Czasami miała lepszy nastrój. Przyglądała mu się, słuchając jego opowieści, a nawet odmiaukując coś cichutko. Wtedy brał ją na spacery, razem z nią słuchając zielonej ciszy lasu.
Dziś jej demony nie dawały jej spokoju. Leżała tyłem do niego, zwinięta w kłębek i nie reagowała na nic. Gdy się nad nią nachylił, tylko mocniej przylgnęła do ściany. Spod jej mocno zaciśniętych powiek spływały łzy.
Więc siedział obok, opowiadając jej o swojej młodości, z ciężkim sercem kogoś, kto właśnie żegna się z umierającym. Często łapał się na tym, że myśli o niej, jakby zaraz miała zniknąć. Odejść. A przecież byli tu we dwoje i nic nie mogło tego zmienić, prawda?
We troje. Dzierzba tkwiła między nimi jak cierń. Mógł udawać, że jej nie było, ale ona ciągle dawała o sobie znać. Gdyby tylko potrafił jej pomóc… Gdyby był sposób na pozbycie się tej chorej części jej umysłu, bez krzywdzenia Pójdźki…
Westchnął. Dopiero teraz zauważył, że w legowisku panuje zupełna cisza. Widocznie medyczka miała dość oglądania, jak się poniża i wyszła. Czuł na sobie jej nieżyczliwe spojrzenia, podobnie jak pogardę malującą się w jej niebieskich ślepiach gdy myślała, że na nią nie patrzy. Nie dbał o to. Jeśli w ten sposób miał choć trochę ulżyć swojej córce, nic innego nie miało znaczenia.
Ciszę przerwało bulgotanie dochodzące z jego brzucha. Spojrzał na wciąż nieruchomą cynamonkę.
- Przyniosę nam coś do jedzenia, dobrze? - Umilkł. Nie doczekawszy się odpowiedzi, westchnął. - Zaraz wrócę.
Z ciężkim sercem wyszedł z legowiska. Zamrugał, czekając aż jego ślepia przywykną do światła. Szczerze mówiąc, spodziewał się, że będzie już całkiem ciemno. Ku jego zaskoczeniu, musiało być niewiele po szczytowaniu słońca.
Jego drogę zagrodziła ruda sylwetka.
- Z-znowu n-nie poszliśmy n-n-na t-trening - w głosie jego ucznia brzmiał żal i pretensja. - T-to nie jest m-miłe w-wujku. - Spróbował robić krok, ale Leszczynek ani myślał się przesunąć. - O-d k-kiedy p-pojawi-iła się t-ta g-gupia Pójdźka m-mnie m-masz g-gdzieś. N-nie l-lubi-isz j-już m-m-mnie?
Niebieskie ślepka wpatrywały się w niego ze smutkiem, który rozdzierał mu duszę. Ale nie mógł… Milczał, nie wiedząc, co powiedzieć. Było jasne, że kochał kocurka jak rodzinę, ale w tym momencie… Pójdźka była dla niego ważniejsza. Najważniejsza.
- Poproszę Igłę, żeby cię mianował - odparł po prostu, nie patrząc uczniowi w oczy. - Już dawno miałem to zrobić…
- A-ale j-ja nie ch-chcę! - przerwał mu rudy. - N-nie s-skończyliśmy j-jeszcze, m-miałeś m-mnie zabrać n-na nocne p-polowanie, p-pokazać j-jak się p-pływa, j-jak… - umilkł, patrząc w oczy mentora, szukając tam choć iskierki zrozumienia. - N-naprawdę j-już mnie n-nie l-lubisz.
Kocur pokręcił głową, wzdychając.
- To nie tak, Leszczynku, po prostu… - Widząc szkliste ślepia kocurka, sam poczuł, jak do oczu cisną mu się łzy. - Dalej jesteś moim ulubionym uczniem i cię kocham, ale… - zacisnął ślepia i spuścił wzrok. - Tak, powiem Igle, że jesteś już gotowy.
Wyminął kocurka i nie oglądając się za siebie, ruszył w stronę lasu.
*time skip, teraźniejszość*
Zupełnie zapomniał o swoim uczniu. Zajęty rozpaczą i poszukiwaniami, a później pochłonięty opieką nad dziećmi, nawet nie miał czasu, żeby o nim pomyśleć. Danego słowa nie dotrzymał. Nie rozmawiali z Igłą od tamtego momentu, gdy Pójdźka…
Ale wszędzie migała mu ruda sylwetka. Gdy szedł na polowanie, wracał ze żłobka, kładł się spać. Zawsze wtedy obiecywał sobie, że weźmie kocurka na trening, że znowu porozmawiają, jak dawniej… A później budził się, wyznaczał patrole i szedł do dzieci, zapominając o wszystkim innym.
Tym razem miało być inaczej. Upewniwszy się (kilkanaście razy), że Cętka poradzi sobie z dzieciakami przez wschód słońca sama, ruszył do legowiska uczniów.
- Leszczynku? - miauknął, przestępując próg.
<Leszczynku? Wujkowi naprawdę jest przykro, nawet jak jest burakiem :')>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz