*dawno temu, początek obfitującej w zwierzynę wiosny, pierwszej od śmierci Bylicy*
Czuła się jak w innej rzeczywistości.W szarym, ponurym świecie, w którym ziścił się jej najgorszy koszmar.
Bo w istocie tak było.
Matka nie żyła. Krokus, gdy w końcu do jej wypierającego ten faktu umysłu, dotarła do reszty prawda, załamała się. Nie była w stanie się pozbierać. Bo jak miała, kiedy osoba, na której opierało się jej całe życie, zginęła?
Wszystko runęło jak domek z kart, przynajmniej dla burej kocicy.
Nie była w stanie siedzieć ze Sroką. Nie chciała towarzystwa, chciała tylko Bylicy. Ale była świadoma, że jej już nie spotka. I ta świadomość rozrywała jej serce na strzępy, niszcząc już i tak wcześniej kruchą stabilność umysłu.
Odeszła więc od Sroki. Po prostu wyszła. Wiedziała, że białej raczej nie obchodził jej los. Nawet się już jednak nad tym nie zastanawiała. W końcu co ją obchodziło, że Skowronek dowie się o tym, że Krokus włóczyła się gdzieś po mieście? Nie była Bylicą. Była Kamienną Szamanką. Ale błękitnej nikt nie zastąpi.
Z natłoku myśli, pytań bez odpowiedzi, niepewności i rozedrgania, Krokus zatopiła się w metodzie, jaką kochała większość kotów z siedliska dwunożnych w jej sytuacji. Kocimiętka.
Zabierała ją z ogrodów, zabierała ją ze składzików na zioła. I po prostu żarła. Żarła oddając się błyskającym kolorom i nieistniejącym dźwiękom. Błogiemu traceniu świadomości i szczęściu, które może i nie było wieczne, ale przynajmniej było. Tam nie myślała już kompletnie. Oddawała się doznaniom. A gdy efekty ustawały, miała ochotę rąbnąć łbem o ścianę, albo rzucić się pod potwora dwunożnych, bo wracała do niej ta świadomość, że nie ma już tej osoby, której dawała się prowadzić, której ufała bardziej, niż samej sobie.
A po jakimś czasie znowu brała.
I koło się zamykało.
Minęło parę dni, a ona znów wdychała zapaszek kocimiętki w jakimś kartonie. Przestała o siebie dbać. Bo po co? Po co, skoro nie było dla kogo? Od siostry się oddaliła. Nigdy nie była chyba dla niej tak ważna, jak Bylica. Może i była jej siostrą. Ale bez matki wszystko traciło dla burej sens.
Już miała zażyć, kiedy usłyszała jakieś głosy. Cholera. Już ćpać w spokoju nie można było.
Kocica nastawiła wykręconych uszu, by podsłuchać rozmowę i ewentualnie się przenieść, jeśli nadchodzące osobniki miały jej truć powietrze.
— Więc... ta starsza Pani się wam naprzykrzała? Pytała o coś? Albo wspominała o czymś? Kimś może? — dotarł do niej głos jakiejś kotki.
— Cóż, nie my z nią rozmawialiśmy, a nasza koleżanka, która poszła z Mosiądzem. — odparła uprzejmie druga persona. Krokus znała jej głos. Ale co z tego… miała wszystko gdzieś. Żeby tylko Skowronek jej nie zauważyła, bo mogłaby jej zrobić burę stulecia, a cętkowana chciała tylko spokojnie sobie zjeść kolejne listki…
— Ah... no tak — westchnęła. — Mosiądz nie jest gadatliwy. To mój skarb, ale przy obcych trzyma język za zębami — wytłumaczyła obca, nieco rozżalona. — Czyli nici z wywiadu... no cóż. Jednak jeśli kiedykolwiek ją zobaczycie, proszę, zgłoście to do nas. Mamy przypuszczenia, że ukrywa kogoś bardzo niebezpiecznego. Stąd ta "sytuacja awaryjna".
— Kogoś... niebezpiecznego? W jakim sensie? — zdziwił się Śmieć. — Skoro się tym zainteresowaliście to musi być coś naprawdę poważnego.
— Wróg. Zdrajca. Nie zależy mu na niczym innym niż żeby nas wszystkich wybić — westchnęła ciężko kotka. — Próbujemy go złapać już od dawna, ale cały czas udaje mu się znikać. Okropny typ.
Nagle zapadła dziwna cisza, a kroki jednej z obecnych zaczęły się przybliżać do pudełka Krokus. Ugh…
Do środka po chwili zajrzał liliowy pysk o niebieskich ślipach, ale już po chwili cały zapał jakby prysł z kotki.
— Ew. To tylko jakiś brudas. Idziemy dalej — zarządziła obca krótko, widocznie zniesmaczona widokiem rozczochranej kocicy.
— Chwileczkę. Krokus? — zdziwiła się Skowronek, która również się przybliżyła.
Faktycznie. Wyglądała mocno jak nie ona. Zmierzyła obecnych podkrążonymi, nieobecnymi oczyma i dopiero po chwili zrozumiała dokładniej, co się działo. Nieco oprzytomniała, a po kilku uderzeniach serca wyszła z pudełka, dalej w złym humorze.
— Co wy tu robicie? — spytała bura.
— Wiedziałabyś, jakbyś nie koczowała po mieście bez Sroki — miauknęła spokojnie Skowronek, po czym nachyliła się do kotki.— Wiem że jesteś w złym stanie, ale na chwilę postaraj się zapomnieć o... tym co się stało.
— Jakby to było takie proste — odparła Krokus niewyraźnie. Zapomnieć… ta… zapomnieć… ha…
— Oh, znacie się? — maiuknęła zdziwiona samotniczka z zabliźnionym rozcięciem na barku, przekręcając łepek, by zaraz pokręcić głową. — To nie czas na ploteczki, moje miłe. Jeśli chcemy znaleźć staruszkę, musimy się ruszać!
Sta… staruszkę…
Miodowe oczy zaiskrzyły. Jakby istniała jeszcze nadzieja.
— Staruszkę? Czy ona ma na myś-
Nie dokończyła, bo siostra zatkała jej pysk łapą. Trochę jakby nie chciała, by tak szybko poznano ich tożsamość, a trochę, jakby pragnęła, by bura do tego nie wracała i nie pogrążała się znowu w żałobie. Było to jednak nie widoczne dla obcej, a tylko dla Krokus, bo wynikało to z kontekstu.
— Nie. Nie o nią chodzi. Przecież wiesz, że nie może o nią chodzić. - od razu starsza z kotek spuściła z tonu a jej uszy powędrowały w dół, tak samo jak spojrzenie. A już miała jakąś nadzieję… nadzieję tak niemożliwą, tak płonną, że aż absurdalną, ale cóż poradzić, że chwytała się każdej deski ratunku dla tonącego umysłu — Już, już. Chodź, pomożesz nam — czekoladowa nachyliła się do niej, po czym wyszeptała bardzo cicho — Ta kotka nazywa się Pozłotka. Widzisz bliznę na barku? To znak bycia sługą Entelodona. Byliśmy na rozeznaniu w Kasztelanie i natknęliśmy się na kotkę, której oni szukamy. Próbujemy ją teraz znaleźć, bo to może być korzystne. Przydasz się. — po momencie jeszcze dodała — Bylica by tego chciała — po czym odsunęła się od cętkowanej.
Bylica…
No skoro Bylica by tego chciała… chociaż tyle mogła zrobić. Może i matka nie powiedziała jej tego… no ale skoro istniała możliwość, że by tego chciała, że w jakiś sposób ją obserwowała to…
Skowronek podeszła bliżej Pozłotki, a za nią Krokus i jak się okazało, również Śmieć, który też okazał się brać udział w akcji. Szylkretka dała znać, że mogą kontynuować poszukiwania. Liliowa widząc, że kolejny kot do nich dołącza tylko położyła po sobie uszy, wywracając oczami. Krokus też się nie podobała obecność obcej. Obecność kogokolwiek. Najchętniej wróciłaby do kocimiętki. Ale cóż. Pozłotka zawęszyła jeszcze w powietrzu, zrobiła parę kroków i zakręciła w uliczkę obok której, przez dziurę w płocie, można było zobaczyć niewielkie oczko wodne. Dość szybko Krokus wyłapała naokoło niego rozchlapaną wodę i dwa, może trzy odciski mokrych łapek, które zaraz zniknęły przy trawie.
— Niech to ość, już jej nie znajdziemy.
Bura jeszcze raz przyjrzała się jeziorku, przyklepując rozczochraną sierść na łbie łapą.
— Nie była tu tak dawno, ktokolwiek to jest. Warto by było chociaż tę ulicę za tym ogrodem jeszcze sprawdzić. — stwierdziła.
— Już raz zrobiła nam taki numer — westchnęła posłanka Entelodona, poprawiając futrko na piersi. — Niby stara, a czasem mam wrażenie, że rozpływa się w powietrzu. Ale jak chcesz to idź, sprawdź. Może jednak się mylę.
Krokus, tak jak rzekła Pozłotka, ruszyła do owej uliczki. Była nieco ospała, mimo to jednak po obwąchaniu śladów i miejsca wokół stawu, wskoczyła na płot po przeciwnej stronie z gracją po czym zniknęła po drugiej stronie.
Ze względu na swój stan poświęciła ciut więcej czasu i uwagi, by sprawdzić teren. Zaglądała do różnych zakamarków uliczki, wąchała i szukała śladów. I tak nic nie znalazła. Ostatni raz mrużąc oczy przeskanowała teren, nim nie wróciła do reszty eskapady. — Nie ma. Najpewniej nie jest daleko, ale jeśli mielibyśmy przeczesać cały teren na którym mogłaby potencjalnie być, musielibyśmy się rozdzielić, a to naraziłoby nas na atak z zaskoczenia lub inne wsio.
— Nie chcę mi się. — Pazłotko przeczesała łapą futerko przy policzkach, po czym rozciągnęła się. — To znaczy... ah, jaka szkoda. Rozdzielanie się nie ma już sensu. Pewnie wraca już do swojej norki. Następnym razem może się uda — poprawiła się zaraz. Aktorką dobrą to ona zdecydowanie nie była. — Chodźmy lepiej szukać drugiej grupki. Nie ma sensu, żeby chodzili w kółko.
Pozostała trójka skinęła głową, po czym ruszyli za Pozłotką na poszukiwania Jeżyk i Mosiądza. Pewnie potem Skowronek będzie chciała wyjaśnień… Ugh, zapowiadał się niezbyt fajny dzień dla Krokus, jakby życie nie dało jej już i tak porządnego kopa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz