakby wrócił na ziemię.
Co.
Gdzie, po co?
Został lekko popchnięty do przodu, przez co może i wyszedł... troszkę w przód. Przez chwilę wyglądał jak prawdziwy, normalny kociak, który jest pełen ekscytacji i czeka na swoje nieskończone przygody! Tyle, że nie. Już po chwili, kiedy szmer ucichł, znów podreptał do mamy, opierając lekko głowę o jej łapę i nie dało się go przekonać, by ruszył się dalej, przez co Szanta zmuszona była do wyjścia odrobinę bardziej w przód, niż było to wskazane.
Czy reszta rodzeństwa stała z przodu? Czy na nich patrzono? Raz jeden się odczepił jeszcze od mamy, zbierając się na chwilę odwagi, jednak zaraz później do niej wrócił, co wyglądało jeszcze gorzej, niż jakby przy niej został. Nie myślał nawet o tym, że przecież nie będzie w legowisku uczniów sam. Ci "starsi uczniowie", "źli nastolatkowie" to przecież Wróżka, Lotos, Biały... nie miał się czego obawiać! Tęsknił za nimi, gdy nagle zniknęli ze żłobka i chociaż Wróżka obiecała ich odwiedzać, to wciąż nie było to samo co kiedyś. Zdawała się jakoś bardziej dorosła a gdy wracała to pachniała inaczej, a też jej krok się zmienił. Strasznie mu się to nie podobało, bo w pierwszym wrażeniu wcale jej nie poznał. Niemniej, teraz może do nich dołączyć, będzie mógł słuchać kroków pawich dzieci niemal codziennie, nie będzie dłużej zaskoczony... Nie myślał o tym jednak wcale, a jedyne co się przez jego głowę przewijało to to, że bardzo mu się obecna chwila nie podobała i potwornie się nudził i stresował jednocześnie. Co za paskudny moment. A tym bardziej paskudny się stał, gdy nagle usłyszał swoje imię, wypadające z całkiem obcych ust.
- Księżycu, ukończyłeś sześć księżyców i nadszedł czas, abyś został uczniem. Od tego dnia, aż do otrzymania imienia kronikarza będziesz się nazywać Księżycowa Łapa. Twoim mentorem będzie Wędrujące Niebo. Mam nadzieję, że Wędrujące Niebo przekaże ci całą swoją wiedzę.
Kto?
- Wędrujące Niebo, jesteś gotowy do szkolenia własnego ucznia. Otrzymałeś od swojej mentorki, Obserwującej Salamandry doskonałe szkolenie i pokazałeś swoją wytrwałość i wiedzę. Będziesz mentorem Księżycowej Łapy, mam nadzieję, że przekażesz mu całą swoją wiedzę.
Jeszcze raz. Kto?
O kim mówiono? Nie przejmował się tym, jaką rolę mu dali, w końcu to dorośli i na pewno wiedzą co robią, a mama nie pozwoliłaby, żeby szedł gdzieś, gdzie by mu się nie podobało albo gdzie byłoby mu źle. Niemniej, wciąż czuł się zagubiony. Nie miał pojęcia kim jest Wędrujące Niebo, chociaż najpewniej już owego kota spotkał i to nie jeden raz, jednak wcale imienia nie zapamiętał. Nie obchodziły go imiona, nie potrafił skupić na nich uwagi, zazwyczaj to na krokach polegał przy rozpoznawaniu klanowiczów. W tym jednak był problem, że kroków które się do niego zbliżyły, również nie kojarzył.
- No, idź się zetknij z Wędrującym Niebiem nosem - został lekko pchnięty zachęcająco i zanim się zorientował, wyszedł nieco jak w transie do przodu, by chwilę później zmarszczyć się z zaskoczeniem i drgnąć nieco, gdy czyjś obcy nos zetknął się z jego. Chwilę później się odsunął, czując, jak jego personalna przestrzeń została w jakiś sposób naruszona. I byłby się od razu wrócił do mamy, gdyby nie zamieszanie które obracało się wokół nikogo innego, jak jego własnego brata. Nerwowo poruszył uszami, słysząc jak tamten wybiega, wcześniej słysząc jakieś śmiechy, potem wołania...
,,Niech ktoś za nim pójdzie!" ,,Ale żenada" ,,Phehehah..." ,,Ojej... biedny, zestresował się" ,,Ciekawe czy Słoneczny Fragment zdoła go przyprowadzić, zanim go coś zje" ,,Z takim zrywem to powinien iść na wojownika, a nie na przewodnika. Jeszcze sobie w tych tunelach poobija głowę i przy okazji zawali kilka przejść".
Wydał z siebie coś podobnego do jęku i westchnienia, dochodzącego gdzieś z głębi i zanim Wędrujący zdołał cokolwiek zrobić, Księżyc już był między przednimi łapami Szanty, chowając swój pysk w jej gęstej kryzie na sierści, strosząc futro i szlochając ze zdezorientowania. Cały dzień zakończył się jedną wielką porażką i chaosem, zdecydowanie najmniej ulubiona uroczystość i dzień w drodze rozwojowej Księżycowej Łapy.
┈◦☽⭒┈𝄪⚪𝄪┈⭒☾◦---
Powiedzieć, że nie chciał iść na pierwszy dzień treningu to jak nic nie powiedzieć. Był zestresowany i pobudzony, a w dodatku okazało się, że nie będzie koło niego mamy przez cały dzień. I po raz pierwszy spał z dala od niej! W obcym legowisku, pełnym nowych przeszkód, pełnym rzeczy których nie znał, pełnym różnych zapachów i obcych kotów. Nic więc dziwnego, że gdy pod koniec ceremonii Wędrujące Niebo pozwolił mu ogarnąć sobie legowisko w krzaku pełnym innych uczniów (bo jednak nie musiał spać w grocie, to ważne dla młodych kotów żeby się socjalizowały bo inaczej zamienią się w dzikusy) ten stanął jak wryty przed wejściem, gdy Rozkwitająca Szanta go opuściła, oddając przy okazji pod opiekę Wróżki. Być może wiedziała, że najmłodszy syn mocno upadnie, gdy zostanie sam, dlatego ubezpieczyła się na zaś, a Wróżka, teraz Wełnista Łapa, zdawała się nie mieć nic przeciwko temu, by znów wziąć kocurka pod swoje skrzydła i oprowadzić go po terenie. Chociaż szczerze powiedziawszy, słysząc nowe imię kotki, wciąż nie wiedział o kogo w pierwszej chwili chodzi. Po co zmieniali? I po co te "łapy" w drugiej części imienia? Nie podobał mu się ten człon, był brzydki i zdawał mu się jakiś zużyty. Nie mogli zostawić mu tego jedno-członowego?
- Hej Księżycu, Kołysanku, tędy. Przygotujemy wam razem legowisko, już wcześniej przygotowałam trochę mchu i nawet udało mi się zdobyć kilka piórek i króliczego futra, ale tym ostatnim będziecie się musieli podzielić ze Śniątkiem jak już wróci. Trochę go mało, ale na pewno zdobędziemy więcej. - znajomy głos Wróżki rozbrzmiał w jego uszach, a chwilę później poczuł znajomą sierść blisko pyska. Z ulgą pochwycił podrzucony mu ogon, za którym poszedł w głąb legowiska. Czuł się bezpieczniej z kimś, kogo znał, a kotka zdawała się być wręcz idealną ostoją dla jego rozdygotanego, zestresowanego serduszka, które teraz zdawało się nieco uspokajać. Znaczy, byli niby jeszcze bracia, jednak oni byli w tym tak samo nowi jak on, a to wcale nie polepszało ich położenia. Podczas drogi potknął się kilka razy, na pewno coś rozrzucił i stanął na kolcu, a gdy kotka się wreszcie zatrzymała i mógł puścić jej puchaty ogon, był cały przebodźcowany i znów bliski płaczu.
- Będziemy mieć legowiska koło siebie i wtedy jeśli się coś stanie, będziecie mogli od razu spytać, zamiast krzyczeć przez całe legowisko. Chociaż już jest i tak o wiele luźniej niż było... Mamy praktycznie cały ten teren dla siebie, więc nie musicie się martwić, że nadepniecie komuś na ucho - słowa te były bardziej skierowane do Księżyca, który kiwnął ponuro głową, siadając w miejscu, do którego został pokierowany. - Możemy teraz dokończyć co zaczęłam, będziecie mieli już swoją pierwszą praktykę, kiedy spróbujecie wymieniać mech w legowiskach starszyzny! O, tak, po swojej lewej stronie masz czysty mech, jeśli sięgniesz łapą... tak, ten, dokładnie. Musisz go układać tą bardziej miękką warstwą w górę. - przy odrobinie pomocy zaczęło iść jakoś wszystko do przodu, chociaż niebieskiemu szybko znudziło się to zadanie i miał po prostu ochotę położyć się na tym co już było położone, nie martwiąc się o wykończenie. Kołysankowi szło za to o wiele lepiej, może to przez to, że rzeczywiście widział to, co robi i jak powinno coś wyglądać, zanim się do tego zabierze samodzielnie... a przynajmniej tak zgadywał Księżyc po tym, jak płynęły czasem pochwały z pyszczka Wróżki i jakie rozmowy między tamtą dwójką przechodziły. Minęły wieki, zanim skończył swoje posłanie, w którym mógł się wreszcie położyć. Nie było piękne, nie było równe, nie było znane... ale było wystarczające, żeby zwinąć się w kłębek i ochłonąć, zanim nadszedł kolejny dzień. A nadszedł, rzeczywiście, całkiem szybko, a po obudzeniu się i chwilowym pomyśle, że może to wszystko był jeden z tych stresujących snów, mówiących o tym, że dostałeś negatywną ocenę z kartkówki, kocur zetknął się z parszywą rzeczywistością.
- Hej, hej... Księżyc-... Księżycowa Łapo, wstań, Wędrujące Niebo czeka na zewnątrz - delikatny, aczkolwiek naglący głos Wróżki, rozbrzmiał mu w uszach. Było zdecydowanie zbyt wcześnie, co to, noc? Na pewno noc, nie było mowy o pomyłce. Środek nocy na pewno a oni bestialsko go budzą.
- Co... nie... nie chcę. - jęknął, zasłaniając pysk łapami, jakby miało to pomóc w ponownym zaśnięciu, jednak kotka była nieustępliwa. Tak długo mu gadała nad uchem, a gdy nic to nie dało, sięgnęła do broni ostatecznej, polegającej na łaskotkach.
- PFFFT GHAhhahAAAAH! Zostaw, mnie! - walcząc z napadem śmiechu odturlał się na bok, stając na równe łapy, z rozczochraną sierścią sterczącą na boki i w bojowym nastroju, który jednak szybko opadł.
- Brawo, wstałeś! Teraz następnym krokiem, będzie wyjście na zewnątrz, dasz radę.
Gdyby mógł, rzuciłby jej teraz mordercze spojrzenie. Ale nie mógł. Znaczy teoretycznie mógł, ale i tak by nie wyszło. Napad wywołany przez łaskotki może chwilowo go rozbudził, lecz pozostawił teraz w paskudnym nastroju, gdy wszystko opadło, a on, po chwili męczenia się z nową drogą w stronę wyjścia, stanął na zewnątrz, krzywiąc się automatycznie, gdy dostał wiatrem po pysku. Wczorajszy dzień był paskudny, ale ten będzie jeszcze gorszy, mógł to wyczuć niemal natychmiast. Nie było mamy, nie mógł sobie pospać i teraz gdy tak stał i pozwalał wietrzykowi muskać jego ciało, zaczynał od nowa popadać w senność, która zawracała mu w głowie i sprawiała, że powieki stawały się ciężkie. Jego oczy szczypały, niby przesuszone, a ciało wciąż jeszcze było charakterystycznie ciepłe, senne. Miał szczerą nadzieję, że treningi uwzględniają przerwy na odespanie straconych godzin.
[2105 słów]
[przyznano 42%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz