BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Owocowym Lesie!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

30 czerwca 2020

Od Szczawiowej Łapy CD. Łabędziego Plusku

Szczawiowa Łapa poczuł jak łapy odmawiają mu posłuszeństwa. Uwielbiał walczyć, zawsze gdy wygrywał, czuł się spełniony. Lubił to uczucie. Bolących części ciała, satysfakcji i dumy w ślepiach, zmęczonego oddechu, obserwowania pokonanego przeciwnika. Dawało mu to determinację, by podejmować się kolejnych wyzwań. Zdecydowanie będzie kiedyś chętnie brał udział w pojedynkach. Uśmiechnął się pod nosem. Mimo zmęczenia nie zamierzał pokazać mentorowi, że chce odpocząć. Wręcz przeciwnie. Dzień się jeszcze dobrze nie zaczął. Mogli przynajmniej coś jeszcze zrobić podczas treningu. Liliowy zdawał sobie sprawę, jak szybko czas leci i zanim się obejrzy, zostanie jednym z wojowników Klanu Klifu. Oczywiście najlepszym!
— Wy-wyczuwasz c-coś?
Kocurek zastrzygł uszami na słowa mentora. Wlepił od razu wzrok w sylwetkę wojownika, dając mu do zrozumienia, że jest dalej skupiony na ich treningu. Łabędzi Plusk musiał być zadowolony. Od tego wiele zależało. Szczawiowa Łapa polubił kocura i czuł się szczęśliwy, gdy ten go chwalił. Otworzył niemal od razu pyszczek. Dotarły do niego zapachy tak dobrze znanej mu zwierzyny. Wszystkie tropy zdawały się być świeże. Zwierzyna musiała być niedaleko.
— Nornicę. Mysz. I chyba ptaka. — miauknął cicho kocurek.
Teraz musiał zachować spokój, żeby nie spłoszyć potencjalnego posiłku dla klanu. Łabędzi Plusk przyglądał mu się uważnie. Szczawik nie potrzebował jego słów żeby zrozumieć, o co chodzi wojownikowi. Skinął powoli głową, następnie wysuwając pazurki. Przybrał odpowiednią pozycję łowiecką, już tak dobrze wyćwiczoną. Podążył powoli za wonią zwierzyny. Obrał sobie za cel jakieś ptactwo. Akurat jeden z przedstawicieli jakby nigdy nic siedział blisko traw. Przypominając sobie instrukcje, Szczawiowa Łapa wykorzystał otoczenie. Przeniósł ciężar ciała na tylne łapy, skradając się jeszcze ciszej, powoli zbliżając się do celu. Łapa za łapą. Coraz bliżej. Wyrównał oddech, zachował czujność, by przypadkiem nic nie schrzanić. Potem wszystko działo się szybko. Jeden udany skok, szybkie zabicie istotki, zanim wydała z siebie jakikolwiek dźwięk, a potem chwycenie jej mocno w pyszczek, żeby zanieść ją prosto pod łapy Łabędziego Plusku. Dumnie się wyprostował.
— Bra-brawo, Szcza-szczawiowa Ł-łapo.
— Widziałeś jak go upolowałem? Byłem taki szybki, że nawet nie zdążył się zorientować. A cichy niczym myszka. Jestem najlepszym łowcą w całym klanie, mówię ci, Łabędzi Plusku! — zamruczał ze szczęściem, widocznym w pomarańczowych ślepiach. — Ej, to może się rozdzielimy? Nawet się jeszcze nie rozkręciłem.
Chwycił ptaka, szybko go zakopując, by wrócić po niego później.


<Łabądku?> 

Od Jeżowej Ścieżki CD. Konwaliowego Serca

dwa odpisy 

Jeżowa Ścieżka cały czas starał się siedzieć cicho, wtrącając się tylko od czasu do czasu. Nie chciał zabierać Konwalii czasu sam na sam z bratem. Dawno się nie widzieli, oboje musieli za sobą strasznie tęsknić. Rozumiał swoją przyjaciółkę, chciał też dla niej jak najlepiej. Czekoladowy kocur cierpliwie chował się w krzewie, słuchając ich rozmowy. Zachód słońca utwierdził go w tym, że już pora wracać. 
— Pora wracać do obozu. 
Konwaliowe Serce i Tygrysia Pręga zwrócili na niego od razu uwagę. Wlepiające się w niego intensywnie ślepia, sprawiły, że się ledwo zauważalnie skulił, czując nagłą nieśmiałość, gdy był w centrum uwagi. Asystentka i wojownik następnie spojrzeli po sobie i znowu na niego. 
— Musimy już wracać? — spytała Konwalia, robiąc słodkie oczka. 
— Jeszcze kilka uderzeń serca, proooosimy. — do siostry dołączył wojownik Klanu Wilka. 
Jeżowa Ścieżka spuścił głowę, by nie ulec słodkim oczkom jego dawnej uczennicy. Musieli już wracać. Im dłużej przebywają poza obozem, tym robi się niebezpieczniej. 
— Spotkacie się jeszcze kiedyś. Dzielimy jedną granicę. Są też Zgromadzenia. Teraz musimy już iść. Miło było poznać. — miauknął szybko Jeżyk. 
Wyczołgał się spod krzaku. Poczekał, aż rodzeństwo pójdzie w ślad za nim. Trącił Konwaliowe Serce ogonem w bok, pokazując jej tym samym, by za nim poszła. Konwalia rzuciła mu krótkie spojrzenie, zanim wtuliła się w sierść brata. 
— Do zobaczenia. 
— Pa, siostrzyczko. 
Czekoladowy z ciepłym uśmiechem przyglądał się całej scenie. Dał im jeszcze trochę czasu, zanim Tygrysia Pręga się oderwał od siostry, skinął mu głową na pożegnanie i odbiegł w stronę terenów swojego klanu. Konwalia i Jeżyk podążyli natomiast w stronę obozu, wcześniej zabierając co ich. Milczeli całą drogę, każde zatopione we własnych myślach. 

***

Nie wyciągnął żadnych szczególnych informacji od Konwaliowego Serca. Nie mógł jednak przejść obojętnie. Widział, że jego przyjaciółkę coś dręczy. Coś ważnego, o czym nie chce mu powiedzieć. Nie bała się go, ufała mu, musiało więc to być coś DUŻEGO, skoro nie odważyła się o tym opowiedzieć. Jeżowa Ścieżka nie chciał naciskać, to było dla nich obu niewygodne, jednak zmartwienie widoczne w jego ślepiach było jasnym dowodem, że nie zostawi jej samej. 
— Chce tylko żebyś pamiętała, że możesz mi powiedzieć o wszystkim, niezależnie co to będzie, a ja postaram ci się pomóc i na pewno to zostanie między nami. — zapewnił kotkę. 
Konwalia podniosła na niego wzrok. Widział jej zmartwienie, strach, tęsknotę. Poczuł nieprzyjemne dreszcze przechodzące przez całe jego ciało. Potrząsnął szybko głową. Nie. To nie mogło być to, o czym pomyślał. Konwalia nie mogła... 
— Dziękuję. — usłyszał cichą odpowiedz z jej pyszczka. 
Wstał na równe łapy. 
— Przejdziemy się? — zaproponował.
Sam musiał oczyścić myśli po tym, co przyszło mu do łba.
— Jasne. 
Poczekał, aż kotka również się podniesie. Ruszyli w stronę wyjścia z obozu, nie informując nikogo dotąd się wybierają. Idąc cicho przez znajome, pogrążone w ciemności tereny Klanu Burzy, dotarli w końcu do traktora. Jeżowa Ścieżka przyjrzał mu się zainteresowany, zanim uważnym skokiem znalazł się na samej górze. Konwaliowe Serce pośpiesznie do niego dołączyła. Siedzieli tak oboje. Jeżyk na chwilę uniósł pyszczek, przyglądając się gwiazdom. Były takie piękne. Ich błyszczenie zapewniało go, że gdziekolwiek zabierze go ścieżka medyka, zawsze będzie mógł liczyć na przodków. 
— Tam jest moja mama. — miauknął, zwracając się do przyjaciółki. Otoczył łapy ogonem, zapewniając sobie tym przyjemne ciepło. Zamknął oczy, ciesząc się tą chwilą spokoju, wsłuchując się w muzykę graną przez naturę. 
— Moja też. Czuję czasami przy sobie jej obecność. 
— Lubię patrzeć w gwiazdy. Kiedyś sam będę jedną z nich. — westchnął. — Mam nadzieję, że zasłużę na miejsce w Klanie Gwiazdy. 


<Konwalio?> 

Od Jeżowej Ścieżki CD. Melodyjnej Łapy

dawno temu

Jeżowa Ścieżka poruszył wąsami w rozbawieniu.
— Znam dobrze swoją siostrę, nie będzie na ciebie zła, jeśli nie pojawisz się na treningu. — miauknął asystent medyka, chociaż ciągle pamiętał, jak niebieska ścigała go po całym żłobku. Jednak to było za dzieciaka, od tego czasu stała się bardziej spokojna. — Świetlisty Potok chyba woli, jak opiekuję się nią jej ulubiona uczennica.
— Bez wzajemności. Ej, nie próbuj się wykręcić! — prychnęła kotka.
Czekoladowy westchnął cicho.
— Nie próbuję. Zobaczysz, że zdążymy na czas i jeszcze się wyśpisz. — chociaż miauknął to radosnym tonem głosu, sam nie był pewny, czy uda mu się dotrzymać tych słów. W końcu nie byli nawet  w połowie wyznaczonej trasy. Cieszył się jednak, że ma towarzystwo, zamiast samotnie zbliżać się do Siedlisk Dwunożnych.
— Zobaczymy.
Ruszyli w stronę terenów Klanu Nocy. Jeżowa Ścieżka już nie raz przekraczał granicę, stąd dreptał pewnym krokiem, z dumnie uniesionym ogonem ku górze. Wiatr przyjemnie muskał jego pyszczek, bez trudu wychwycił zapach zwierzyny oraz ich sąsiadów. Z tego co mu było wiadomo, Klan Burzy i Klan Nocy nie mieli żadnych sporów, jednak wszystko mogło się zmienić. Kocur liczył na spokojny czas dla całego jego klanu. Atmosfera wpływała na życie pobratymców. Idąc przed siebie, kontem oka obserwował Melodyjną Łapę, dotrzymującej mu kroku, a nawet czasami do wyprzedzającej, gdy coś przykuło jej uwagę. Jeżyk liczył, że nie spotka ich po drodze żadne zagrożenie. To było jedno z ostatnich, czego w tym momencie potrzebowali.
Przekroczyli granicę. Jeżowa Ścieżka na chwilę przystanął, rozglądając się za patrolem Klanu Nocy. Nie zauważył jednak żadnego w pobliżu. Może po drodze spotkają. O ile nie będą wrogo nastawieni, nie powinny ich spotkać żadne konsekwencje. Medycy mogli otóż wstępować na tereny innych klanów, gdy potrzebowali pozbierać zioła. Starał się jednak pozostać niewidocznym. Dalej należał do nieśmiałych kotów, rozmowa z kimś kogo nie znał, instynktownie wywoływała u niego zjeżenie sierści. Zastanowił się przez chwilę, jak w przypadku spotkania patrolu zachowałaby się Melodyjna Łapa. Zaatakowałaby, czy z szacunkiem i cierpliwością poczekała aż ich puszczą dalej?
Przeszli wiele kroków, dość spory odcinek trasy, zanim dotarli do celu, czyli siedlisk zamieszkiwanych przez Dwunożnych. Jeżowa Ścieżka nie mógł sobie przypomnieć, czy kiedyś miał do czynienia z tymi istotami. Przeszły go ciarki po grzbiecie na myśl, że gdzieś tam może żyć jego najstarsza siostra, Srebrna Łapa. Spuścił na kilka uderzeń serca głowę, spoglądając na swoje łapy. Chciałby ją jeszcze kiedyś spotkać. Miał jej tyle do powiedzenia.
— Znalazłam!
Zastrzygł uszami, szybko odwracając pyszczek w stronę uczennicy. Melodyjna Łapa pochylała się nad rośliną, będącą wrotyczem. Rozpoznał ją po zapachu i wyglądzie. Widział to zioło już niejednokrotnie, a właściwości znał na pamięć i mógł je wyrecytować nawet przez sen. Uśmiechnął się ciepło w stronę pobratymki.
— Pomożesz mi zrywać, czy będzie tak stał?
— Już idę. — miauknął pośpiesznie, ruszając w jej stronę. — Zerwiemy tyle, ile damy radę unieść. Mięty możemy poszukać innym razem. Dziękuję, że mi pomogłaś!
Burzak pochylił się, ostrożnie zrywając roślinę. Intensywny zapach napłynął do niego z podwójną siłą. Zamruczał zadowolony. Uwielbiał wonie ziół! Z lubianym przez siebie uczuciem satysfakcji i zachwytu, miał zamiar zerwać kolejne zioło. Widział, że Melodyjna Łapa ma już prawie cały pyszczek pełny. Nagłe warczenie przykuło jego uwagę. Zjeżył sierść z niezadowoleniem. Nie musiał się odwracać, żeby domyślić się, kto wydaję taki dźwięk. Pies. Wysunął pazury. Byli w niebezpieczeństwie. Spojrzał szybko na niedaleki płot. Walka albo ucieczka.


<Melodyjna Łapo? Bardzo przepraszam, że tyle musiałaś czekać :c> 

Od Jesionowego Wichru cd Pigwowego Kła

- Jesionowy Wichrze, Pigwowy Kle i Szakłakowy Cieniu - zawołała ich liderka, zeskakując z drzewa. - Pójdziecie ze mną to sprawdzić
Kiwnął głową. Szybko wyrwał się do przodu chcąc się przekonać, co takiego spowodowało śmierć Oszronionego Płatka. Jeśli to znów ten potwór, to musieli uważać. Chociaż minęło już kilka księżyców spokoju, nie oznaczało to, że bestia nie może powrócić. Musiał chronić klan. Nie mógł dopuścić, aby niebezpieczeństwo wkradło się do obozu i zabiło jego najbliższych. 
- Szybciej, Pigwowy Kle - zawołał do ociągającego się kocura, który wyglądał na jedyną osobę, która nie chciała zbytnio badać sprawy.
Postanowił jednak nie zaprzątać sobie tym głowy, skupiony na dotarciu do celu. Mróz przyprawiał go o ciarki. W końcu pora nagich drzew trwała w pełni. Nie cieszył się z jej powrotu. Znów marzł, a ciepło jakie generował przez ruch, nie starczało na długo. W końcu dotarli do miejsca, gdzie kocica natknęła się na to coś. Wszyscy zaczęli się rozglądać za sprawcą, tego karygodnego czynu. Widział odciski kocich łap. To chyba było gdzieś tutaj. Wszyscy skierowali się po nich do miejsca ataku. Na ziemi nie widział żadnej krwi, co go mocno zdziwiło. 
Naglę Szakłakowy Cień drgnął. Spojrzał na niego zdziwiony.
- Co jest? Wyczuwasz coś?
- Przed... przed nami - Wskazał ogonem miejsce, gdzie leżała martwa kotka. 
Cała trójka zbliżyła się szybko do starszej, sprawdzając jej stan. Ewidentnie nie żyła. Dokładnie obejrzeli jej futerko, ale nie dostrzegli żadnych ran. Nikt tutaj chyba nie znał się na leczeniu, więc zbytnio nie mieli jak ratować już zmarłej, więc przeciągnęli ją pod jakieś drzewo, chcąc zabrać ją ze sobą, kiedy zbadają już całe otoczenie. Kiedy czekoladowy rozglądał się po miejscu, w którym leżała, coś chrupnęło mu pod łapą. Spojrzał w dół i prawie dostał zawału. Spod ziemi wystawała koścista, kocia łapa. Od razu się uspokoił. To tylko kawałek szkieletu, a nie wróg. Chwila... co? 
- Ej! Chodźcie! Coś znalazłem! - zawołał do reszty, czując dziwny uścisk w piersi, wskazując ogonem kończynę.
Wojownik i liderka zbliżyli się ostrożnie do wskazywanego miejsca. Pigwowy Kieł trzymał się gdzieś z tyłu, pilnując pewnie tyłów.
- Kopcie - rozkazała. 
Dwaj wojownicy spojrzeli po sobie i wzięli się do pracy. Kiedy nieco rozkopali zmarzniętą ziemię, ich oczom ukazała się reszta szkieletu. Ewidentnie był to kiedyś kot. Pstrągowa Gwiazda wyglądała na niewzruszoną, przyglądając się ogołoconym kością. Jesionowy Wicher jednak czuł niepokój. Może i był na wojnie, widział śmierć, zjadał stworzenia, zostawiając małe kostki, ale... zobaczyć kości prawdopodobnie kota... To był niecodzienny widok. Dość... niepokojący. 
- Więc to spowodowało jej śmierć? - prychnęła liderka. - Przecież to tylko kupa kości! 
- Mogła się wystraszyć na śmierć, jeśli wcześniej go nie dostrzegła - powiedział Szakłakowy Cień. - Wygląda dość upiornie. 
Musiał się z nim zgodzić. Było coś w tych pustych oczodołach dziwnego. Mimo to, poczuł jak całe napięcie powoli go opuszcza. W końcu kości nie mogły się ruszać i kogoś zabić. Były martwe. To znaczyło, że klan był bezpieczny, a śmierć Oszronionego Płatka była nieszczęśliwym wypadkiem. 
- Ciekawe co tu robią... - powiedział. 
- Leżą - prychnęła kocica. 
- Ciekawe do kogo należały - zapytał sam siebie Szakłak. 
- Co o tym myślisz, Pigwowy Kle? - zawołał do arlekina Jesionowy Wicher.

<Pigwowy Kle?>

Od Konwaliowego Serca cd. Świtającej Maski

- Ja... miałem dziwny sen... – miauknął osłupiały wojownik.
Kotka spojrzała w morskie oczy kocura, w których odbijało się niebo z gwiazdami. Patrzyła się tak na jego ślepia kilka chwil, lubiła to robić. Widziała coś więcej w kocich oczach niż tylko kolor. Potrafiły wyrażać też emocje, to chyba było jasne…
- Świt… - szepnęła.
- C-co, kochanie? – powiedział cicho płowy próbując podnieść głowę. Po chwili opadła na mech, który położyła mu pod głową Konwaliowe Serce gdy ten był nie przytomny. Lekko drgnął, próbował zrobić to jeszcze raz.
Łaciata widząc to trochę się zmartwiła.
- Nie, nie… Nie podnoś głowy… Musisz odpocząć. – odrzekła spokojnie głaszcząc głowę Kocura. – Powinieneś zasnąć, chyba musisz wrócić do obozu… Boli cię coś jeszcze?
- I tak ciągle…? J-ja nie chcę… Wracam do domu i tęsknie. Jesteśmy ze sobą dopiero kilka chwil. Mnie chyba już nic nie boli, tylko głowa… Jest ciężka.
- Może powinnam podać ci coś jeszcze? Chcesz wody? - powiedziała troskliwe asystentka medyka.
- Nie, na razie nie. Nie odchodź ode mnie. Chcę być była przy mnie, tyle się wyczekałem na to spotkanie, tęsknie. – mruknął.
- Ja też tęsknie, bardzo tęsknie, ale będę jeszcze bardziej tęsknić jak stanie się ci coś, nie daj Klanie Gwiazdy a umrzesz… I to przeze mnie. Jeśli ty zgnijesz to ja też chcę umrzeć. Nie chcę żyć bez ciebie… Uschnę jak kwiat jeśli opuścisz ten świat… - szepnęła powstrzymując łzy.
- Obiecuję, że t-tak szybko nie umrę – wykrztusił.
- Opowiedz coś o swoim śnie. – miauknęła kładąc się obok i wtulając swój nos w płową sierść.
- Chcesz w-wiedzieć co mi się śniło?
- Jasne, że chcę.

<Świtająca Masko? Przepraszam, że tak długo musiałeś czekać na ten dopis...>

Od Potrójnego Kroku

*scena porodowa*

- Potrójny Kroku! Potrójny Kroku! Szybko! Zaczęło się! - zawołała Strzyżykowa Pręga, łapiąc w pysk uszykowane zioła.
Przeciągnął się, wstając na łapy. Cudownie. Kolejna dzieciarnia rodziła się w klanie. Może i było to dobre, ponieważ dzięki temu klan rósł w siłę, ale nadal nie podobał mu się fakt, że będzie musiał wylizywać kolejne młode z tych ohydnych soków. 
- Idę, idę - powiedział biorąc patyk i trochę mchu. 
Szybko skierowali się w stronę kociarni, która została ewakuowana od ciekawskich spojrzeń kociąt. Znów słyszał te jęki i krzyki rodzącej. To naprawdę aż tak bolało? Uważał, że trochę przesadzały i powinny być mniej głośne, a nie głosić wszystkim, że właśnie wypluwa z siebie nowe życie. 
- Jesteśmy! - zawołała medyczka, podchodząc do kotki. 
Szybko podała jej zioła, które ulżą jej w bólu i czekała na pierwszego kociaka. Potrójny Krok odstawił rzeczy obok, wciskając przy kolejnym okrzyku kotce patyk w zęby. Ta zgromiła go spojrzeniem, ale nie zamierzała się kłócić. Wspaniale! Teraz tylko jęczała, więc mógł się skupić na pracy. 
- Dasz radę. Świetnie ci idzie - mówiła Strzyżykowa Pręga do byłej partnerki Wilczego Serca. 
- Wypluj je po prostu. Masz w tym doświadczenie, w końcu nie tak dawno już rodziłaś - rzucił do kotki.
Ta coś pomruczała pod nosem, zaciskając mocniej zęby na patyku. 
- Widzę! Idzie pierwsze! - Strzyżykowa Pręga szybko wyciągnęła malucha i zaczęła go wylizywać. - Idzie drugie! Dalej Potrójny Kroku! Dasz radę!
No oczywiście, że da. Był w końcu medykiem. To że obrzydzało go dotykanie tych... porodowych śluzów nic nie znaczyło. Łapą szybko przysunął bliżej siebie kocię, ale zamiast językiem, zaczął wycierać go mchem. Efekt był taki sam z czego się ucieszył. Nie zamierzał powtórnie czuć w pysku tego... smaku. Kiedy wytarł kocię zaczęła się inspekcja. Takie brednie jak sprawdzanie oddechu, piski, cokolwiek co wskazuje, że kociak jest zdrowy. 
- Gratulację! Masz zdrowego synka - zawołała medyczka, pokazując młode matce.
Szybka była. Łapą obejrzał swoją kulkę i chyba coś było tu nie tak. Obracał go w różne strony, chcąc się przekonać, czy nie ma zwidów. Nie miał. Kociak nie miał przednich łap. Znaczy miał jakieś kikuty, ale były tak krótkie, że na pewno nie spełnią funkcji w dorosłym życiu. Czyżby to był ten znak? Oto chodzi Klanowi Gwiazd z tą częścią z kociakami? Pokręcił głową. Ale specyfik nie był jeszcze gotowy! Nie mając wyjścia ubrudził łapę w piachu i natarł nim łepek kocięcia. Jak na razie powinno się nadać. 
- Niech Klan Gwiazd ma cię w swojej opiece. - mruknął. Chwycił go za skórę na karku i odniósł matce. - Nie wiem jak to określić. Twój syn jest mutacją kota z wężem. 
- Co takiego? - wysapała zmęczona porodem Cętkowany Liść. 
Strzyżykowa Pręga chciała coś powiedzieć, ale zatkał jej pysk ogonem. Pogadają później. 
- Przyniosę dla nich zioła na wzmocnienie. - powiedział wychodząc z kotką ze żłobka i kierując się w stronę własnego legowiska. Nie dawał mu szans na przeżycie dorosłości. Nie z taką wadą rozwojową. Nie będzie mógł polować, może nawet chodzić. Gdyby wilk wrócił... zabiłby go z łatwością. 
- Czemu mnie uciszyłeś? Chciałam wyjaśnić Cętce...
- Nie. Teraz Klan Gwiazd ma go w swojej opiece. Jeśli jego życie jest dla nich ważne, przeżyje. Musimy przyszykować zioła. 
Zabrali się do pracy.

Od Rzecznej Łapy

*Kilka księżyców temu, kiedy jej mentorka zaciążyła*

Rzeczna Łapa była oburzona.
No dobrze, przyzwyczaiła się już do treningów z Owczym Futerkiem, do jej głupich przezwisk i w ogóle, a ta, co zrobiła? Jej „stara” mentorka, postanowiła się pobawić z jej nowym mentorem i zrobić sobie kocięta. To w żadnym stopniu jej się nie podobało, w dodatku, że jej nowy mentor nie dość, że brzmi jak stara ropucha, to potyka się o własne łapy. No i czego on miał jej nauczyć? Jak przewrócić się na prostej drodze? Siedziała tak w ciszy przy legowisku uczniów, bawiąc się zwierzyną, którą planowała zjeść. Machnęła oburzona ogonem, po czym dopiero wgryzła się w nornice. Zdała sobie wtedy sprawę, z tego, jak bardzo jest głodna. Nie minęła chwila, a zwierzyna została już przez nią pochłonięta.
Kiedy Rzeczna Łapa podniosła wzrok, dostrzegła, że płowy kocur zmierza w jej stronę. No i jeszcze czego.
- Witaj Rzeczna Łapo - zaczął. - gotowa na trening?
Kotka piorunowała go wzrokiem. Skąd się wzięło imię „Biały Kieł”, jeżeli on nawet nie ma zębów?
- Tak - odpowiedziała niechętnie, odwracając wzrok od kocura. Jak on w ogóle został wojownikiem? Zęby są jednymi z potrzebniejszych rzeczy w życiu.
Podniosła się, po czym zerknęła w stronę mentora, który już skierował się w stronę wyjścia. Poszła więc za nim.
Dostrzegła na sobie spojrzenie jakichś uczniów.
Wstyd! Jak mogło dojść do tego, że dostała takiego mentora... Pluskająca Łapa dostała samą przywódczynię, Pstrągowy Pysk, a Rzeka co? Jakiegoś najgorszego z najgorszych kotów, Białego Nie-kła.
Gorzej być nie mogło.
Nie, chwila, mogło być gorzej. Ktoś mógł dołączyć do ich treningu, na przykład taki Iskrząca Łapa. Tego by było już za dużo.
Wraz z mentorem oddaliła się gdzieś od obozu, aby zacząć dzisiejszy trening.

Od Brzoskwinki

Nic w jej życiu się nie zmieniło. Cicha wcale nie obchodziła się swoją siostrą, Mirabelek był wciąż rozpieszczany przez ojca, Śliwka nic nie robiła i kuliła się przy mamie. Jednak Brzoskwinka miała plan. Wyjść w końcu na pole. Leszczyna na razie zasnęła ze zmęczenia (bo kto myślał, że będzie z dziećmi tak dużo zachodu!) a Myszołów siedział przy wejściu co chwilę patrząc na swego jedynego synalka. Uwagę kotki przyciągnęła mała dziura w rogu kociarni. Idealna dla tak malutkiego kociaka jak ona. Czas zacząć ucieczkę. Najciszej jak umiała, przepchnęła się spomiędzy rodzeństwa. Najbardziej zależało jej, by nie zbudzić brata - zacząłby piszczeć przyciągając uwagę ojca, a ten jak zawsze wściekłby się na córeczkę. A ona nie lubi jak tata się złości. Skuliła się i przeszła przez otwór w drzewie. Jak tu było cudownie! Promienie słońca przenikały przez wysokie korony drzew. Zapachy uderzyły mocno w jej nosek, aż musiała kichnąć. Śnieg z lekka zakrywający poszycie, moczył brzuszek i łapki. Nie sądziła, że będzie tak fajnie. Powolutku ruszyła przed siebie, zapadając się w białą szatę nad liśćmi.  Największą uwagę przyciągnął mały krzaczek jagód. Rosa spoczywająca na nich, odbijała świetliste promyki. Ząbkowane listki zachęcały do dotknięcia. Skuliła łapkę, gdy ostre, kolczatek liście zraniły leciutko jej poduszki łap. Bardzo jej się spodobało "to coś". A te owocki. Wyglądały tak apetycznie... Ale była przyzwyczajona do mleka mamy. A może zaryzykować... Bardzo lubiła nowe rzeczy. W jej codziennej diecie brakowało... Tego czegoś. Niewiele myśląc (bo co tu było do myślenia?) chwyciła ząbkami czerwone jagódki. Po schrupaniu poczuła pieczenie w pysku. Z buzi wypłynęła powoli piana. Mała poczuła się bardzo źle... Na horyzoncie jednak pojawiła się młoda wojowniczka Gąska. Wzięła małą za kark i biegiem zaniosła do przyjemnej dziury... Pachniała tak samo jak ta... Pszczółka. Gdy była potem starsza, zrozumiała, że uratowała jej życie. 
- Zjadła jakąś jagodę! - krzyknęła rozpaczliwie srebrna.
- Jaką?- spytała przejęcie medyczka.
- Czerwoną...
- Z ząbkowanymi liśćmi?
- Tak!- skinęła głową i na te słowa kremowa kocica chwyciła kilka roślinek.
- Masz. Zjedz to.- powiedziała do malutkiej najłagodniej jak umiała, ale w takiej sytuacji trudno zachować spokój.
- Alie ja nie chciem- wydyszała Brzoskwinka. Jednak tamta tylko wepchnęła jej zioła do pyska i czekała. Z obrzydzeniem zjadła niesmaczne coś. Chwilę potem zwróciła wszystko. Głównie w postaci cieczy. Pośród nich można było zauważyć czerwone, na wpół przeżute owoce.
- Nigdy takich nie jedz!- przestrzegła ją Pszczółka.
- Dobzie...- wydyszała wciąż półprzytomna.
- Co się tu stało!- zauważyła zamglonymi oczami ojca stojącego w wejściu.
- Zjadła tylko coś...- uspokoiła medyczka.- Ale muszę ją tu przetrzymać na chwilę.- rzekła. Myszołów skinął głową i powoli wyszedł. Reszty rozmowy pomiędzy kremową a Gąską już nie usłyszała. Zapadła w głęboki sen. 

Od Miodowej Łapy C.D Mokrej Gwiazdy

– Co takiego? – zapytała, idąc za nim. "Traktor" nie brzmiał jak cokolwiek, co kotka znała. W ogóle według niej nijak brzmiał. Może Mokry wymyślił to słowo na poczekaniu? Tylko po co.
– Traktor – powtórzył, a kotka słyszała, że nadal był zażenowany poprzednią rozmową. Nie rozumiała, dlaczego. Kiedy jej mama chciała coś od taty, stosowała podobne zagrywki. Miód nie do końca rozumiała, jak to miało działać, ale była pewna, że te jej "zaloty" pomogą jej w przyszłości. W końcu, na pewno da radę sobie załatwić jakąś wygodną dla niej pozycję w klanie w ten sposób, prawda? – To taki... Potwór, tylko trochę inny.
Potwór? Miał na myśli te takie biegnące po ulicy, tak? Słyszała takie określenie, chociaż Dwunożni mówili na to inaczej... W tej chwili jednak nie mogła sobie przypomnieć, jak. Jej dwunogi mało ujeżdżały potwory.
– To bezpieczne? – zapytała.
– Jasne! – Mokry uśmiechnął się. – Śpi, odkąd tutaj przybyliśmy.
Miodową to przekonało, ale zamierzała jeszcze pognębić niebieskiego.
– No dobrze... I tak nie mam się czego bać, prawda? Idę z tobą. – Kolejny komplement. Mokry przełknął ślinę.
– Musisz przestać to robić – stwierdził poważnie. Miodowa Łapa spojrzała na niego, zdziwiona.
– Ale co takiego? Jestem dla ciebie miła. Wolisz, jak się jest nie miłym? – zapytała, a gdy po chwili nie otrzymała odpowiedzi od zdziwionego najwidoczniej kocura, na jej pysku pojawił się przelotny uśmiech. – Dziwny jesteś.
Och, jak ona kochała grać niewiniątko. Tymczasem na horyzoncie pojawił się już owy traktor, a próbująca być dojrzała, zalotna Miodowa Łapa ustąpiła miejsce Rucie, dzieciakowi niedawno odebranemu z hodowli. Koteczka podskoczyła z ekscytacji.
– Wow! – zawołała, rzucając się do przodu. Gdzieś z tyłu Mokry krzyknął za nią, aby zaczekała, ta jednak zupełnie to zlała. Kilkoma skokami zaczęła wdrapywać się po stopniach traktora, aby znaleźć się w środku i rozłożyć na kierownicy. Zaśmiała się radośnie, widząc teraz wszystko z wysoka.
– Miodowa Łapooo! – Mokra Gwiazda dogonił ją i teraz sam zaczął wdrapywać się na traktor. – Miodowa Łapo, n-nie możesz tak uciekać – bąknął, będąc już na górze. Miód zaśmiała się.
– Bo co? – zapytała wesoło, nawet na niego nie patrząc. Obserwowała teraz teren Klanu Burzy. W końcu, to miał być jej nowy dom, prawda?

< Mokra Gwiazdo? Biedny Mokry xD > 

Owcze Futerko urodziła!

Owcze Futerko urodziła dwa śliczne kociaki!
Imbir

Puszka

Od Mysiej Łapy

Kocurek wiercił się niespokojnie na posłaniu. Dziś wydawało się wyjątkowo niewygodne. Jakby całe ułożone było tylko z kamyków. Jak się nie położył coś wbijało my się a to w grzbiet, a to w łapę. Zrezygnowany w końcu otworzył ślipia. Z zaskoczeniem odkrył, że nie znajdował się w legowisku uczniów. Zdezorientowany rozejrzał się. Był na niewielkiej polanie. Drobne kwiatki porastały ją gdzieniegdzie. Wśród nich dojrzał fiołki, szczawiki i rumianki. Mysia Łapa zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie lunatykował, lecz przypomniał sobie, że jest Pora Nagich Drzew. A w nią nie rosną kwiatki. 
— Witaj — usłyszał czyjś głos. 
Odwrócił łebek w jego stronę i ujrzał niską kotkę. Jej niebieską sierść przecinały ciemniejsze cętki, a uszy zdobiły pędzelki charakterystyczne dla rodziny Myszka. Pomarańczowe ślipia wbite w jego sylwetkę zdawały się znajome. 
— N-no hej — miauknął do nieznanego kota. 
Czyżby Klan Gwiazd właśnie się z nim kontaktował?
Poczuł nagły przypływ podekscytowania i pewności siebie. Na pewno mieli dla niego przepowiednie. Może został wybrany przez przodków do wielkich czynów? Albo chcą by ostrzegł klan. Albo powiedzieć, że świetny z niego kot. Możliwości było tak wiele. 
— Ej, pacanie skup się — fuknęła kotka, podchodząc do niego. 
Pomimo zapewne bycia wojowniczką była o wiele niższa od niego. 
— Nie mamy wiele czasu, zanim tamci się połapią, więc słuchaj uważnie — mruknęła tajemniczo. 
Mysia Łapa wytężył słuch. Czuł w kościach jak wielka i świetlana przyszłość już na niego czeka.
— Twoja matka to lisie łajno, nawet borsuki zada by sobie nią nie podtarły... — zaczęła kotka, wprawiając Myszka w niemałe zaskoczenie. — Jej inteligencja ledwo porównuje myszy polnej, albo nie, żuczek gnojak to jej poziom. Tępa dzida z niej jak mało z kogo...
Mysia Łapa zdezorientowany odsunął się od kotki. 
— Co ci? — syknęła niezadowolona. 
— Myślałem, że przekażesz mi jakąś przepowiednie... — nieśmiało przyznał kocurek. 
Kotka zmarszczyła brwi. 
— W sumie to miałam komuś przekazać — burknęła zamyślona. — Ale za wiele was mam — dodała. 
Mysia Łapa zmarszczył brwi. 
— Jak za wiele? 
Kotka wywróciła oczami. 
— Osiem wnuków to nie przelewki... Kolcu? Nie, to nie to, Żywica nadaje beznadziejne imiona, więc.... Dalio? Ty jesteś Dalia, nie? 
— Nie! To moja siostra — oburzył się uczeń. — Jestem Mysia Łapa — poprawił kotkę, mrużąc oczy. — A ty to Sroczy Żar? 
— No brawo, chociaż twój ojciec nie jest na tyle tępy, by wam opowiadać o mnie... — urwała nagle, a jej ogon uniósł się. — Nadal bawi się w kotkę? 
Mysia Łapa niemal zakrztusił się własną śliną. 
— J-jak to... jak to w kotkę? — zapytał zdezorientowany. 
Żywiczna Mordka co prawda nie był taki jak reszta wojowników, ale w jego ślipiach zawsze był kochającym i uroczym ojcem, który chce dla nich jak najlepiej. Myśl, że tata czuł się kotką jakoś mu nie pasowała. Przecież mama bardzo nie lubiła takich kotów. 
— Dobra, nieważne — mruknęła kotka. 
— To co z tą przepowiednią? — dopytywał Myszek, modląc się do Gwiezdnych, by nie dostała się jego siostrze. 
— Eee... no więc, żeby porozumieć się z żywymi dobrze mieć jakiś powód, nie? — mruknęła kotka. — No, więc dali mi jakąś przepowiednie dla któregoś z was, ale wyleciała mi z łba
Mysia Łapa im dłużej rozmawiał z babcią tym miej rozumiał o co jej chodzi. Wizja kotki jako wspaniałej wojowniczki dzielnie broniącej swojego klanu uległa nadszarpnięciu. Babcia była roztrzepana, niemiła i nerwowa. Na dodatek nie wiedzieć czemu zdawała się wszystkich nie lubić. Myszek niezadowolony machnął ogonem. Nie o takiej babci marzył. 
— A co chciałaś mi powiedzieć — mruknął, chcąc już sobie iść jak najdalej od kotki. 
Nie miał zamiaru słychać jak obraża jego rodziców. 
— A co spieszy ci się gdzieś? — syknęła na niego kotka, jeżąc się. — Dobra, Mysia Łapo słuchaj mnie uważnie. Berberysowa Bryza i Lisia Gwiazda są siebie warci, otumaniła jakoś mojego syna. Żywica był tępy i głupi, ale nie aż tak. Musisz go uratować z łap tej kretynki! 
Mysia Łapa pokręcił łebkiem. 
— Mylisz się — o włos się nie uniósł na babcie. — Mama i tata się bardzo kochają! — poprawił ją.
Sroczy Żar wywróciła oczami. 
— Jasneee... A ja jestem miłym Dwunożnym uwięzionym w ciele kota — prychnęła. — Obudź się, mysi móżdżku — opieprzyła wnuka. 
Mysia Łapa ugryzł się w język, żeby nie nakrzyczeć na babcię. 
— Nic nie jest ani trochę takie piękne i lukrowe jak myślisz — dodała z pogardą. — Świat cię jeszcze zawiedzie, a ja miauknę "A nie mówiłam?".
Ogon Myszka uderzył o ziemię. 
— Zobaczymy — stwierdził Mysia Łapa. — Jeśli będę miał racje to przeprosisz moją mamę i... i tatę — dodał z powagą kocurek. 
Kotka uśmiechnęła się tajemniczo. 
— Niech ci będzie — miauknęła pewnie. — I tak ja wygram...
Obudził się nagle. Rozejrzał się i z ulgą odkrył, że jest w dobrze znanym mu legowisku. Miał teraz misję. Musiał dowieść babci, że świat wcale nie jest taki zły. I że mama i tata się bardzo kochają!

Od Konwaliowego Serca cd. Cętkowanego Kwiatu

- Cęt-ko, jesteś dla mnie jak rodzona siostra… Znamy się od kociarni, ale nie mogę ci powiedzieć… - miauknęła Konwaliowe Serce przez łzy. - Nie umiem i nie mogę... To trudne... Znienawidzisz mnie.
- I tak już zdaje się, że jakąś część z tego wiem, więc... Mów. - powiedziała bura przyjaciółka.
- N-nie sądziłam, że ten dzień kiedyś nadejdzie... - szepnęła czarna. - Ale... Ale ty to zaraz wygadasz!
- Czemu nie możesz mi zaufać?! - krzyknęła Cętkowany Kwiat, a z jej brązowych oczów popłynęła przezroczysta ciecz.
- Mogę..., ale to sprawa najwyższej wagi. - miauknęła cicho łaciata kotka. - Jeśli to komuś powiesz... nie będę mieć ż-życia.
- Nie powiem. - córka Pylistego Świtu musnęła przyjaźnie kotkę ogonem. - Zaufaj mi. W końcu się przyjaźnimy.
- J-ja... - słowa wręcz nie mogły przejść przez jej gardło. - Ja...j-ja... Nie jestem idealna... Prawda jest taka, że jestem najgorszą medyczką..., j-jakąkolwiek mógł mieć Klan Burzy... Tak jak podejrzewałaś... Ł-łamię k-kodeks Medyka. Przepraszam..., tak bardzo przepraszam. - biało-czarna złapała łapą za przednią kończynę burej - Wybacz..., C-cętko. Nigdy nie chciałam cię zawieść..., w-was zawieść... M-mam partnera, w-w innym Klanie.
- K-kogo? - zapytała osłupiona brązowooka. - Kogo?
- Muszę mówić? 
- T-tak, chcę wiedzieć.
- A-ale...
- Żadnych ''ale'', powiedz prawdę.
- Świtająca Maska.
- Skąd?
- Z Klanu Wilka...
- Czemu mi nic nie mówiłaś?
- Nie mogłam... Zrozum... Przykro mi, że tak wyszło.

<Cętko? Taki szybki i gniocikowaty odpisik mi wyszedł>

Od Konwaliowego Serca cd. Orlikowego Szeptu

- Oni chcą cię zabić…. – usłyszała cichy szept w swojej głowie – Musisz uciekać. Teraz. Oni o wszystkim wiedzą. 
- C-co…? – szepnęła zdezorientowana.
- Uciekaj! Teraz! Idzie tu!
- Kto? – cicho miauknęła.
- Uciekaj!
Kilka ogonów lisa dalej zobaczyła biały kształt, z każdą sekundą wyostrzający się. Była kompletnie zdziwiona i zdezorientowana. Nie wiedziała co robić. Był to jej przyjaciel Orlik, więc dlaczego miałby ją zabić?
Ciało zaczęło ją okropnie swędzieć, a przed oczami robiło się coraz ciemniej.
Wojownik wysunął pazury wściekle sycząc. Kotka automatycznie się skuliła.
- Nie… - mruknęła cicho.
- Co nie? – gdzieś z oddali usłyszała echo kogoś głosu.
- P-przepraszam… N-nie rób m-mi proszę krzywdy. – szepnęła.
Orlikowy Szept był coraz bliżej. Nie wyglądał na zadowolonego. Asystentka medyka przygotowała się do szybkiego uniku. Sprężyła całe ciało i wyskoczyła. Biegła prosto przed siebie.
- Zaczekaj! – usłyszała krzyk, podobny do tego samego co przed chwilą, jednak warki zagłuszały miauk.
- Pomocy…! – zawołała nieustanie biegnąc prosto przed siebie.
Pędziła tak szybko ja mogła. Nawet nie patrzyła gdzie i na co wbiega. Wywracała się, ale szybko się podnosiła. Serce jej waliło. Z każdą chwilą coraz bardziej oddalali się od obozu Klanu Burzy. Łapy powoli zaczynały boleć żółtooką, jednak uciekała dalej, tak samo szybko. 
*** 
Byli coraz bliżej granicy dawnego Klanu Lisa. Można było wręcz usłyszeć głośny szum rzeki. Słońce było już dużo niżej nić przed chwilą biegli długo. Kotka nie raz musiała się chować, Orlikowy Szept był szybszy od kotki. Czasami też się zatrzymywali. Zwłaszcza w tedy łaciata musiała się chować. Czasami córce Zguby się zdawało, że to wszystko złudzenie, ale co miała zrobić skoro biegł za nią wściekły jak borsuk kot? Zaufała głosowi w swojej głowie. Czyżby ten ktoś chciał dobrze czy to tylko zwykłe schizy? Może zwariowała?
- Konwalio! Proszę, zaczekaj! – usłyszała echo.
Pędziła dalej spoglądając w tył na Orlika. Na jego pysku było widać zmęczenie. Po chwili mina zmieniła się w przestraszenie.
- Stój! Tam jest rze… - zanim dokończył zdanie można było usłyszeć głośny chlupot wody.
Łaciata wpadła do lodowatej jak lód wody. Nie zauważyła, nie spodziewała się tego. Była zbyt skupiona biegiem i patrzeniem się na goniącym ją wojownikiem.
Zimno wręcz paraliżowało ją ciało. Był to ogromny wstrząs dla ciała. Machała łapami, przednimi i tylnymi. Nie umiała pływać. Krztusiła się w przezroczystej cieczy. Krzyczała. Rozglądała się.
Jasny wyglądał na jeszcze bardziej przestraszonego. Zaczął biec szybciej do kotki.
- Z-zostaw mnie! – wykrztusiła się wyciągając głowę z wody. Po chwili zalała ją następna fala rzeki.
- Konwalio! C-coś ty narobiła?! – wykrzyknął Kocur próbując złapać choć kawałek czarnego futra.
Asystentka medyka zaczęła jeszcze bardziej machać łapami. Próbowała uciec. Nie za bardzo wiedziała co się dzieje. Widziała tylko małą białą plamkę i prawie rozlewający się niebieski kolor na całym zasięgu widoczności. Cała drżała. Jej zęby dygotały z zimna.
- Uważaj! N-nie machaj tak łapami! Z-zaraz cię wyciągnę!!! – mruknął próbując zachować zimną krew niebieskooki.
Syn Ostrzenia po kilkunastu nie udanych próbach wyciągnięcia czarnej wskoczył do wody. Zadrżał i zacisnął zęby.
- D-daj mi łapę! – zawołała wyciągając przednią kończynę do kotki. – P-proszę!
- N-nie mogę jej dosięgnąć… - wyszeptała bez silnie kotka.
- Na pewno dasz! S-spróbuj! – miauknął rozpaczający Orlikowy Szept.
- N-n… Nie mogę… - zachrypiała ponownie.
- Kamień! Złap się kamienia!
- K-k… K-kamienia?
- T-tak!
Czarna powoli czuła jak siły opuszczają jej ciało. Nie teraz! Nie teraz był czas na odpoczynek… Jeśli teraz jej się nie uda to nigdy nie zobaczy przyjaciół… Członków jej klanu i całej reszty. Próbowała, ale znów ześlizgnęła się z kamienia. Jeszcze raz. Wzbierała w sobie siły na następną próbę.
Raz, dwa i trzy… Czy kici się uda? – zaśmiał się głos w jej głowie – Próbuj, próbuj. Zobaczymy czy się uda… Jak nie to kicia umrze… Ciekawe gdzie kicia znajdzie się po śmierci, hę? Jeszcze wczoraj kotek żył dzisiaj zdechnie…
Konwaliowe Serce nie umiała odpowiedzieć. Głos tylko rozwścieczał kotkę. Irytujący śmiech.
Ha ha… Czyżby kicia nie miała sił już nawet odpowiedzieć? Co to znaczy…? Hm… Hm… Kolejny trup. Ale, ale, spokojnie. Jak zgnijesz będziemy się widzieć. Codziennie. Ciągle. W każdą sekundę. Przez całą wieczność. Może się zaprzyjaźnimy, kiciu?
Biało-czarna miała jeszcze większą motywację by wejść na kamień i dalej walczyć o życie, które z każdą chwilą ulatywało.
Czyżbyś traciła oddech? Brak powietrza… Utopisz się, kiciu. Biedna, biedna, ale dobrze ci tak. Było słuchać mnie.
Wreszcie. Wskoczyła na kamień. Usłyszała głośny wark nie zadowolenia. Jednak na tym jej koszmar się nie kończył. Orlik też walczył z nurtem rzeki, a ona sama nie wygrała jeszcze tej bitwy. W każdej chwili wielka fala mogła ją strącić ze skały i ponownie wpaść do lodowatej cieczy.
- Orlik? – zadrżała.
Ten tylko się na nią spojrzał. Po chwili wypłynął na ląd. Bez silnie opadł na piach przy rzece.
- Orliku! Orliku! – krzyknęła kotka patrząc jak jej przyjaciel głośno i szybko oddycha na brzegu. – Nie! Nie! Nie podawaj się! Zaraz d-do ciebie pójdę!!! – wrzasnęła.
- K-konwalio… - zdołała wydukać biały.
- T-to wszystko przeze mnie! Idę do ciebie! – miauknęła zeskakując z kamienia prosto do wody. Zapomniała już o tym, że jeszcze nie dano wojownik chał ją ‘’zabić’’, a przynajmniej tak zdawało się kotce.
Przepłynęła rzekę nie zaważając na kujący ból spowodowany zimnem.
- Orlik… - miauknęła wyczołgując się na ląd. Na języku miała lodowaty i ohydny smak wody w rzece. Nie miała prawie w ogóle żadnych sił. – W-wszystko dobrze? Ż-żyjesz? – powiedziała drżąc i potrząsając białym.
- T-tak… - mruknął. – J-jest mi z-zimno… Bardzo z-ziomno…
- P-przepraszam… - szepnęła. – Wrócimy do o-obozu. – próbowała wstać, lecz zmęczenie jej na to nie pozwalało. Bezsilnie padła.
*** 
Jasno. Czyżby umarła? Rozejrzała się po pomieszczaniu. Obraz powoli się wyostrzył. Była… w swoim legowisku. Zdawało się, że żyje. Obok niej leżało bure futro. Powoli się podnosiło i opadało. Oddychało. Cętkowany Kwiat. Leżała koło niej jej przyjaciółka. Obok zobaczyła Zajęczą Stopę przypatrującą się jej z bacznością.
Brązowe oczy się rozpromieniły na widok, że Konwaliowe Serce obudziła się.
- Konwalio! – przytuliła się, a po jej policzku spłynęła łza. – Baliśmy się, że nigdy się nie obudzisz. Myślałam, że bez ciebie umrę. Czy ty musisz mnie tak straszyć…? I to w biały dzień. Orlik mówił… Nie ważne. Najważniejsze, że żyjesz.
- A… Y… Ey… - zdołała wydukać kotka.
- Nie musisz nic mówić… Z chęcią i bez tego cię zabiję. – powiedziała naglę wojowniczka szydersko się uśmiechając. Orlikowy Szept siedzący za nią też się psychicznie uśmiechnął.
- C-co?!
- Co się stało? – mruknęła.
- A-a… Ale ty…
- Ciii… Moja głupiutka istotka. Jagody śmierci są w mojej łapie, niedługo skrócimy twoje cierpienie.
Czarna wydała z siebie krzyk i szybko wstała strosząc futro.
- Konwalio? Wszystko dobrze? – zapytała Zajęcza Stopa przerywając układanie ziół. – Też posiadam jagody śmierci i nie tylko… - szepnęła naglę. – otrujemy cię w nocy – zaśmiała się.
Czarna rozejrzała się. Nie widziała punku ucieczki. W przejściu stanęła Cętka, a Orlik koło niej.
Zaczęła jeszcze głośniej wrzeszczeć licząc na jakąkolwiek pomoc innych Klanowiczów.
- Uspokój się. – miauknęła przestraszona Cętkowany Kwiat. – Proszę. Nikt nie chce ci zrobić krzywdy.
- Pomocy!!! Oni chcą mnie zabić!!! B-Błagam! Pomóżcie!!! Potrzebuję pomocy!
- Konwaliuś… - szepnęła bura – Kon, proszę uspokój się. – rozpłakała się przyjaciółka ostrożnie podchodząc do przyjaciółki. – Nikt nie chce cię zabić.
Spanikowała. Komu ma ufać? Najlepszej przyjaciółce czy temu co widzi i słyszy? Czy to tylko zwidy? Czy oszalała?
- N-nie? 
- Nie, Konwalio. - potwierdziła powoli uspokajając płacz Cętka. - N-nikt nie chcę cię zabić. 
Zajęcza Stopa przypatrywała się całej sytuacji z cierpliwością i zmartwieniem. Podeszła do jasnego Kocura i wymieniła z nim kilka słów z czego łaciata przypadkiem usłyszała:''Nie, wydaję mi się, że nie. Nie przypominam sobie by uderzyła się w głowę o kamień czy o coś, a przynajmniej nie przy mnie''
Szylkretowa spojrzała się na czarną jeszcze raz. 
- Może coś zjadła zatrutego...? - szepnął Orlik do medyczki.
- Być może... Nie widziałam, żeby coś ostatnio zjadła oprócz swoich eksperymentów... - kotka przesunęła wzrok na mieszankę leżącą w kocię. - Jeśli tak... Może tam coś się znajduję. - ruchem ogona przywołała córkę przywódcy siedzącą koło łaciatej. 
Coś powiedziała, Cętka pokręciła kłową, a Orlik najwidoczniej potwierdził to co mówiła bura.
Medyczka zbliżyła się do mieszanki. Powąchała ją. 
- Tylko nie moje lekarstwo! - zawołała broniąc swojej własności. Nie miała zamiaru by ktokolwiek maczał tam pazury oprócz niej... i być może jeszcze kilku innych osób.
- Przykro mi, musimy to wyrzucić... - przyznała szczerze szylkretowa. - Zrobisz od nowa, mogę ci nawet pomóc jeśli chcesz.
- Nie i jeszcze raz nie. - zaprotestowała. - Ja jeszcze to doskonale. Nie chcę zbierać składników od nowa... Przepraszam, Zajęcza Stopo, ale nie mam zamiaru tego wylać. 

<Orlikowy Szept?>

Od Kawki

Zimno otaczało go ze wszystkich stron. Mroźny wicher zdawał się ciągnąć kocie na zewnątrz, a Kawka podążał za nim zaciekawiony. Chłód był czymś nowym. Nieznanym. Dotychczas kociak jedynie znał przytłaczające ciepło matki i brata. Zapach mleka i mchu. Lecz teraz z każdym krokiem małej grubej łapki czuł coraz więcej. Nieznane wonie uderzały w jego nosek. Każda zdawała się inna, ale podobna. Kawka zastanawiał się jak duży jest ich klan. Wiedział, że prócz niego, mamy i brata są inne koty, ale jak dużo mogło ich być? Nim jednak zdążył postawić kolejny krok łapa matki zagrodziła mu drogę. Niezadowolony zmarszczył brwi.
— A ty gdzie się wybierasz? - mruknęła kotka, chwytając go za kark i unosząc. 
Kawka pisnął zły. Nie znosił być noszony. Było coś w tym upokarzającego. Odniesiony na legowisko jakby nic nie ważył nie zamierzał iść grzecznie spać. Buntowniczo usiadł. Nie ulegnie matce. Karmicielka westchnęła, siadając obok. Otoczyła synów swym miękkim ogonem i przyciągnęła bliżej siebie. 
— Dawno temu, choć jeszcze nie tak dawno w Klanie Wilka żył bardzo dzielny kot — zaczęła opowiadać bajkę kotka, licząc, że tym utuli synów do snu. 
Kawka zadarł nosa do góry, spoglądając na matkę z politowaniem. Znów opowiadała o tym całym Wilczym Sercu. Niemal, że mistycznym ojcu. Kawka nie wierzył, że ktoś uratowałby życie jakieś starej zrzędzie dobrowolnie. To ona powinna zostać pożarta przez wilka nie on. Przez egoistyczne pragnienie bycia bohaterem kocura teraz Kawka miał niepełną rodzinę. 
— Kot ten choć wyróżniał się z tłumu nietypową sierścią był lubiany przez swych pobratymców...
Kociak wywrócił ślipiami.
— Mamo opowiedz o kimś innym niż tacie — burknął Kawka, wbijając pełne niezadowolenia ślipia w mamę. — Ciągle tylko o nim mówisz — dodał.
Kawka nie wierzył, że cały świat kończy się na jego ojcu. Przecież na pewno inne koty też dokonały jakiś wspaniałych czynów. Wilcze Serce nie mógł zagarnąć całej chwały. 
— Mamo, ja chętnie posłucham o tacie — miauknął Maluszek. 
Kawka zmarszczył brwi. Lizus znów obudził się do życia. Obrażony na cały świat pomaszerował na swych krótkich łapkach na koniec posłania.
— ...i wtedy Wilcze Serce pomógł liderowi i wspólnie... — mimo wszystko słyszał strzępki opowieści mamy. 
Zły wpakował sobie mech w uszy. Wciąż słyszał jakieś szmery, lecz łatwiej było je zignorować. Machnął niezadowolony swym krótkim ogonkiem. Chciał już być uczniem i wyrwać się z tej kociarni. 


Od Piórka

Żył już na świecie kilka księżyców, wystarczają co długo, aby dojść do dosyć przykrych wniosków.
Piórko nie był kocurem, a kotką.
Zrozumiał, a właściwie zrozumiała to podczas pewnego słonecznego dnia. Po raz pierwszy od dłuższego czasu wyszła ze żłobka, ponieważ atmosfera w klanie uspokoiła się. W żłobku zrobiło się podejrzanie pusto, większość wojowników przebywała na całym terenie obozu. Liliowa nie miała komu pochwalić się pięknym umaszczeniem swojej sierści ani niebieskimi jak niebo oczami. Wyszła, z dumnie zadartym łebkiem, i przechodziła obok przypadkowych osobistości, przez przypadek na nich wpadając.
- Ajć, przepraszam, czy mógłbyś sprawdzić, czy moje futerko nie jest brudne? - raz po raz miauczała Piórko, przyjmując dogodną dla siebie pozę i starając się pokazać każdy centymetr piękna własnego ciała. Czerpała dumę ze zwykłego pokazania się obcemu kotu.
- Przewrażliwiony na swoj wygląd... Gorzej niż jakaś kotka... - odpowiedział jeden z wojowników.
I to wzbudziło w małej główce Piórka niemały mętlkik.
Wróciła do żłobka zamyślona. Nie zauważyła wzrokiem ani mamy, ani taty, ani rodzeństwa. Rozejrzała się uważnie, lecz jej oczom ukazały się tylko obce królowe z własnymi kociętami. Zaniepokoiła się, przecież o tej porze cała rodzina siedziała razem i spędzała czas, a Miedziana Iskra karmiła syna i córki... To znaczy córki.
Męski Piórko powoli odchodził w zapomnienie.
Wyszła ze żłobka i zaczęła szukać najbliższych w innych możliwych miejscach. Ciekawa tego, co wydarzyło się z familią, odwiedziła każdy możliwy kącik. Na chwilę nawet zapomniała o brudzie, powoli zagnieżdżającym się na jej futrze. Liczyło się dla niej tylko ujrzenie znajomych pyszczków i spożycie dobrego posiłku. Mycie też okaże się wspaniałe, bo mamusia potrafi przygładzić niesforne kosmyki futra.
Znalazła Fasolkę u medyków. Rozmawiała zafascynowana z Potrójnym Krokiem i przebywała w innym, odrębnym dla leczących świecie, dlatego Piórko od razu zrezygnowała z próby zagadania morskookiej. Trójnogi bardzo dziwnie pachniał i fascynował się pająkami. Fuj, okropnymi kreaturami, z czarnymi nogami. Zadrżała, myśląc o paskudnym owadzie. Miała przez chwilę wrażenie, że po jej ciele chodzą czyjeś małe nóżki, na szczęście okazało się to wytworem wyobraźni Piórka.
Kaczuszka bawiła się z Kolczastą Łapą, Miedziana Iskra przebywała w legowisku  Iglastej Gwiazdy i nie wyraziła chęci widzenia kolejnego pyska.
Piórko wróciła z podkulonym ogonem do żłobka. Czuła się paskudnie, brudna, z potarganym futrem. Jak siódme nieszczęście. Od razu po przybyciu do miejsca narodzin kociąt zaczęła się myć. Z precyzją sięgała językiem w większość miejsc swojego ciała. Smak brudu wywołał odruch wymiotny u liliowej, lecz ta miała inny cel - wyglądać pięknie. Z zadowoleniem przyglądała się każdej czystej połaci sierści. Nie była pewna, ile czasu zajęło jej mycie. Z pewnością długo, ponieważ słońce przesunęło się nieco w dół, na niebie.
Poszła do swojej grządki z kwiatami. Rośliny nie zachwycały kolorami, przez dziwną porę roku. Przypomniała sobie o wiośnie z opowieści mamy. Wtedy przyroda budzi się do życia. Wszystko zakwita. Świat pokazuje swoje prawdziwe barwy. Piórko marzyła, by je zobaczyć ponownie, by nosem wyczuć cudowne zapachy i poczuć ziarna pyłu kwiatowego na swoim nosie. Uśmiechnęła się, szczęśliwa, że pozwolono jej urodzić się w tym lesie.
I wtedy zaczęła się zastanawiać.
Dbała o wygląd. Posiadała jasną sierść, dość podobną kolorystycznie do Fasolki i Kaczuszki. Kochała czystość, czuła się bardzo dobrze w towarzystwie kotek. Słuchała pilniej opowieści i plotek z ust Miedzianej Iskry, niż streszczenia historii klanu mówionego przez Iglastą Gwiazdę. Więcej cech wskazywało na to, że wybranka lidera urodziła okrągłą trójkę córek.
Piórko rozczarowała się. Przez całe życie była święcie przekonana, że jest kocurkiem, a tu nagle wpadła taka niespodzianka. Próbowała ją przyjąć do wiadomości. Jedna strona cieszyła się z odkrycia prawdziwej tożsamości, druga wypierała się nowej natury liliowej i uparcie wolała pozostać przy płci męskiej.
Podobno ktoś z wojowników "pomylił" płeć niebieskookiej, tuż po jej narodzinach,to nie mógł być przypadek.
- Jestem... panią Piórko. Nie panem -?miauknęła do siebie. - Teraz mogę chwalić się wyglądem! Nikt nie zarzuci mi narcyzmu, bo prawdziwe kotki muszą dbać o siebie - dodała dumnie. Uśmiechnęła się promiennie. Z chwili na chwilę coraz bardziej podobała jej się nowa płeć. Skorzysta z tego.
Tylko... W jakiś sposób trzeba poinformować o tym resztę. Powinni to zaakceptować. Kochana rodzina zawsze przyjmie swoich członków takimi, jacy są.
W tamtej chwili męski Piórko zniknął.

Cętkowany Liść urodziła!

Cętkowany Liść wydała na świat dwa urocze kocurki! Tatuś jest z Was dumny
Kawka


Maluszek


29 czerwca 2020

Od Pójdźkowej Łapy CD. Konwaliowego Serca

Przełknęła ciężko ślinę, uśmiechając się niepewnie. Miała nadzieję, że medyczka nie przepytała już jej niby brata. 
— Aaa widzisz... — zaczęła, próbując wymyślić coś na szybko. — Ogółem to... to moja mama i tata mieszkali u Dwunożnych... eee... takich bardzo wysokich — dodała. 
Medyczka zaciekawiona wbiła w nią wzrok. 
— No i... no i mama pochodziła z Klanu Burzy, a tata z Klanu... — urwała, próbując przypomnieć sobie nazwę tego trzeciego klanu leśnego. — Z Wilka! Tak, z Klanu Wilka, no i widzisz oni... oni zakochali się w sobie bez pamięci. Tata uratował mamę przed śmiercią i zaczęli się spotykać. Aż w końcu nie mogli żyć bez siebie, więc postanowili razem uciec! Ich miłość była silniejsza niż klanowe więzy, czy kodeks, więc uciekły... znaczy uciekli razem ku zachodzącemu słońcu i zamieszkali na skraju polany... — zaczęła przerabiać historię Pszczelego Żądła i Leśnego Strumienia. 
Urwała nagle ciekawa reakcji Konwaliowego Serca na nieco przerobioną wersję swojej ulubionej historii. 
— Piękna historia — miauknęła cicho medyczka, otulając łapy szczelnie ogonem. 
Szylkretka uśmiechnęła się lekko. 
— Co nie? — mruknęła po czym westchnęła. — Też bym chciała znaleźć kogoś takiego — dodała ciszej. — A ty masz kogoś?
Medyczka zapowietrzyła się gwałtownie. 
— Nie — odpowiedziała szybko. — Kodeks nam zabrania. 
Konopia przechyliła zaciekawiona łebek. Czyli jednak tutejszy medycy różnili się od ich. 
— To smutne — stwierdziła szylkretka, przejeżdżając ogonem po grzbiecie kotki. — Ale zasady są po to by je łamać, nie? — mruknęła, puszczając kotce oczko i wybiegła z legowiska.
Świeża toń powietrza uderzyła ją prosto w pyszczek. Rozejrzała się po obozowisku, ale nie widząc nikogo ciekawego łapki skierowała w stronę legowiska starszyzny. Może tam dowie się jeszcze czegoś ciekawego o Klanie Burzy?

* * *

Zapach niepokoju unosił się w obozie jak najgorszy lisi smród. Na razie nie udało im się ustalić co jest odpowiedzialne za bóle brzucha oraz śmierć dwóch starszych. Nie było kota w klanie, który nie głowił się nad rozwiązaniem tego problemu. Pójdźkowa Łapa widząc szykującą się do wyjścia Konwaliowe Serce, podeszła do koteczki.
— Gdzie idziesz? — zapytała, rozglądając się za Zajęczą Stopą lub Jeżową Ścieżką. 
Obydwoje najwidoczniej zajmowali się chorymi w legowisku medyków. 
— Idę pozbierać zioła, zawsze lepiej mieć teraz trochę więcej niż trzeba — miauknęła kotka zmartwiona. — Ale nie wiem czy coś znajdziemy w tym śniegu — dodała. 
Konopia rozejrzała się po polanie. Faktycznie będzie trudno coś znaleźć. 
— Może powinnaś pójść wzdłuż granicy z Klanem Wilka — zaproponowała szylkretka. — Może tam coś jeszcze rośnie... Ej, mogę ci pomóc? — zapytała, wbijając parę zielonych ślip w kotkę. 

<Konwalio?> 

Od Łabędziego Plusku CD. Szczawiowej Łapy

Kocur uniósł głowę i potrząsnął nią delikatnie, łapiąc oddech. Nie spodziewał się, że walka jako forma treningu z niedoświadczonym uczniem tak go wyczerpie. Niby wiedział, że Szczawiowa Łapa ma duże predyspozycje i szybko się uczy, a ciosy i ruchy bitewne od początku wychodziły mu dobrze, a jednak czuł się mocno zaskoczony.
— T-tak, m-możemy je-jeszcze r-raz. T-tylko na-najpierw ch-chwila p-prze-przerwy — miauknął Łabędzi Plusk i zgodnie ze swoimi słowami usiadł wygodnie.
Młodzik podszedł do niego i usadowił się obok, przeciągle ziewając. Wojownik odwrócił się, w milczeniu wbijając wzrok w niebo. Był dumny z postępów swojego podopiecznego i liczył, że wkrótce z czystym sumieniem będzie mógł powierzyć go, by został mianowany. Z drugiej jednak strony naprawdę tego nie chciał. Odczuwał, że szkolenie tego aroganckiego purchlaka było ostatnim zajęciem, które naprawdę sprawiało mu jakąś przyjemność. Nie chciał wiedzieć co odczuje, gdy mu tego zabraknie.
— N-no do-dobra — odezwał się po dłuższej chwili ciszy, wstając z miejsca. — Ch-chodź i u-udowodnij m-mi, że u-umiesz, że s-się na-nadajesz.
Szczawiowa Łapa kiwnął ochoczo łbem. Na jego pyszczku wymalował się chytry uśmieszek, gdy wstał i zrobił kilka kroków w stronę mentora. Potem stanął, wlepiając w niego wzrok i najwidoczniej chcąc wyczuć odpowiedni moment na atak. Łabędzi Plusk jednak również nie miał zamiaru spuszczać go z oczu. Nie da już mu forów. Napiął lekko mięśnie, by być przygotowanym do szybkiej reakcji i zmrużył błękitne oczy. Tak jak też się spodziewał, liliowy kocur niedługo ruszył z miejsca wprost na niego, na co wojownik szybko odskoczył w bok, jednak z nieco opóźnioną reakcją. Łapa Szczawiowej Łapy musnęła jego futro, ale uczeń nieszczęśnie przeleciał obok. Zahamował gwałtownie i obrócił się ponownie w jego stronę, skacząc już bez większego zastanowienia. Łabędzi Plusk uchylił się instynktownie, ale jednak, choć uczeń nie wylądował idealnie na nim, zdołał go powalić. Nim wojownik się podniósł, już został przywarty do ziemi przez liliowe łapki. Mruknął z niezadowoleniem i spróbował przewrócić się na brzuch by odepchnąć ucznia tylnymi kończynami, lecz gdy ta próba nie zakończyła się większym rezultatem, gwałtownie uniósł głowę i przód tułowia, lekko wybijając Szczawiową Łapę z rytmu. Wykorzystał jego chwilowy brak równowagi i płynnie zrzucił z siebie. Wstał na równe łapy obserwując, jak zaskoczony młodzik podnosi się z ziemi. Tym razem to on zaatakował, przejeżdżając łapą z schowanymi pazurami po grzbiecie ucznia. Ten nie miał zamiaru długo pozostawać dłużnym, obrócił się wręcz natychmiast i dopadł do karku wojownika, nieznacznie wbijając w niego kły. Przytrzymał go ściskiem tylnych łap. Och, tym razem to on zaskoczył Łabędziego Pluska. Kocur, w duchu dumny z obranej przez swojego podopiecznego efektownej taktyki spróbował go z siebie zrzucić, ale mały zawadiaka trzymał się dzielnie i nie wyglądał, jakby miał zamiaru dać mentorowi ulgę czy tym bardziej go puścić.
— D-dobrze, wy-wygrałeś. Bra-brawo — oznajmił wojownik, dając tym samym znak Szczawiowej Łapie, że może już odpuścić.
Uczeń posłusznie zluzował uścisk i odszedł kocura. Stanął kilka kroków od niego, a gdy starszy wstał, kocurek wspiął pierś na znak dumy z siebie. Cóż, Łabędzi Plusk również był z niego dumny. Uśmiechnął się lekko, kiwając łbem z aprobatą.
— Do-dobra ro-robota. T-to c-co, zm-zmę-ęczony czy j-jeszcze za-zapolujemy? — zapytał, w międzyczasie starając się uregulować przyspieszony oddech.
— Zmęczony? Ja? Wygrałem, więc jestem jeszcze silniejszy i pełny energii. Zobaczysz, upoluję tyle, że dla całego klanu starczy — zamruczał z wyższością.
Wojownik przewrócił oczami, ale pokiwał głową. Ruszyli lasem spokojnym krokiem.

<Szczawiku?>

Od Cichej

Cicha człapała się niezgrabnie z jednego miejsca na drugie. Leszczyna w najlepsze spała, jednak jeśli któreś z jej dzieci postanowiło zrobić sobie nielegalne wyjście ze żłobka, magicznie się budziła, łapała za kark i przyciągała z powrotem do siebie.
Calico nudziła się niezmiernie, patrząc ciągle na futro matki. O mleko w dalszym ciągu musiała walczyć z kluskowatymi kupkami futra. Co za wredne istoty! Myślą, że wygrają te pojedynki!
Cicha, mimo bycia najstarszą, nie zapowiadała się na dużą. Już teraz jej chude łapki z odstającym śmiesznie futrem ledwo ją dźwigały. Ogon był jakiś szczurzy i nijaki, podobnie jak ciało i pysk, które swoją urodą niezbyt przyciągały.
Leszczyna gdy ja myła dbała, by każde miejsce zostało umyte trzy razy, a Cicha uciekała na wszystkie sposoby. Rodzicielka jednak łapała ją mocno, dalej mocząc jęzorem i tak poplątane futerko.
Któregoś dnia, gdy Cicha siedziała w strategicznym miejscu, z którego słyszała rozmowy z zewnątrz, a jednocześnie była blisko mamy, mogła usłyszeć kilka urywek rozmów. Nie rozumiała słów "klan", "obóz" ani "odbicie naszych wojowników", jednak czuła w swoich kościach, iż zapowiadało się nieźle! O ile taki kociak jak ona, co ekscytuje się liściem, który wpadł do żłobka mógł coś o tym powiedzieć.
Zimne powietrze wpadało do środka, sprawiając, iż Cicha drżała.
Usłyszała kroki za sobą. Jej słuch był wyczulony, chociaż nadal nie tak dobry jak u dorosłego kota.
Obejrzała się podejrzliwie, strosząc zabawnie futerko.
- Co lobis - usłyszała wyseplenione słowa siostry.
Łapką pokazała na wyjście z tymczasowego żłobka, a później łapą dotknęła swoich uszu.
Siostra przechyliła głowę, myśląc intensywnie, a Cicha westchnęła bezgłośnie.
Ponownie usłyszała rozmowy na zewnątrz, po czym wszedł ich ojciec, Myszołów. Obrzucił kotki spojrzeniem, szukając swojego samczego potomka.
Cicha wiodąc za nim wzrokiem wypięła język, marszcząc nos. To był akt jej niezadowolenia!

<Któraś siostra? uwu>

Od Potrójnego Kroku cd Świtającej Maski

- Hm... Z czystej ciekawości. Kim jest twoja nowa koleżaneczka? Czy robisz z niej nową medyczkę? Może nowa przyjaciółka, co? - zapytał się Świtająca Maska.
- Co? Nie! - warknął. - To moja ciocia.
- Ciocia? - zapytał zdumiony.
- Tak. W końcu to dziecko mojego dziadka... - Dziwnie to zabrzmiało, kiedy powiedział to na głos. - No i przyłazi, a przecież nie wygonie, bo będą się mnie czepiać. I żadna przyjaciółka! To ma jeszcze mleko pod nosem! Nie jestem aż takim desperatem. Mam starszych znajomych, nie potrzebuję do tego małolatów. - powiedział kierując spojrzenie na Tkacza. 
Obserwował jak pająk ma gdzieś młodszych kolegów i siedzi sobie w kącie, a  jego przybrane dzieci; bo nadal wątpił, że to były jego, popisują się między sobą w kto zrobi lepszą pajęczynę. Posiadanie takiej armii było bardzo korzystne dla Klanu Wilka. Świeża pajęczyna, nie trzeba chodzić po nią do lasu. Na dodatek w porze zielonych liści zżerają robale, które latają nad głową. Pożyteczne stworzenia. 
- Ona chyba cię lubi - drążył temat Świt.
- Co mnie to. Czy ja cię pytam o to kto cię lubi, a kto nie? Wnikam w twoje rozterki miłosne? - prychnął.
Kuzyn zamarł. Potrójny Krok nie zauważył tej zmiany, nadal obserwując nowych lokatorów.
- Nie mam rozterek miłosnych! - odwarknął.
Oho. Spojrzał na kocura. Czyżby jednak ktoś wpadł mu w oko? Szczerze to nie wiedział, kto mógłby mu się podobać. Nie widział go z żadną kotką. No chyba, że wolał kocury. Zresztą chyba to nie jego interes? 
- Jak uważasz, ale ostatnio dziwnie się zachowujesz - powiedział tylko.
- Co znaczy... dziwnie? 
- No nie wiem... Chodzisz po nocach.
- Mówiłem, że byłem na patrolu!
- Teraz denerwujesz się, jakbyś coś ukrywał. - kontynuował dalej.
- Bo... bo mi coś wmawiasz! 
- Zrzucasz na mnie winę... Ależ me serce boli.
- Wiesz co... chyba pora na mnie...
- Uciekasz, gdy sprawy zajdą za daleko...
- Idę! - rzucił kuzyn kierując się w stronę wyjścia.
- Ładna przynajmniej? 
Nie uzyskał odpowiedzi. W drzwiach legowiska stanęła Strzyżykowa Pręga.
- Co ty mu nagadałeś, że uciekł jakby mu się łapy paliły? 
- No wiesz... Prawda w oczy kole - powiedział tylko, wracając do przerwanej czynności. 

<Śwituś?> 

Od Potrójnego Kroku cd Fasolki

- Trójkaaaa! - fuknęła z wyrzutem do liliowego Fasolka.
- Czego? Sama dotknęłaś, nic nie zrobiłem.- odpowiedział pewnie Potrójny Krok, odsuwając ogonem kawałek kory z pokrzywą. - Musisz się nauczyć, żeby nie dotykać cudzych rzeczy bez pytania.
- A-ale! Przecież pokazałeś mi, że mogę! Oszust jesteś! - krzyknęła z wyrzutem, spoglądając na poduszki swoich łap.
- To również kara za to, że zwracasz się do mnie moim kocięcym imieniem. Zresztą... Moje gesty oznaczały, żebyś tego nie dotykała. To że ty tak je zinterpretowałaś jako zachętę, to nie moja sprawa. - powiedział wstając. - Trochę cię poboli, ale niedługo przestanie - Zaniósł korę z rośliną z powrotem do magazynu. 
Teraz powinna sobie pójść. Po takim czymś był przekonany, że da mu spokój. Niestety... Przeliczył się.
- Ała - jęknęła mała, co wywabiło z ukrycia Strzyżykową Pręgę.
- Co się stało, skarbie? - zapytała rozpoczynając wywiad środowiskowy.
Wspaniale. Medyczka na pewno każe tej małej trochę tu zostać, aby wyleczyć jej bolącą łapkę. Musiał się stąd jak najszybciej zmyć pod jakimś pretekstem. 
- Poparzyłam się pokrzywą. - wyjaśniła mała. 
- Potrójny Kroku? Przyniesiesz mi Szczaw? Zrobię jej okład. 
No nie. Szybko poszedł po roślinę i podał ją medyczce. Teraz była chyba odpowiednia pora na plan B.
- Pójdę pozbierać trochę ziół - powiedział idąc w stronę wyjścia.
- Ale jest pora nagich drzew... - zdziwiła się jego decyzją starsza kotka.
- Chodziło mi o korę drzew. Potrzebuję jej trochę nazbierać. - powiedział opuszczając towarzystwo. 
Nie wierzył, że doszło już do tego, że we własnym kącie nie mógł liczyć na chwilę spokoju. 
***
Wrócił do legowiska medyków po jakimś czasie, ciągnąc kawałek kory po ziemi. Było to nieco trudne, ale dawał radę. W końcu się nie spieszył. Kiedy przekroczył próg, zaczął rozglądać się za Fasolką. Nie dostrzegł jej. Chyba wróciła do matki. Westchnął z ulgą i położył się na posłaniu. Musiał odpocząć. 
- Wróciłeś! - odezwała się Strzyżykowa Pręga, prowadząc... JĄ w jego kierunku. 
- Co? - Uniósł głowę zaskoczony. - Co ona tu robi? 
- Poopowiadałam jej trochę o ziołach. Bardzo ją fascynują. Przypomina mi ciebie, kiedy przychodziłeś do mnie wypytywać o różne kwestie. - powiedziała. 
Skrzywił się. Czemu go porównywała do tej małej? Był jedyny w swoim rodzaju. Wątpił, że Fasolka była aż tak niezwykła. Jak najbardziej wyglądała na zwykłe kocię. 
- Pomyślałam, że mogłaby ci pomóc w rozcieraniu tych zasuszonych kwiatów, z którymi się tak męczysz - mówiła dalej.
Westchnął. Los go mocno pokarał.
- Jest za mała - stwierdził tylko obracając się na drugi bok.
- Ale pojętna! I pomogła ci zbudować gniazdo! - nawijała dalej.
- Jestem zmęczony. Niech przyjdzie jutro. - powiedział mając nadzieję, że w ten sposób pobędzie się ich obydwu. 

<Fasolko?>

Od Kolczastej Łapy cd. Fasolki

- Oh, musisz już iść? - kotka spojrzała na Kolca z rozczarowaniem -  Myślałam, że mi trochę opowiesz o tym, jak ci poszło podczas polowania...
Liliowy spuścił głowę.
- Hm... Może jeszcze mogę trochę zostać. - mruknął podnosząc głowię i lekko się uśmiechając do młodszej.
- Serio? - Fasolka uśmiechnęła się.
- Tak.
- Super!
- No jak wiesz... Uczy mnie mój mentor, Leśny Świt. Treningi są całkiem ciekawe bo odkrywam dużo nowych rzeczy. Jak polować, od takich malutkich myszek, aż po ogromne zające czy jeszcze większe ssaki. Jak mamy wolne możemy doskonalić nasze umiejętności. Na treningach wojownicy uczą uczniów też walki, nie tylko z kotami, ale też czasami z dzikimi zwierzętami. 
Kotka otworzyła szeroko pyszczek na słowa Kocurka.
- I obrony przed nimi. - kontynuował - Mamy też kodeks, czyli jak wiesz takie zasady. Musimy je znać i ich nie łamać. Wymieniamy też mech starszym, a nie raz zdarza się, że przynosimy im przez nas upolowaną zwierzynę, a i karmicielką też. Są patrole, na które możemy czasami pójść ze starszymi wojownikami. Pilnujemy w tedy nasze granice. Nie jest więc nudno... Ciągle mamy łapy pełne roboty. Każdy uczeń czeka na ceremonie kiedy zostanie wojownikiem i dostanie nowe imię.
- Uuu... Brzmi ciekawie. - miauknęła. - Opowiedz mi coś o twoim treningu, czego się dowiedziałeś.
- Um... Dowiedziałem się trochę o kodeksie... Na przykład: Nie wolno nam wchodzić na granice innych klanów. Nauczyłem się też polować na myszy. Patrz! - Kolec skoczył i się rozejrzał. Po niuchał noskiem. Ustawił się w najlepszej pozycji łowieckiej, kładł łapy idealnie, próbował nie pomylić się nawet o długość najmniejszej nóżki żuka. Zrobił wszystko tak jak uczył go mentor. Jego celem była szyszka... znaczy ''mysz'' bo właśnie na niej miał zaprezentować swoje umiejętności. W jedną chwilę uczeń sprężył ciało i skoczył na przedmiot łapiąc go kłami. 
Morskie oczy kotki zalśniły podziwem.
- Rzeczywiście. Trening dobrze ci służy. - odrzekła Fasolka. - Nauczysz mnie czegoś?
- A czego na przykład? - zapytał liliowy.
- O tego! Ja też tak chcę. - zapiszczała koteczka.

<Fasolko?>

Nowi Członkowie Klanu Gwiazd!

PLISZKOWY KROK
Powód odejścia: Decyzja administracji 
Przyczyna śmierci: Zatrucie zabawa dayoxa


Odeszła do Klanu Gwiazdy

ZAKRĘCONE UCHO
Powód odejścia: Decyzja administracji 
Przyczyna śmierci: Zatrucie



Odszedł do Klanu Gwiazdy

Od Pójdźkowej Łapy

Nawet sama się nie zorientowała kiedy się zaczęła Pora Nagich Drzew. Mróź zawitał na polane. Jeszcze parę wschodów słońca i kto wie może mróz zamrozi rzekę? To była idealna sytuacja, żeby poszukać z Bocianem niedobitków na dawnym terenach ich klanu. Pomimo tego że nigdy nie widzieli tam żywej duszy, wierzyli, że ich rodziny gdzieś kryją się po lasach. Kotka przyczajona czyhała na chudą mysz koło porzuconego Potwora Dwunożnych. Nigdy wcześniej nie widziała takich rzeczy, a lejący się z niego smar i smród nie zachęcał do bliższego poznania. Konopia napięła mięśnie i skoczyła, łapiąc łapami gryzonia. Mysz nie miała szans na ucieczkę. Zadowolona z siebie podążyła do obozowiska, rozglądając się za swym mentorem. Narcyzowy Pył twierdził, że jeszcze śpi, ale szylkretka miała wrażenie, że kocur miał po prostu inne plany.
— Widzę, iż polowanie udane droga panno — zagadał Śpiewający Wiesiołek. 
Konopia wywróciła ślipiami. Z każdym dniem Klan Burzy okazywał się coraz bardziej pełny wariatów, którym pająki snuły mózg. 
— Dobra, daj to Pliszkowemu Krokowi — burknęła do kocura, rzucając mysz pod jego łapy. — Ostatnio coś wybrzydza. 
Wojownik spojrzał niepewnie na nią a to na gryzonia i otworzył pysk, ale Pójdźkowej Łapy już tu nie było. Szybkim krokiem podążyła do legowiska uczniów, licząc, że zastanie tam Bociana. Na szczęście los jej nie zawiódł.
— Ucieknijmy już stąd — jęknęła, wskakując na legowisko. — Mam dość tych Burzaków — burknęła. 
Ostowa Łapa zajęty czyszczeniem futra, jedynie mruknął pod nosem. 
— Ej no — kopnęła kocura, który za tak karygodny czyn postawił futro. 
Zielone ślipia spojrzały na nią z zawodem. 
— Nadal z ciebie bachor, lisi bobku — syknął Bocian. — Jutro zobaczymy jak będzie wyglądać woda w rzece, no chyba, ze marzy ci się zimna kąpiel?
Kotka szybko zaprzeczyła łbem, rozciągając się na legowisku. Już tak bardzo chciała zobaczyć mamę. No i resztę lisiaków. Nigdy nie sądziła, że będzie za nimi tak tęsknić. 

* * *

Pomimo upływu paru wschodów słońca woda w rzece nadal nie zamarzła. Konopia nadal polowała i przynosiła piszczki starzyźnie, która częściej narzekała na stawy i inne dolegliwości. Dni mijały leniwie, Bocian i ona nadal trenowali coraz lepiej polując na zające oraz poznając styl walki Burzaków, który różnił się od tego Nocniaków. U rybojadów najważniejsza była siła, a tu zwinność i obserwacja wroga. Kotka już się miała zbierać na patrol z Ostową Łapą i Narcyzowym Pyłem, gdy zatrzymał ich Orzechowe Futro z nieodgadnionym wyrazem pyska. 
— Pójdźkowa Łapo, lider chce cię widzieć — miauknął do niej jedynie. 
Bocian spojrzał na nią zły, że coś przeskrobała, ale przecież była grzeczna. Niepewnie podążyła za wojownikiem, który prowadził, ją wgłąb tuneli. Mokra Gwiazda już na nią czekał. Wpatrzony w łapy,przeniósł powoli wzrok na nią. 
— Pójdźkowa Łapo — zaczął. — To ty byłaś odpowiedzialna za karmienie starszych, prawda? 
Kotka rozejrzała się niepewnie. Nie miała pojęcia o co chodzi. Przecież sumienie wykonywała swoją prace. 
— Tak 
Kocur westchnął. 
— Ostatnio Pliszkowy Krok z Zakręconym Uchem marudzili na ból brzucha... — urwał tajemniczo.  — A dziś nie żyją, masz coś z tym wspólnego? — niebieskie ślipia uważnie jej się przyglądały. 
Konopie wręcz z lekka wcięło. Nie mogła uwierzyć, że ta urocza para staruszków, no dobrze, ten uroczy staruszek i kotka z kijem w tyłku, mogli nie żyć. Jej świadomość nie mogła tego przetrawić. 
— Ja... ja... Nie! Oczywiście, że nie! — zaczęła się bronić. — Przyrzekam! — dodała zrozpaczona. 
Świadomość, że może jakoś ukróciła im życie boleśnie kuła ją w piersi. 
— Dlaczego mamy ci wierzyć? — syknęła Chabrowa Bryza. — Jesteś znajdą, nikt cię nie zna... może jesteś czyimś szpiegiem? 
Szylkretka zaprzeczyła szybko łbem. 
— Mokra Gwiazdo...
Lider podniósł się. 
— Nie ma co się osądzać bez powodu — mruknął. — Ale ta sprawa jest zbyt dziwna, reszta starszyzny też skarży się na bóle brzucha i niektórzy wojownicy, nie możemy pozwolić innym kotom umrzeć 
Zastępczyni kiwnęła łbem z nieprzychylnością spoglądając na Pójdźkową Łapę. Konopia powoli nie rozumiała co się tu dzieje. Jak to inne koty też chorowały? Czyżby groziła im choroba tak straszliwa jak Zielony Kaszel? A co jeśli jest zaraźliwa? Co z ich ucieczką?
— J-ja... ja pójdę już na p-patrol, dobrze? — mruknęła cicho, wychodząc szybko z legowiska lidera. 
W pośpiechu nawet nie zauważyła, że na kogoś wpadła.

<Jakiś burzak chce się pobawić w detektywa?>

28 czerwca 2020

Nowa Członkini Klanu Gwiazd!


OSZRONIONY PŁATEK
Powód odejścia: Decyzja sejmu
Przyczyna śmierci: Zawał

Odeszła do Klanu Gwiazdy

Od Pigwowego Kła CD. Jesionowego Wichru

Maszerował niepewnie za czekoladowym kocurem. Coraz bardziej wątpił, że jakkolwiek pokrzyżował plany pana idealnego. Jesionowy Wicher szedł prosto, czujnie obserwując okolicę. Zdawało się, że nawet na błahym patrolu musiał wypaść idealnie.
— W ogóle cieszę się, że zostałeś już wojownikiem. Niedługo dostaniesz również swojego ucznia. Fajnie, nie? — zaczął znów do niego mówić Jesionek. 
Pigwowy Kieł niepewnie kiwnął łbem. Raczej średnio marzył mu się uczeń zważywszy na to, że jego wiedza o czymkolwiek kulała. Miał wrażenie, że nic nie umie w duchu wciąż panikował, że ktoś to w końcu odkryje. Nie miał pojęcia co wtedy by zrobił. Czy musiałby odejść z klanu? 
— T-ty pewnie zaraz b-będziesz mieć k-kolejnego — mruknął cicho, rozglądając się na boki.
Czekoladowy wojownik uśmiechnął się lekko.
— Myślisz? —  miauknął bardziej do siebie. — W sumie przyjemnie się kogoś szkoli, pewnie sam Pigwo zrozumiesz za parę księżyców — dodał z uśmiechem.
Arlekin nie odpowiedział. Wbijając wzrok w łapy miał nadzieję, że tego jednak nie dojdzie. Jak miał kogoś czegokolwiek nauczyć jak sam nic nie umiał?
— W-wracajmy — poprosił cicho. — C-chciałbym j-jeszcze o-odwiedzić Plusk — dodał jeszcze cisze.
Jesionowy Wicher kiwnął łbem i przywołał ogonem Jaskrową Łapę. W ciszy wrócili do obozowiska. Pigwowy Kieł miał nadzieję, że chociaż trochę zmył z siebie cień podejrzeń.

* * * 
Dzień mijał spokojnie. Koty przewijały się przez wyspę niczym mrówki, pracowicie polując. Pora Nagich Drzew zbliżała się. Noce były coraz zimniejsze, a wąsy zamarzały wojownikom podczas poranku. Pigwowy Kieł niemal zapomniał o swoich wcześniejszych zmartwieniach. Teraz miał coś innego na łbie. Gruszkową Łapę, swojego pierwszego ucznia, brata Jesionka, kocura obok, które nie umiał przejść obojętnie. Tak bardzo chciał go nienawidzić za wszystkie krzywdy, ale nie potrafił. Poczuł jak ktoś go szturcha. Para niebieskich ślip spojrzała na niego niepewnie. Malinowa Łapa podobnie jak dziko pręgowany brat nadal grzał tyłek na stanowiska ucznia denerwując tylko ojca Pigwy. Wojownik był przekonany, że Aronia w końcu go utopi.
— T-tak? — miauknął niepewnie.
Malinek spuścił wzrok.
— A-aroniowy P-podmuch cię w-woła — mruknął cicho, jakby się bał jego reakcji.
Pigwowy Kieł poczuł nerwowy dreszcz na imię ojca. To nie zapowiadało nic dobrego. Próbując uciec wzrokiem przypadkiem spotkał się ze ślipiami Jesionowego Wichru. Ten widząc niepokój dawnego przyjaciela wstał, by do nich podejść. Serce Pigwy zakołatało niebezpiecznie. Miał nadzieję, że czekoladowy wojownik nie zapyta co się stało. W końcu sam nic nie wiedział o sytuacji rodzinnej Pigwy i arlekin w sumie wolał, by ten nic nie wiedział. W obozowisku zapanowałby zbyt duży chaos. Lecz nim Pigwowy Kieł zdążył cokolwiek powiedzieć któremuś z synów Kaczego Pląsu zapłakana Zawilcowy Deszcz wpadła do obozowiska.
— M-mama! M-mama... nie ż-żyje! — jęczała przez łzy. — O-ona... ona... o-ona wpadła n-na... j-ja n-nie wiem... o-ona n-nie.. n-nie żyje — z każdym uderzeniem serca historia Zawilec robiła się coraz bardziej chaotyczna.
Karasiowa Łuska szybkim krokiem znalazła się przy kotce, pozwalając się wtulić się jej w kremową futro.
— Już dobrze — miauczała cicho, chcąc uspokoić szylkretkę. — Zaraz zajmiemy się tym wszystkim, nie płacz, Słodki... — urwała, przypominając sobie, że medyczki już z nimi nie ma.
Otuliła szczelnie kitą drżącą szylkretkę, zerkając z niepokojem na Pstrągową Gwiazdę. Kocica z zawahaniem w ślipiach spoglądała na swój klan. Sytuacja nie była w żadnym razie normalna. Każdy panikował, a szepty i plotki rozeszły się po całym klanie, docierając nawet do uszu Lisiaków.
—  Jesionowy Wichrze, Pigwowy Kle i Szakłakowy Cieniu — zawołała ich liderka, zeskakując z drzewa. — Pójdziecie ze mną to sprawdzić
Pigwowy Kieł zamarł przerażony. Jeśli trup to faktycznie był ich dawny lider był gorzej niż w dupie.

<Jesionku?>

Od Madzi

Rudo-biała koteczka przysiadła pod nadbrzeżnym krzewem, oplatając łapy ogonem, by zatrzymać chociaż cząstkę uciekającego ciepła.
To był już drugi dzień jej samotnej wędrówki – kolejne popołudnie, odkąd udało jej się uciec ze zdradliwej przyczepy. Chociaż zdążyła przemierzyć już spory dystans na dygocących od chłodu łapach, świat wokół wciąż wyglądał wciąż tak samo obco i zimno, bez choćby jednego znajomego zapachu. Pociągnęła nosem, zagryzając drżącą wargę. Nie mogła się znowu popłakać. Nigdy nie wiadomo, co kryło się w tych dziwnych krzakach kilka ogonów dalej. A zmęczona Madzia nie miała już przecież siły, by w razie czego zaorać temu czemuś pysk.
Mama…
Nie zmieniało to faktu, że płakać, krzyczeć, i rzucić w kąt śmietnika cały ten okropny świat, by wiecznie wtulać się już tylko w ukochane futro matki chciało jej się naprawdę bardzo.
Cichy szmer bezskutecznie starał się ukoić jej nerwy. To rzeka – już od jakiegoś czasu towarzyszka jej tułaczki, a jednocześnie jedyna nadzieja. Jej długa, kręta nić i monotonny głos upodobniały ją nieco do ruchliwej jezdni, a drzewa obrastające jej brzegi swoją strzelistością przypominały o piętrzących się przy drodze budynkach – słowem, dawały małej pewne poczucie bezpieczeństwa, które kazało jej podążać wzdłuż rzędów szuwarów.
"To tak naprawdę tylko duży strumień. Duże strumienie biorą się z małych strumieni, a małe strumienie wypływają spod rynny, albo z deszczu" – tak mówiła sobie (nie bez dumy z własnej spostrzegawczości), kierując się w górę rzeki. Rynny były przecież w domu, tak samo jak deszcz. Przynajmniej ona go jeszcze tutaj nie widziała.
Jakiś ptak zerwał się do lotu z głośnym trzepotem; Madzia wzdrygnęła się, po czym niechętnie wstała. Zimno gryzło jej obtarte poduszki łap, ale instynkt podpowiadał jej, że nie może pozostawać w miejscu zbyt długo. Nie, jeśli chciała kiedykolwiek znaleźć się w domu.
Powoli ruszając w drogę na zesztywniałych nogach, zauważyła, że drzewa porastające brzeg dookoła niej stają się coraz rzadsze.
* * *
Kwaśny, ostry zapach. Madzia zatrzymała się, krzywiąc nos. Zdawało jej się, że... nie, na pewno już go spotkała! A to znaczyło, że musiał pochodzić z miasta...
Nie poczuła jednak radości. Zamiast tego odór napełnił ją niespodziewanym niepokojem – jak ciche ostrzeżenie.
Nie było mowy o zawracaniu, więc po prostu dalej parła naprzód, czujnie strzygąc uszami.
Teraz po zielonej osłonie pni nie pozostał już ślad. Rzeka minęła resztki lasu i biegła dalej środkiem trawiastych pól, wypełnionych kępami długich źdźbeł o ostrych krawędziach, które nieprzyjemnie muskały kotce sierść, a czasem i cięły skórę. Widoczność była ograniczona, dlatego przy nawigacji Madzia polegała głównie na słuchu i węchu – lecz gdy wysoka trawa urwała się nagle, zastąpiona połacią dziwnie zniszczonej roślinności, to wzrok pierwszy przekazał jej, że coś jest nie tak. Spomiędzy szczytów źdźbeł po drugiej stronie polany wyglądała para czarnych, zaokrąglonych nieco uszu.
To nie był kot. Tyle stwierdziła na początku, gdyż wiatr ciągnący w poprzek nie niósł zapachu obcego w jej stronę – wtedy jednak ten poruszył się, a widok jego rdzawego czoła odświeżył w głowie małej dawne wspomnienia. Lis...!
Poczuła, jak serce łomocze jej w piersi. Widziała już to zwierzę, o tak; kiedyś jeden z takich przyplątał się w pobliże ogródków. Mama ostrzegała, żeby nie podchodzić. Że może zrobić krzywdę, szczególnie im, kociakom. Kiedy wtedy podgryzał trawę, w słońcu błysnęły wielkie zęby. Nawet zapach pasował do tamtego dnia. Pamiętała.
Wtedy nie bała się go, mogąc obserwować jego poczynania do woli z wysokości ogrodzenia, pod czujnym okiem mamy; teraz jednak była sama, zmęczona, bez żadnej osłony. Na myśl o tym, że drapieżnik mógł ją zwietrzyć, zrobiło jej się niedobrze.
Cofnęła się o krok, potem trzy. Bicie serca czuła w gardle, które ścisnęło jej się tak, że ledwie oddychała. Zauważył? Chciała czym prędzej uciekać, ale nie ważyła się odwrócić. Wtem – szmer. Była pewna, coś szurało w trawie. Łamało źdźbła, szło... prosto w jej stronę. O nie. Nie, nie, proszę, czemu, nie...
Zupełnie spanikowana, rzuciła się w tył, by na oślep uciekać przed drapieżcą – i niewiele brakowało, a nie usłyszałaby jego naglącego szeptu:
– Hej! Szybko, chodź za mną!
A więc... kot. Ale lis wciąż gdzieś czyhał, przecież zaraz... Z trudem przełknęła, starając się uspokoić myśli, i cichutko ruszyła w stronę nieoczekiwanego wybawcy. Nerwowo była stałe na granicy wytrzymałości.
<Ktoś z Rebeliantów? ^^>

Od Brzoskwinki

Mała od początku wiedziała, że coś tu się dzieje. Wokół nich często zasiadały wielkimi gromadami gigantyczne dla Brzoskwinki kupy futra. Te jednak, które zostaną w jej pamięci, to pachnące ją. Czyli słodka rodzinka. Podczas kilku godzin przebywania na świecie, była jej coraz to bardziej bliska. Kulka numer jeden, dwa, trzy były tak naprawdę dwoma siostrzyczkami i braciszkiem. To z nimi od początku swego życia tarzała się w walce o mleko mamy, z tymi fasolkowymi kupkami przepychała się podczas jedzenia. Jej najwcześniejsze wspomnienia, które stopniowo będą blaknąć w główce naszej bohaterki. Teraz pozostaje też sprawa dwóch gór stojących prawie, że ciągle nad gromadką maluchów. Po jakimś czasie malutka zrozumiała kto to. Koty najbliższe jej sercu, czyli rodzice. Przytulały ją, głaskały, lizały i wykonywały wszystkie inne pieszczoty swoim dzieciom. Musiała też przyznać rację. To było miłe. Od jakiegoś czasu, jednak przychodziły tu coraz to nowe osóbki do poznania. Jednym z najbardziej znanym, był jej wujek - Sokół. Jego imienia jeszcze nie znała, tak samo wcześniej wspomnianego imienia. To był taki ktoś, kto dosyć często przychodził i tak samo lizał i tarmosił biedne kuleczki, co potem skończył, pewnie dlatego bo ktoś mu kazał. Następną osobą z listy, a naprawdę to dwie kotki, chętnie zaglądające do obecnej kociarni. Była to Szyszka (jak się dopiero później dowiedziała, liderka ich klanu jeżeli można ich tak nazwać) oraz chyba jej koleżanka Nostalgia. Zawsze gdy słyszała ich kroki, czuła na sobie ich spojrzenie, przechodzące to od Mirabelka, czyli braciszka, do Śliwci, czyli chyba najbardziej puchatej kuleczki w zespole, jak się można domyślić siostrzyczki małej. Reszty już nie rozpoznawała, ich zapachy mieszały się z jakimiś innymi... Czyli rzeczy, o której nie wiedziała. Postanowiła to jednak sprawdzić... I wyczołgała się nieco z grupki. Po chwili tarzania się w stronę, z której czuła świeży powiew wiatru, jakieś zęby chwyciły jej kark. Z przerażeniem pisnęła. Czuły ton jakim się posługiwała ta osoba i jej zapach (to oczywiste!) zdradzały, że to mama. I znów została wciągnięta pod jej brzuch. Gdyby mogła, to by wyraziła sprzeciw i ruszyła na dalsze zwiedzanie świata. Ale jeszcze poczekamy. Może wkrótce...
(Skip o może z dwa tygodnie, nom połowę księżyca)
- Wracaj!- usłyszała zmartwiony krzyk Leszczyny. Od kiedy mogła już widzieć i w miarę chodzić, jej ciekawość wzrosła o kilka stopni. Jasne promienie i różne kolorki dobiegały tylko z zewnątrz. Tu było nudno. Jak zawsze, mama przechała małą kulkę do rodzeństwa. Bardzo dziwnego rodzeństwa. Najstarsza siostra, Cicha, jak się okazało, jest niema. A jak tu się porozumieć z taką koteczką? Więcej o niej nie wie, wciąż niezbyt widzi. Następna, w tym przypadku młodsza o dosłownie niecałą minutę Śliwka, jakoś się nie różniła. Ale jak jest siostrą, to zawsze jest dziwna. A teraz oczko w głowie rodziców, czyli Mirabelek. Jej zdaniem, wymądrzający się głupek, który jest jedynym kocurkiem. Myszołów nie szczędzi mu swojego czasu, nawet zabiera go przed żłobek czasem! Myśli, że może nimi rządzić. Ale on jest najmłodszy. Sama uważała, że jest najmniej ciekawa. I rodzice jej nie kochają. Cokolwiek małego zrobi, wyjdzie spod łapy matki, mają do niej pretensje. Przynajmniej tak sądzi. Ale kiedyś im pokarze... Może. Sama już nie wie czy coś jej się uda. Nigdy może nie zobaczy zewnętrza, bo tak określa obóz, nigdy nie zasmakuje przygody. Ciche kroki wchodzące do żłobka zdradzały czyjąś obecność. Tak. Znowu ktoś do jej zacnego brata lub poszkodowanej siostry. Albo do tylko śpiącej i jedzącej kupy futra. Jednak ku jej zdziwieniu z postać weszła i skupiła się na niej. Pachniała różnymi rzeczami, których nie znała. No to może jest fajna! Lekko popchnęła ją noskiem.
- Przestań - usłyszała gburowate warknięcie nowo przybyłego. Szturchana przez gościa, lekko pisnęła. 
- Czyli nie jest niema. Dobrze. Jeszcze to...- rzekł ten ktoś, po czym zrobił dziwną minę. Brzoskwinka przechyliła małą główkę że zdziwieniem. Nagle usłyszała przerażający wrzask obok ucha. Pędem skoczyła do matki i wtuliła się w jej futro. Drżąc na całym ciele, spojrzała zamglonymi oczami na kremowego kota u wejścia.
- Ej, dziecko mi straszysz!- zirytowana Leszczyna zwróciła uwagę.
- Musiałam sprawdzić, czy i ta nie jest jakoś chora - tylko wzruszyła ramionami.
- Pszczółko... - powoli zaczęła. Czyli to Pszczółka. Trudne imię. I dziwne. Ale wciąż nie wiedziała kto to niby. Nie była taka jak inni.
- Nie moja wina, że masz niepełnosprawne dziecko! Reszta może być tak samo narażona - wytknęła kremowa.
- Ale to też nie moja wina...
- Wszystką z nią dobrze, rodzeństwo wcześniej sprawdzałam i tak samo. Żegnam - odwróciła się napięcie i ruszyła w stronę wyjścia. Mama ze smutkiem w oczach spojrzała na małą kulkę, czyli Cichą. Brzoskwinka podeszła do niej i lekko przycisnęła swój łebek do niej. Może będzie jej lepiej. Zmęczona wróciła do swojego miejsca. Akurat był czas na jedzenie. Ale jej się nie chciało jeść. Położyła się i zasnęła popychana przez leżącego obok Mirabelka.