Bicolor poczuł, jak jego łapki delikatnie się trzęsą, jednak stał posłusznie, podczas gdy silne szczęki złapały za jego kark. Widział jego rodziców, malejących z każdym uderzeniem serca, gdy wraz z wojownikiem, który go niósł, oddalali się coraz bardziej i bardziej od obozu. W końcu, gdy znajome widoki zniknęły mu z pola widzenia, a zamiast tego dookoła pojawił się gęsty las. Zdawało mu się, że minęła zaledwie chwila, kiedy został całkiem sam, a wojownik odbiegł do obozu.
"Muszę iść za nim! Tutaj mnie zjedzą lisy!" — pomyślał w pierwszej chwili Kamyczek i już przygotował się do biegu, kiedy uświadomił sobie, że nic mu to nie da.
Po pierwsze, gdyby powrócił do obozu, nie zostałby mianowany na ucznia wraz ze swoim rodzeństwem. Zamiast tego dostałby inne imię, wskazujące na jego tchórzostwo i niesamodzielność, do tego byłby wyśmiewany i nikt nie szanowałby go tak, jakby kociak sobie tego życzył.
A po drugie, jeszcze nie potrafił biegać tak szybko, na pewno nie na dłuższą metę. Po drodze straciłby z oczu wojownika, zgubił się, a potem już nie został odnaleziony. Tak jak Niezapominajka.
Na samą myśl, nie tylko o tym, co okropnego mogłoby go spotkać, ale co okropnego MOŻE go spotkać, skulił się, wsadził nosek w igiełki wyściełające ziemię, a z jego oczka pociekła łezka. Nie mógł powstrzymać cichego szlochu. Przecież… Mogły go zjeść sowy, lisy, dziki, borsuki, samotnicy, włóczędzy, potwory… Wszystko! Był tylko małym, bezbronnym kociakiem. W tej nocnej ciszy słychać było każdy, nawet najmniejszy dźwięk, tak więc do uszu Kamyczka co chwilę dobiegały tajemnicze szelesty, hukanie sów, mrożące krew w żyłach wycie, szczebiotanie przyszłej zwierzyny klanu. Odwracał się przerażony w stronę tych odgłosów, nie wiedząc, czy tylko mu się wydaje, czy naprawdę ktoś się do niego podkrada od tyłu. Cienie między drzewami poruszały się, a kociak, który odchodził od zmysłów, ciągle widział w nich lisy oraz dziki. Jego strach się nasilał. Uświadomił sobie jednak już po chwili, że jeśli będzie cicho, to może jednak nic go nie znajdzie. Przecież tyle kociaków przeżywa te próby… Tak więc spędził resztę nocy, pociągając noskiem i mocząc sobie futerko łzami, aż w końcu nastał poranek. Gdy tylko słońce wzeszło nad horyzont, podniósł się, pełen nadziei i szczęścia, że oto właśnie przetrwał swoją pierwszą noc samemu w lesie! Podskoczył parę razy ze szczęścia, czując głęboką ulgę w głębi duszy. Nie mógł uwierzyć w to, że dał radę. W sumie to najtrudniejszy był początek. Potem już czas mijał szybciej. Zauważył kocią sylwetkę w dali, zmierzającą w jego stronę. Już po chwili został odprowadzony do obozu, gdzie zobaczył swoje rodzeństwo, rodziców i każdego, za kim tak bardzo tęsknił podczas tej straszliwej nocy. Nie mógł powstrzymać uśmiechu i dumy z samego siebie, a także ze swojego rodzeństwa, które także przeżyło tę noc. Był ciekawy, czy oni mieli takie problemy, jak on, czy też poradzili sobie bez trudu.
Nie miał jednak zbyt dużo czasu na rozmyślania, ponieważ Nikła Gwiazda majestatycznie wskoczył na miejsce przemówień, a jego głos poniósł się po całym obozie, gdy wzywał klan na zebranie. Koty szybko wyłoniły się ze swoich legowisk, futra Kamyczka i jego rodzeństwa jeszcze nigdy nie zostały tak dokładnie wyczyszczone przez Iskrzącą Nadzieję i Miodową Korę jak wtedy. I w końcu usłyszał te słowa…
— Kamyczku, ukończyłeś sześć księżyców i nadszedł czas, abyś został uczniem. Od tego dnia, aż do momentu, kiedy otrzymasz imię wojownika, będziesz się nazywać Kamienna Łapa. Twoim mentorem będzie Wilczy Skowyt.
Nikła Gwiazda mówił dalej, ale Kamyczek, a właściwie Kamienna Łapa nie był już w stanie tego słuchać. Wcześniej szczęście i ekscytacja go rozpierały, a teraz… Po prostu nie mógł w to uwierzyć. On naprawdę… Naprawdę został uczniem. Te kilka słów tak wiele dla niego znaczyły. Były czymś, na co czekał od chwili, kiedy przyszedł na świat. Były jego największym marzeniem, które się nareszcie spełniło. Zanim się zorientował, co się dzieje, zanim zdążył sobie to wszystko poukładać w głowie, dotknął noskiem nos Wilczego Skowytu, następnie klan skandował jego imię, a potem zobaczył przed sobą mamę i tatę, którzy gratulowali mu i uśmiechali się szeroko. Z zachwytem patrzył na to wszystko. Nie spodziewał się, że cała ceremonia przebiegnie tak szybko. Teraz był uczniem. Kamienną Łapą. Podobało mu się nowe imię, było o wiele bardziej majestatyczne i dojrzałe.
"Teraz to na pewno jestem bardziej atrakcyjny" — uznał w głowie, a następnie poczuł, jak robi mu się gorąco. "Od kiedy to ja myślę o takich sprawach?"
Postanowił się jednak skupić na tym, co ważne, czyli oczywiście na swoim treningu. Wilczy Skowyt stał w pewnej odległości od świeżo mianowanego ucznia, który nie miał pojęcia, czy ma do niego podejść, czy nie. A, jako że takiemu dojrzałemu kocurkowi nie wypadało się pytać o wszystko rodziców, musiał sam podjąć decyzję. Tak więc niepewnie skierował swoje kroki w stronę mentora. Kamienna Łapa musiał przyznać, że cętkowany wywarł na nim pewne wrażenie. Był mocno zbudowany, z pewnością bardzo silny, a jego piękna blizna na klatce piersiowej dodawała mu wojowniczego, bohaterskiego wyglądu.
"Też bym chciał taką" — pomyślał uczeń, jednak po chwili przypomniał sobie o tych wszystkich okrucieństwach i przygodach, które spotkały go w lesie i uznał, że jednak nie ma w najmniejszym stopniu ochoty na ponowne niebezpieczne sytuacje. Jeszcze nie teraz.
— Dzień dobry, proszę pana — zaczął Kamienna Łapa nieśmiało, zwracając się do kocura. — Bardzo się cieszę, że jest pan moim mentorem — uznał, iż to będzie genialne posunięcie, mające na celu zaskarbienie sobie sympatii i uznania mentora.
Wilczy Skowyt obrzucił młodszego spojrzeniem, w którym można było zauważyć mieszankę pobłażania, rozbawienia, jak i kpiny, co uczniowi się szczerze nie spodobało i skarcił samego siebie w myślach za takie głupie słowa, chociaż nie do końca wiedział, co zrobił źle, jednak wiedział, że coś na pewno.
— Oczywiście, że się cieszysz — rzucił krótko, a po chwili milczenia dodał: — Musisz się starać i ciężko pracować, inaczej w żaden sposób nie zostaniesz wojownikiem i wyrzucą cię z klanu, rozumiesz?
Kamienna Łapa gorliwie pokiwał głową, a w jego oczach zabłysnął niepokój.
— A więc zacznijmy od zwiedzania terytorium. — Z tymi słowami Wilczy Skowyt odwrócił się i ruszył ku wyjściu z obozu. Jego nowy uczeń, wzdychając w duchu na wspomnienie samotnie spędzonej nocy w lesie, niekoniecznie miał ochotę na kolejne wyprawy, ale przypomniał sobie, że jest pod opieką wspaniałego wojownika i posłusznie dogonił mentora.
* * *
— To jest Opuszczone Obozowisko. Kiedyś mieszkali tu Dwunożni, ale jak sama nazwa wskazuje, od jakiegoś czasu ich tutaj nie ma. Nie polecam ci tam wchodzić, chyba że chcesz stracić łapę — miauknął złowieszczo mentor i ruszył dalej.
Kamienna Łapa poczuł, jak przechodzą go ciarki. Był ciekawy, co takiego niebezpiecznego kryje się we wnętrzu Opuszczonego Obozowiska, ale nie miał najmniejszego zamiaru tam wchodzić. Nawet gdyby zdobył się na odwagę, nie zamierzał lekceważyć słów wojownika. Jeszcze by go przyłapali i ukarali, a tego nie chciał. Musiał być grzeczny i trenować ciężko. Wierzył, że jeśli się postara, może zostać świetnym przywódcą w przyszłości, jednak z każdym wschodem słońca coraz mocniej do niego docierało, że tak naprawdę nie ma zbyt dużych szans. Ledwo co przeżył noc w lesie, a teraz łapy mu praktycznie odpadały. Wiedział, że czeka go trudna droga do mianowania, ale także i to, że da z siebie wszystko.
Odwiedzili już straszliwe Cierniste Drzewo, przy którym chowano zmarłych, granicę z Klanem Klifu, lekko śmierdzącym Klanem Burzy, Potworną Przełęcz i właśnie zmierzali w stronę Spalonej Zatoczki.
* * *
— Cześć, jestem Kamienna Łapa — miauknął cichym głosem, żeby nie przeszkadzać innym. — Właśnie wróciłem z mojego pierwszego treningu, zwiedzaliśmy z Wilczym Skowytem terytorium i przyznam, że ledwo mogę się utrzymać na nogach. — Zaśmiał się zawstydzony z samego siebie, następnie polizał parę razy swoje futerko na piersi, aby ukryć zażenowanie. Miał nadzieję, że nie narobił sobie obciachu: — Dla ciebie pewnie to drobiazg. Wyglądasz na świetnego wojownika. Od jak dawna trenujesz? — spytał, przekrzywiając lekko główkę w prawo.
[1612 słów]
<Koniczynowa Łapo?>
[przyznano 32%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz