Zerwała się gwałtownie z półsnu, w który zdążyła zapaść, by w bezruchu wpatrywać się w jedyne miejsce, z którego dochodziło światło, niepewna, czy gigantyczny huk, który usłyszała, był zwykłym omamem, czy też pochodził z zewnątrz.
Nie słyszała nic, oprócz szumu poruszających się dwunożnych.
Może jej się przesłyszało.
Nawet jeśli tak było, musiała dźwignąć swoje ciężkie łapy i to sprawdzić, w razie, gdyby był to pies czy jakiś inny kot.
Wychyliła się, wyciągając szyję i gotowa odskoczyć na każdy szelest i ostrożnie obwąchała stos ziół i przewrócony śmietnik obok. W czasie gdy jej pierwszym skojarzeniem był leniwy dwunożny, chcący się pozbyć niepotrzebnych roślin, nie czuła ich smrodu. Drażniące nozdrza pyłki suchych traw i kurz, z sokami ze śmietnika, maskowały zapach pochodzenia, ale był on obecny; w postaci bardziej irytującego posmaku na podniebieniu, który kojarzyła, ale nie mogła sobie przypomnieć skąd. Prawdopodobnie od kota. Zdecydowanie od kota.
Czyli ktoś tu był. Może niekoniecznie wiedział, o jej obecności, ale sama bliskość obcego, zaniepokoiła ją dostatecznie, by zacząć rozważać ucieczkę. W czasie gdy dostrzegła wśród pęku medykamenty, które mogłaby wykorzystać, uznała wyciąganie ich zbyt ryzykowne; jeszcze ten ktoś by wrócił i stwierdził, że go okradła, albo zostawiłaby za dużo swojego zapachu i byłaby łatwiejsza do namierzenia.
Z delikatnym pokręceniem tyłem, by odpowiednio ustawić łapy, przeskoczyła nad przedmiotami przed jej, bezużytecznym już, schronieniem i z szybkim, tchórzliwym rozejrzeniem się wokół, umknęła na główną ścieżkę. Przemykała pod ścianami, jak najdalej od środka i maszyn, ignorując piskliwe wołania dwunożnych; nawet jeśli były one pozytywne, ci chodzący rzadko mieli coś do jedzenia, więc zatrzymywanie się nie było w jej interesie. Mogła szukać schronienia; ale nerwowy umysł mówił, że musi iść dalej, że dzisiaj w nocy nie znajdzie bezpieczeństwa, więc podążała do miejsca, gdzie przynajmniej powinna znaleźć jedzenie.
Małe schronienie dwunożnych, pośrodku dużego, kamiennego, było identyczne jak reszta; rzucało żółte światło przez duże przezroczyste kamienie, do których się zbliżyła, skacząc na te, które je utrzymywały. Spojrzała do środka, gdzie tłoczyli się dwunożni. Niedługo ktoś ją zauważy; tym razem były to ich kociaki, których pyski rozpromieniły się na jej widok, wydały dziwne dźwięki i zaczęły iść w jej stronę. Miały torbę w łapach, więc zeskoczyła z parapetu i podbiegła lekkim krokiem, z wysoko podniesionym ogonem, świadomie i z bólem utrzymywanym w takiej pozycji, bo wtedy uznawali ją za przyjaźniejszą. Otarła się raz o stojące nad nią giganty, by upaść na bok. Przekręciła się na brzuch, wyciągając łapy, w iluzji zrelaksowanego kota; sztuczka, na którą się nabierali, która dawała jej więcej jedzenia, mimo dyskomfortu i poczucia niebezpieczeństwa, gdy ich łyse, zimne kończyny ją dotykały, kołtuniły futro i ciągnęły.
Patrząc w górę, instynktownie, acz definitywnym przypadkiem, zablokowała spojrzenie z burym kotem na dachu, zastygając na uderzenie serca. Szybko je odwróciła, jakby udając, że nic takiego nie nastąpiło, w razie, gdyby miała być świadkiem czegoś, czego nie powinna, przewracając się z pomrukiem na drugą stronę. Dorosły dwunożny zawołał coś do kociąt, które wyprostowały się. Chwilę poturlała się jeszcze po ziemi, praktycznie tracąc nadzieję na otrzymanie swojego celu, gdy się oddalili. Dostała go jednak od kogoś innego, gdy wydała z siebie smutne nawoływanie. Niewielki kawałek kurczaka, ale zawsze było to coś. Nie musiała z nim paradować, bo nie opłacało się go przenosić, więc nie zostanie zaatakowana. Chyba że przez tamtego kota z dachu. Kierowana nieufnością, przełknęła prawie cały na raz, oglądając się na górę. Zniknął. Mógł zaatakować, gdy zacznie się poruszać. Pozostawała szansa, że będzie bał się dwunożnych i nie podejdzie. Albo, jeśli zacznie się bić z nią, to może on oberwie i jej będą żałować, więc dostanie więcej pożywienia. Gdyby nie to, że już tamtego nie widziała, mogłaby go spróbować sprowokować…
Wygładzając unoszącą się sierść, skupiła się na kuszeniu, bardziej błaganiu, dwunożnych do podzielenia się ich jedzeniem.
Czasami zerkała na dach i po okolicy, by wyłapać tamtego kota, czy jakiegokolwiek innego, gotowa zrealizować swój plan sprowokowania go.
<Krokus?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz