Na początku niczego nie widziałem. Była tylko ciemność. Jednolita, nieprzenikniona ciemność, która
towarzyszyła mi, odkąd pamiętam. Mam niejasne przebłyski scen, przedmiotów i miejsc, ale nic konkretnego. Nie wiem, ile czasu minęło, jak długo uwięziony byłem w tej ciemności. Aż nagle mnie olśniło – dosłownie i w przenośni.
Otworzyłem oczy i ciemność została zastąpiona oślepiającym światłem. Może ciemność to inny rodzaj
światła? Albo jego brak? Trwałem chwilę w bezruchu, zamrugałem kilka razy. Kontury wszystkiego wokół zaczęły się wyostrzać. Widziałem nad sobą niskie sklepienie z liści i gałęzi, coś w rodzaju kopuły, przez którą gdzieniegdzie prześwitywało światło słoneczne. Miła odmiana po ciemności. Leżałem na miękkiej warstwie mchu i gałązek. Całkiem miło tutaj. Gdzie ja właściwie jestem? Kim jestem? Jestem kimś? Jestem…?
Wtedy spojrzałem w prawo i…zamarłem. Patrzyłem prosto w oczy jakiejś kotki o szarym futrze, jak to moje, i zimnych, niebieskich oczach. Uświadomiłem sobie, że cały ten czas leżałem obok niej. I że jest o wiele większa ode mnie. A może to ja jestem taki mały? Kim ona jest? Czy to ona utrzymuje mnie przy życiu? Czy wręcz przeciwnie? Nie jestem pewien, gdzie ja się właściwie znajduję i co tutaj robię.
Kotka zmierzyła mnie lodowatym spojrzeniem swoich oczu, które już kiedyś musiałem widzieć… Niestety, w głowie mam tylko tą ciemność.
- Na co się patrzysz, mały darmozjadzie? – spytała, z wyraźną pogardą w głosie.
Zastanowiłem się nad jej słowami. Zdawać by się mogło, że kotka za mną nie przepada, nawet bardzo. Nie przerywałem z nią kontaktu wzrokowego, czekając na kolejne słowa, które może chociaż trochę rozjaśniłyby moją sytuację.
- Co, głodny jesteś? Znowu? – warknęła. – No to przykro mi, bo przed chwilą jadłeś. Rozumiesz, co ja do ciebie mówię?
Nieznana kotka zwróciła się do mnie z pytaniem. Nie wiedziałem, jak odpowiedzieć; z jednej strony znaczenie samych słów znałem, lecz kontekst był mi obcy. Kim jest ta kotka? Zastanowiłem się, przypomniałem sobie wszystkie te przebłyski świadomości z ostatniego czasu…i wtedy zrozumiałem.
- M…mama? – zapytałem niepewnie. Mój głos wydał się dość piskliwy, nie spodobało mi się to.
- No, brawo, geniuszu. Jak na to wpadłeś? – Kotka ewidentnie użyła sarkazmu, prawdopodobnie by mnie obrazić. – Myślałam, że skoro opiekuję się tobą od ponad księżyca, do zdajesz sobie przynajmniej sprawę, kto się tak dla ciebie poświęca. Znasz chociaż moje imię?
Zamrugałem niepewnie.
- I…imię? – przechyliłem na bok głowę. Nie znałem tego słowa.
Kotka warknęła z irytacji.
- Jak ja nie cierpię kociaków… Nazywam się Żuczka, mówi ci to coś?
Wciąż patrzyłem na nią, z szeroko otwartymi oczami. Kotka…a raczej Żuczka, moja matka, mimo swojej alogicznej nieprzychylności co do mnie, zdawała się mieć sporą wiedzę o świecie i zwyczajach.
- A…ja? – miałknąłem cicho.
- Ty się nazywasz Szczypiorek. Nie ja wybierałam, jak dla mnie, to jesteś jedynie cierniem w łapie; irytującym i ograniczającym. A mogłam być teraz gdzieś indziej…
Moja matka, jak widać, jest bardzo inteligentną kocicą o szerokich horyzontach, której talent jest ograniczany i marnowany, a marzenia i nadzieje wręcz mieszany z błotem przez coś lub kogoś. To nie za dobrze.
Szczypiorek. To naprawdę dobre imię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz