*dawno temu*
Słowa kotki były odważne. Była naprawdę głupim dzieckiem. Mówiła tak jawnie o tym, że pałała niechęcią do lidera. To był olbrzymi błąd. Mógł ją kosztować nawet życie. Może mało kto wierzyłby, że Mroczna Gwiazda jest zdolny zabić kogoś ze swojej krwi, ale on przeczuwał, że byłby do tego zdolny. Zaprezentował już im wszystkim swoje bestialstwo.
— Mroczna Gwiazda nie jest aż taki stary — stwierdził, owijając łapy ogonem. — Prędzej zastępczyni powinna tam się udać.
O tak. Z tych dwojga, to najbardziej nienawidził złotej kocicy, która swoim bystrym umysłem zdawała się przewidywać każdy jego krok. Mimo tego, że księżyce leciały, ta dalej dychała. Czasami zastanawiał się nad tym, czy by jej nie pomóc odejść z tego świata, lecz to nie byłoby mądre wyjście. Pamiętał jak raz poszedł po zioła do medyka, czego potem gorzko żałował, bo zastępczyni stwierdziła, że lepiej się zajmie jego dolegliwością niż Kunia Norka. To nauczyło go nie symulować choroby. Miał nauczkę i dlatego też jego kroki były znacznie ostrożniejsze.
Dojrzał jak mała wyruszyła ramionami.
— No w sumie... Masz rację. To czemu dalej jest zastępcą?
Odpowiedział jej tym samym gestem. A skąd on niby miał to wiedzieć? Gdyby rządził w tym klanie, ona jako pierwsza pożegnałaby się z władzą. To były jednak tylko marzenia, lecz wierzył w to, że w końcu tak ją jakaś choroba trzaśnie, że się nie pozbiera.
— Mnie nie pytaj. To decyzja lidera. Jest jego partnerką, to ma... przywileje, — Skrzywił się z odrazy.
Jak można żywić jakieś głębsze uczucia do tego obwisłego, pomarszczonego futra? Mroczna Gwiazda miał naprawdę okropny gust. Nie zdziwiłby się, gdyby jego związek ze staruchą polegał jedynie na tym, aby się dowartościować. Żadna młodsza w końcu za nim się nie ugania, czy też nie spogląda, więc musiał się zadowolić kimś, kto niby go szanuje.
— Partnerką? — czarno-biała parsknęła. — Jego ktoś chciał? Cud...
Nie skomentował tego, mierząc ją tylko chłodnym wzrokiem.
— Radzę ci nie obrażać lidera, jeśli ci życie miłe — przestrzegł ją i to nie bez powodu.
Widział na sobie wzrok tych jędz. Trudno było nie zauważyć ich czujnego spojrzenia. Na dodatek Stokrotkowa Polana dalej tkwiła na drzewie i zapewne się wszystkiemu przysłuchiwała.
— E tam, najwyżej mnie ciachnie. Ale postaram się przy innych go nie obrażać, skoro tak mówisz...
Skinął łbem na jej słowa. Tyle dobrego. Jeszcze będzie, że to on deprawuje tego smarkacza i nastawia przeciwko liderowi. Nie miał zamiaru płacić za coś czego nie zrobił. A było to dość prawdopodobne... Wystarczyło, że Sosnowa Igła postanowi go nieco pogrążyć.
— Wracaj do żłobka. Matka pewnie cię szuka — powiedział, machając ogonem, by ta zostawiła go już w spokoju i wróciła w bezpieczne miejsce.
— Nie szuka, pewnie musi się zająć jak zawsze Koszmarem. Bo w końcu jest koszmarny... Ale no dobrze. Przyjdziesz kiedyś? Proszę?
Że co takiego? Powstrzymał się od parsknięcia śmiechem oraz walnięciem tego bachora w łeb. Jak szybko zmieniała się jej opinia na jego temat. Najpierw wyzywała, a teraz chciała się przyjaźnić i by jeszcze ją odwiedzał? On i Wieczór, wnuczka lidera, przyjaciele? To brzmiało tak absurdalnie! Nie mogła znaleźć sobie znajomych w swoim wieku?
— Nie — powiedział prosto z mostu. — Nie mogę kręcić się przy tobie, czy odwiedzać z własnej, nieprzymuszonej woli. Nie jestem twoim przyjacielem. Mój czas... jest mocno ograniczony. — mruknął. — Na dodatek dość jawnie głosisz swoje poglądy przeciwko liderowi. Nie zamierzam stracić przez ciebie głowy, bo powiążą mnie z tobą — syknął, kładąc po sobie uszy.
— Przesadzasz... I nie mówię wcale głośno moich poglądów, tylko tobie tak powiedziałam, więc nic ci się nie stanie jak będziesz się do mnie zbliżał. A skoro tak się boisz, to nie musisz przecież wchodzić do żłobka, tylko ja mogę cię zaczepić gdzieś na boku obozu. Jesteś... Interesujący, więc chce jeszcze z tobą kiedyś porozmawiać.
Prychnął, kręcąc głową. On interesujący? Co niby było w nim takiego fajnego, że ta wysnuła takie wnioski? Nie wiedział czy martwić się, że ktoś jej pokroju tak o nim myśli, czy też zaakceptować to ze spokojem. Wszak wciąż to była krew Mrocznej Gwiazdy. Jego rodzina nie mogła być normalna, nawet jeśli Wieczór jawnie obrażała swojego dziadka i widać było, że za nim nie przepadała.
— Moje życie to samotność. Tym się kieruję. Lepiej pokładać zaufanie w sobie niż w innych. Dla ciebie to może dziwne i niedorzeczne, ale nie wiesz kim jestem. Sądzisz, że nikt nas nie podsłuchuje? Otóż się mylisz. Mam plecy. Obserwują każdy mój krok. Nie zdziwię się jak będę przesłuchiwany z tej rozmowy — warknął pod nosem.
Tak... Tego był nawet bardziej niż pewny. Był dla nich zbyt podejrzany, aby mogli przejść obok faktu, że rozmawiał z wnuczką ich wspaniałego lidera.
— Oh, biedaczek... — prychnęła. — Kto cię taki obserwuje, drzewo? — zakpiła.
Posłał jej kpiący uśmiech. Objął ją łapami, a następnie odwrócił w stronę wlepionych w nich oczu.
— Tam jest Wiśniowy Świt — Wskazał ją ukradkiem małej, po czym odwrócił jej głowę w prawo, gdzie kolejne oczy się w nich wbijały. — Tu Sosnowa Igła. A na drzewie siedzi Stokrotkowa Polana — Uniósł jej łeb w górę na kocicę, która słysząc swoje imię, strzepnęła uchem.
No i co? Zatkało? Obserwował jak nagła pewność siebie kocięcia znika i jak zastyga, by zaraz zadrżeć niespokojnie. Był z tego faktu zadowolony. Widoczny strach w tych ślepiach był wręcz przyjemnością. Zamiast jednak odskoczyć od niego i zerwać wszelkie znajomości, jak to zrobiłby ktoś rozsądny, dzieciak się do niego przylepił.
— Czyli one wszystko słyszały? — powiedziała cichutko, a jej wzrok skakał z jednego miejsca na drugie.
— Nie. Są za daleko. Stokrotka tylko ma długie ucho — Skrzywił się. — Ale pewnie pobiegnie do matki. W końcu taki z niej posłuszny piesek — rzucił głośniej, by na pewno usłyszała.
Złota nie zareagowała na jego komentarz, dalej udając, że wcale nie wisiała nad ich głowami. Irytujące... Mogli stąd odjeść, ale po co? Jeszcze Sosnowa Igła interweniuje, a to było ostatnie co chciał tego dnia doświadczyć.
Wnuczka Mrocznej Gwiazdy pokiwała delikatnie głową.
— Ro-rozumiem. To trochę... Przerażające. Czemu cię tak obserwują? — zadała trafne pytanie.
Dlaczego jego życie wyglądało tak jak wyglądało? Powód był tylko jeden...
— Bo moja matka ma na pieńku z twoim dziadkiem i sądzą, że z nią spiskuje, co nie jest prawdą. A ostatnio prawie ktoś mnie wrobił w coś, po czym straciłbym głowę, dlatego stwierdziłem, że niech już mnie śledzą. Nie mam nic do ukrycia. — uświadomił ją. Nie mówiłby tych rzeczy czarno-białej, gdyby nie fakt, że psy lidera się przysłuchiwały. Musiał im pokazać, że miał czyste łapy. Że wierzył w to co mówił i wcale nie spiskował obalenia władzy.
— A co twoja matka takiego zrobiła? Była zabójczynią? Nie wiem, zjadła kociaka czy co?
— Zapytaj dziadka. Pewnie ma naszykowaną cały, obszerny monolog na jej temat. Lepiej ci wytłumaczy jej zbrodnie niż ja. — Powędrował wzrokiem gdzieś w bok.
<Wieczór?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz