Decydując się na to by pójść z Agrestem (mimo obaw, które musiał przezwyciężyć), zaczął wymyślać wiele wersji tej rozmowy. Agrest, który mówi jak bardzo go nienawidzi. Agrest, który wypomina mu tchórzostwo, bo zamiast przy nim pozostać i mu pomóc- uciekł. Agrest załamany jego postawą i pełen przekonania, że bezsensowne jest trzymanie się z takim idiotą. Wszystkie te scenariusze kończyły się na tym samym- czekoladowy nie chciał go znać. W końcu, kto by chciał się zadawać z irytującym chuchrem, wojownikiem, który dalej zachowuje się jak dziecko i płacze o byle co, a do tego zachowuje się strasznie dziwnie. Nikt go tu nie chciał. Każdy wokół albo go olewał, albo uznawał za idiotę. Przy nim nie dało się wytrzymać, co pokazały jego "przybrane mamy" i… w sumie Agrest też. A tak chciał być z kimś blisko, w końcu znaleźć prawdziwych przyjaciół. Teraz już nie było na to czasu. Zmarnował szansę, na znalezienie większej ilości znajomych, bo nigdy się o to nie starał choć mógł. Do tej pory miał przy sobie tylko bicolora, który mu całkowicie wystarczał, ale zastępca zasługiwał na kogoś lepszego. Tylko przy nim cierpiał. Przetrzymywał go w tej relacji tylko dlatego, bo nie miał innych kolegów i był w nim zakochany.
Tak właśnie myślał, dlatego nagłe słowa kocura go prawie zbiły z nóg.
Spojrzał na niego pełen zdumienia. On… Przepraszał? Przecież nie miał za co. Rozumiał jego zachowanie. To on zachował się jak dupek i skończony idiota, pytając o bzdury i nie potrafiąc mu pomóc. Wina była całkowicie po jego stronie, a nie Agresta. On niczego nie zawinił. Pewnie po prostu zamordowanie ojca (oczywiście w słusznym celu, bo bicolor był dobry przecież) bardzo go dobiło, więc zaczął mówić jak szaleniec… Choć z takim określeniem przesadził. Zastępca był po prostu wtedy zdruzgotany, a nie opętany (doszły do niego słuchy o dziwnych rzeczach na zgromadzeniu, do tej pory nie znalazł logicznego wytłumaczenia) przez jakieś złe duchy. To była normalna reakcja, on pewnie też by krzyczał takie głupoty. Niestety albo stety, jakoś nie był do ojca przywiązany więc jego zniknięcie było… Niczym ważnym. Może dla Agresta Janowiec był kimś bliskim. Może mimo tych rzekomych zabójstw, był lepszym ojcem niż Posłonek.
Sprawa tajemniczych mordów dalej była dla niego zagadką, nawet jeżeli Agrest wykrzyczał iż to jego zmarły tata wszystkich zabił. On… Nie mógł przecież tego zrobić. Nie. W ich klanie nie mogło być ani jednego mordercy. To było… Zbyt nierealne. Próbował się karmić kłamstwem, że ten problem w ogóle nie zaistniał. Oni wszyscy umarli, ale na pewno nie w wyniku zabójstw.
W ich bezpiecznym Owocowym Lesie?
A nawet jeżeli istniała grupa kotów, które kiedyś kogoś zabiły, to bicolor nie był zły. Nie zrobił tego przecież bez powodu, więc gdyby ktoś się dowiedział i zarzucił Agrestowi, że jest potworem, to on pierwszy stanie w jego obronie. To był jego przyjaciel. Jedyny prawdziwy przyjaciel, który się na chwilę pogubił i wszystko bezsensownie zwala na siebie. Tak być nie mogło. To całe morderstwo, krzyki… Nie. Agrest nie był zły, tylko pogubiony. Zresztą, to wszystko było strasznie skomplikowane. Jedyne co wiedział bez głębszego zastanowienia to to, że był wszystkiemu winien. Nie Agrest, nie Janowiec ani żaden inny kot. To on wszystko zepsuł.
Od razu zebrało mu się na ryk. Zaczął głośno płakać, ledwo co łapiąc oddech. Bez zastanowienia przytulił kolegę swojego crusha mocno i zaczął mu smarkać w futro. Czyli jednak Agrest nic złego o nim nie myślał. Mogli to naprawić. Miał... Szansę. Był tragedią, ale miał szansę. Dostał szansę.
- J-ja m-myślałem, ż-że m-mnie n-nienawidzisz, b-bo to w-wszystko m-moja w-wina, b-byłem g-głupi, n-nie z-zwróciłem u-uwagi na t-twoje u-uczucia... P-przepraszam!- pisnął cicho i objął go najmocniej jak umiał. Kocur go nie odepchnął, tylko przyciągnął do siebie jeszcze mocniej. Tak czuł się bezpiecznie. W jego ramionach był całkowicie spokojny o wszystko wokół. Agrest po jakimś czasie zaczął się uspokajać w przeciwieństwie do szylkreta, który dalej płakał najgłośniej jak umiał. Przynajmniej nie chwiali się już tak, że byli blisko wywrócenia się i padnięcia na ziemię. Kocur ostatni raz pociągnął nosem i uśmiechnął się szeroko jak głupi.
- Jesteśmy parą idiotów, hm? - zapytał czule, ani odrobinę go nie puszczając.
Zamknął oczy i stłumił szloch. Już wszystko było dobrze. Agrest nie był na niego ani trochę zły. Wszystko mogło powrócić do normy. Uśmiechnął się lekko, jednak bicolor i tak nie mógł tego zobaczyć. Tak bardzo chciał żeby ta chwila trwała wiecznie.
- M-może...- powiedział cicho, nie potrafiąc powstrzymać płynących z jego oczu łez.- Cz-czyli nie j-jesteś na mnie z-zły? B-będziemy... P-przyjaciółmi?
- Tak, tak - odpowiedział czekoladowy radośnie, śmiejąc się cicho. Minęła jednak tylko chwila, nim jego ciało przeszył dreszcz. Czekoladowy ogon opadł na ziemię, nagle sztywniejąc, jakby właśnie doświadczał bólu.- Tylko proszę - zaczął pełnym żalu głosem, wzdychając ciężko. Odsunął się od niego, by spojrzeć mu w ślepia. - Proszę pamiętaj kim jestem.
Przez chwilę wpatrywał się w jego oczy, jednak po chwili musiał spojrzeć gdzieś na bok. Nie potrafił wytrzymać tego kontaktu wzrokowego. Poza tym… Czy dało się ot tak patrzeć w ślepia osoby, którą się tak skrzywdziło swoim durnym zachowaniem?
- Nie jesteś zły. Nie jesteś potworem. Proszę, nie wmawiaj sobie winy. Jesteś naprawdę dobrym kotem, tylko się pogubiłeś a to spotyka każdego. Jesteś... Najlepszym kotem jakiego spotkałem- spalił buraka, wlepiając wzrok w ziemię.
Tak właśnie myślał, dlatego nagłe słowa kocura go prawie zbiły z nóg.
Spojrzał na niego pełen zdumienia. On… Przepraszał? Przecież nie miał za co. Rozumiał jego zachowanie. To on zachował się jak dupek i skończony idiota, pytając o bzdury i nie potrafiąc mu pomóc. Wina była całkowicie po jego stronie, a nie Agresta. On niczego nie zawinił. Pewnie po prostu zamordowanie ojca (oczywiście w słusznym celu, bo bicolor był dobry przecież) bardzo go dobiło, więc zaczął mówić jak szaleniec… Choć z takim określeniem przesadził. Zastępca był po prostu wtedy zdruzgotany, a nie opętany (doszły do niego słuchy o dziwnych rzeczach na zgromadzeniu, do tej pory nie znalazł logicznego wytłumaczenia) przez jakieś złe duchy. To była normalna reakcja, on pewnie też by krzyczał takie głupoty. Niestety albo stety, jakoś nie był do ojca przywiązany więc jego zniknięcie było… Niczym ważnym. Może dla Agresta Janowiec był kimś bliskim. Może mimo tych rzekomych zabójstw, był lepszym ojcem niż Posłonek.
Sprawa tajemniczych mordów dalej była dla niego zagadką, nawet jeżeli Agrest wykrzyczał iż to jego zmarły tata wszystkich zabił. On… Nie mógł przecież tego zrobić. Nie. W ich klanie nie mogło być ani jednego mordercy. To było… Zbyt nierealne. Próbował się karmić kłamstwem, że ten problem w ogóle nie zaistniał. Oni wszyscy umarli, ale na pewno nie w wyniku zabójstw.
W ich bezpiecznym Owocowym Lesie?
A nawet jeżeli istniała grupa kotów, które kiedyś kogoś zabiły, to bicolor nie był zły. Nie zrobił tego przecież bez powodu, więc gdyby ktoś się dowiedział i zarzucił Agrestowi, że jest potworem, to on pierwszy stanie w jego obronie. To był jego przyjaciel. Jedyny prawdziwy przyjaciel, który się na chwilę pogubił i wszystko bezsensownie zwala na siebie. Tak być nie mogło. To całe morderstwo, krzyki… Nie. Agrest nie był zły, tylko pogubiony. Zresztą, to wszystko było strasznie skomplikowane. Jedyne co wiedział bez głębszego zastanowienia to to, że był wszystkiemu winien. Nie Agrest, nie Janowiec ani żaden inny kot. To on wszystko zepsuł.
Od razu zebrało mu się na ryk. Zaczął głośno płakać, ledwo co łapiąc oddech. Bez zastanowienia przytulił kolegę swojego crusha mocno i zaczął mu smarkać w futro. Czyli jednak Agrest nic złego o nim nie myślał. Mogli to naprawić. Miał... Szansę. Był tragedią, ale miał szansę. Dostał szansę.
- J-ja m-myślałem, ż-że m-mnie n-nienawidzisz, b-bo to w-wszystko m-moja w-wina, b-byłem g-głupi, n-nie z-zwróciłem u-uwagi na t-twoje u-uczucia... P-przepraszam!- pisnął cicho i objął go najmocniej jak umiał. Kocur go nie odepchnął, tylko przyciągnął do siebie jeszcze mocniej. Tak czuł się bezpiecznie. W jego ramionach był całkowicie spokojny o wszystko wokół. Agrest po jakimś czasie zaczął się uspokajać w przeciwieństwie do szylkreta, który dalej płakał najgłośniej jak umiał. Przynajmniej nie chwiali się już tak, że byli blisko wywrócenia się i padnięcia na ziemię. Kocur ostatni raz pociągnął nosem i uśmiechnął się szeroko jak głupi.
- Jesteśmy parą idiotów, hm? - zapytał czule, ani odrobinę go nie puszczając.
Zamknął oczy i stłumił szloch. Już wszystko było dobrze. Agrest nie był na niego ani trochę zły. Wszystko mogło powrócić do normy. Uśmiechnął się lekko, jednak bicolor i tak nie mógł tego zobaczyć. Tak bardzo chciał żeby ta chwila trwała wiecznie.
- M-może...- powiedział cicho, nie potrafiąc powstrzymać płynących z jego oczu łez.- Cz-czyli nie j-jesteś na mnie z-zły? B-będziemy... P-przyjaciółmi?
- Tak, tak - odpowiedział czekoladowy radośnie, śmiejąc się cicho. Minęła jednak tylko chwila, nim jego ciało przeszył dreszcz. Czekoladowy ogon opadł na ziemię, nagle sztywniejąc, jakby właśnie doświadczał bólu.- Tylko proszę - zaczął pełnym żalu głosem, wzdychając ciężko. Odsunął się od niego, by spojrzeć mu w ślepia. - Proszę pamiętaj kim jestem.
Przez chwilę wpatrywał się w jego oczy, jednak po chwili musiał spojrzeć gdzieś na bok. Nie potrafił wytrzymać tego kontaktu wzrokowego. Poza tym… Czy dało się ot tak patrzeć w ślepia osoby, którą się tak skrzywdziło swoim durnym zachowaniem?
- Nie jesteś zły. Nie jesteś potworem. Proszę, nie wmawiaj sobie winy. Jesteś naprawdę dobrym kotem, tylko się pogubiłeś a to spotyka każdego. Jesteś... Najlepszym kotem jakiego spotkałem- spalił buraka, wlepiając wzrok w ziemię.
<Agreście mój crushu cmok cmok bądź moim boyem>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz