Po odejściu Dyniowej Skórki, Kocimiętki i Maku
Ból w łapie wcale nie znikał – wręcz przeciwnie, z każdym dniem się nasilał. Czasem dokuczał tak bardzo, że Tiramisu nie mógł zasnąć. Mimo to nie musiał się nawet starać, by go ukrywać. Odpuścił sobie treningi z Kiełbasą, tłumacząc się, że jest zbyt przygnębiony po odejściu trzech kotek, by cokolwiek przyswajać. To oczywiście była nieprawda. Faktem jednak było to, że Zając i Królik przestali mu poświęcać tyle uwagi. Sami pogrążeni byli w żałobie. Nie, żeby tamte kotki umarły. Po prostu pewnego dnia… zniknęły. Bez słowa, bez ostrzeżenia. Nocą Królicza Ułuda pokłócił się ze swoją partnerką, a rankiem już jej nie było. Najpewniej odeszła, zabierając córki.
Tiramisu nie martwił się o ich los, choć czasami z czystej ciekawości zastanawiał się, dokąd poszły i co się z nimi stało. Miasto i okolice były pełne zagrożeń, zwłaszcza dla młodych i matek. Czy już nie żyły? Może padły ofiarą gangu? Nie sposób było tego sprawdzić – trop dawno się ulotnił, nie zostawiając żadnych śladów. Nikt nie wiedział, czy odeszły z własnej woli, czy zostały porwane. To dobijało oba kocury. Królicza Ułuda wydawał się bardziej zły na siebie, a Trójoki Zając… zwyczajnie tęsknił. Tak przynajmniej myślał Tiramisu, a on przecież nigdy się nie mylił.
Tego dnia srebrny leżał w posłaniu, starając się nie naciskać na obolałą łapę. Jego spojrzenie zatrzymało się na pustych posłaniach, w których wciąż tkwiły rude kępki sierści, pozostałości po dawnych towarzyszkach. Patrzył tak, dopóki przed jego oczami nie stanął Królicza Ułuda. Kremowy kocur, wyraźnie przybity, ułożył się w kłębek na posłaniu Dyniowej Skórki. Tiramisu westchnął przeciągle, jakby był urażony tym, że ktoś śmie okazywać słabość tuż przy nim.
— Jak ci mija dzień? — rzucił obojętnie, spoglądając z ukosa na samotnika, jakby samym wzrokiem chciał go stąd wygonić. Królik przez chwilę milczał, po czym uniósł zmęczone oczy na srebrnego i prychnął.
— A jak myślisz? Straciłem partnerkę i dwie córki. To chyba oczywiste, że moje dni nie będą przyjemne! — wycedził, chowając pysk w łapach. Tiramisu patrzył na niego z wyższością, czując wręcz obrzydzenie.
— Szkoda tylko, że nie potrafiłeś choć raz zamilknąć. Może gdybyś przestał się z nią kłócić i raz jej przytaknął, Dyniowa Skórka wciąż by tu była — zasugerował, uśmiechając się pod nosem. Kremowy najeżył futro i uniósł głowę. Wpatrywał się w srebrnego jak drapieżnik w ofiarę.
— Co… co ty powiedziałeś? — wysyczał, po czym otworzył pysk, ale nie wydobyły się z niego żadne słowa. Jeszcze przez chwilę milczał, aż wreszcie wykrztusił:
— Ja… — urwał, spuszczając wzrok. — Ja nie chciałem, żeby tak wyszło! Nigdy nie chciałem źle! — potrząsnął głową, coraz bardziej roztrzęsiony. — Ja naprawdę zawsze chciałem dobrze, ale… — przerwał, zaciskając szczęki. — Wiesz co? Nieważne. Kim ty w ogóle jesteś, żeby mnie pocieszać — wymamrotał i odwrócił się tyłem, wciskając łeb w łapy.
Tiramisu przewrócił oczami, a potem, mimo bólu, uniósł się ze swojego posłania. Ponieważ Królicza Ułuda nie patrzył, pozwolił sobie na lekkie kuśtykanie. Musiał znaleźć Kiełbasę.
***
Tułał się po mieście, zaglądając w każdą uliczkę w poszukiwaniu starszego samotnika. Jednocześnie musiał unikać Dwunożnych, którzy przez jego dziwny sposób poruszania się zwracali na niego szczególną uwagę. Za każdym razem, gdy któryś z nich podchodził zbyt blisko, Tiramisu obnażał zęby i niezgrabnie chował się po kątach, by tylko uniknąć złapania. Raz, uciekając, zaszedł aż na sam koniec jednej z uliczek i tam zatrzymał się, by odpocząć. Gdy wylizywał obolałą łapę, rozległ się głos:
— Widzę, że potrzebujesz pomocy.
Tiramisu podskoczył, strosząc futro. Od razu rozpoznał ten głos. Gdy się odwrócił, w cieniu dostrzegł parę oczu.
— Kiełbasa! — zapiszczał zbyt wysoko, a potem szybko odchrząknął. — To znaczy… dobry wieczór. Nie spodziewałem się spotkać cię w tym miejscu. Choć przyznam, że właśnie cię szukałem. Jestem gotów, by kontynuować trening — wyrecytował, jakby mówił z pamięci. Starszy kot parsknął śmiechem.
— Pokaż no tę łapę, młodzieńcze — zażądał, wychodząc z cienia. Srebrny próbował ją ukryć, lecz samotnik zdążył już zobaczyć. Skrzywił się na jej widok. — Nie udawaj, przecież widać, że nie możesz jej postawić na ziemi. Ale wiesz co? Mam trochę ususzonych liści dębu, powinny pomóc.
Tiramisu poczuł ulgę, choć dalej uparcie udawał, że sam by sobie poradził. Nie protestował jednak i pozwolił, by Kiełbasa wygrzebał z kąta kilka liści, przeżuł je na papkę i nałożył na jego łapę, owijając całość pajęczyną.
— Nie wiedziałem, że to tutaj masz swój składzik — rzucił, chcąc pociągnąć konwersację. — Nigdy nie potrafię zapamiętać, gdzie żyjesz. Może mógłbyś przenieść się trochę bliżej nas? Przy okazji podałbyś coś na pocieszenie tym dwóm płaczkom! Mam już dość oglądania, jak snują się po mieście jak cień — zażartował sucho, prostując się z dumą. Kiełbasa zamyślił się na moment, po czym mruknął chrapliwie:
— Nie ma mowy. Nie przeniosę swoich zapasów. To moje miejsce. Jeśli chcesz trenować, musisz to uszanować. Jesteś młody, sprawny, więc co to za problem trochę się przejść?
Srebrny wyszczerzył zęby, usłyszawszy pochwałę. Tak, to prawda – był silny, zgrabny i powabny.
— Dobrze. A tak w ogóle… nie chciałbyś opowiedzieć mi więcej o tych ziołach, które masz w składziku? Nie mam ochoty błąkać się po mieście w poszukiwaniu czegoś, co pewnie i tak tu nie rośnie! Tym bardziej ze względu na… — urwał, jakby bał się przyznać, że faktycznie coś go boli. — Myślę, że tak szybciej się nauczę. Jak na razie wiem tylko, co to golteria i ostrokrzew — mruknął, starannie wymawiając nazwy. Kiełbasa obejrzał się za siebie, po czym wyciągnął z wnęki w ścianie kilka pokiereszowanych liści i kwiatów. Rzucił je pod łapy srebrnego i ciężko usiadł, aż ziemia zadrżała.
— No, przytyj jeszcze trochę, a zaraz budynki same się zaczną walić — zażartował Tiramisu, siadając naprzeciwko.
— Mówisz to, jakby twój brzuch nie kołysał się przy każdym kroku. Nic dziwnego, że tak cię ta łapa bolała, skoro taki ciężar na nią naciskał — odburknął Kiełbasa, na co srebrny wyszczerzył złośliwie zęby.
— Zazdrościsz mi po prostu. Odżywiam się bardzo dobrze, co widać po mojej sylwetce. Tak miało być. Wyglądam jak świetny łowca! — uparł się, zadzierając brodę, lecz starszy parsknął śmiechem.
— Tak? Bo bardziej przypominasz rozpieszczonego kociaka, któremu rodzice wszystko podstawiają pod nos, niż łowcę.
Pomarańczowooki zmarszczył brwi.
— Oszczerstwa! Od dziecka musiałem radzić sobie sam! I spójrz, jak daleko zaszedłem! — fuknął. — Straciłem rodziców, sam musiałem błąkać się po mieście. Dzięki mojemu sprytowi i sile przetrwałem! — chciał dodać coś jeszcze, lecz Kiełbasa uciszył go ruchem łapy.
— Jasne, jasne. Przestań się już przechwalać, młody. Choć zioła nie zając, nie uciekną, to czasu nam brakuje. Musimy wziąć się za naukę — powiedział, podsuwając Tiramisu pod nos kwiat. Srebrny, wciąż nieco naburmuszony, spojrzał na niego z pogardą. — To aksamitka. Przeżute liście tworzą papkę, można też używać jej soku. Zapobiega infekcjom, tamuje krwawienie. Jest całkiem przydatna, łatwo ją znaleźć na obrzeżach miasta — tłumaczył Kiełbasa. Tiramisu próbował się skupić na jego słowach, choć wciąż czuł lekką złość po wcześniejszej wymianie zdań. Potem samotnik podsunął srebrnemu kilka szaro-zielonych listków. Tiramisu, wyczuwając ich przyjemny zapach, nachylił się bliżej.
— To kocimiętka, leczy-
— Apsik! — rozległo się głośne kichnięcie. Srebrny aż podskoczył, zamachnął się łapą i odrzucił zioło, po czym zrobił kilka kroków w tył. Jego źrenice zwęziły się, a z nosa wypłynął glut, którego szybko wciągnął. Polizał się po piersi, wygładzając zmierzwione futro. — Co to za świństwo? Kocimiętka? Czy tak nie nazywała się córka Króliczej Ułudy…? — mruknął niepewnie, unosząc brew. — Czy ona zawsze tak działa? To głupie! — warknął, mierząc zioło podejrzliwym spojrzeniem. Kiełbasa zaniósł się śmiechem.
— Nie! Kocimiętka poprawia humor, a do tego świetnie leczy wszelkie rodzaje kaszlu. Może jesteś uczulony? — mruknął, obwąchując liście. — Normalne koty rozluźniają się pod jej wpływem, raczej nie kichają ani nie mają glutów z nosa.
Tiramisu, nieco upokorzony, przejechał łapą po wilgotnym nosie.
— Może. Ale trzymaj to coś ode mnie z daleka! Nie chcę mieć z tym nic wspólnego — prychnął. Starszy kocur wzruszył ramionami, po czym schował kocimiętkę z powrotem do składziku.
— Zobaczymy, czy powiesz to samo, kiedy dopadnie cię biały kaszel.
[1261 słów do treningu medyka]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz