Gwiazdy powoli zaczynały się pojawiać na niebie, zaś jej... nadal nie było. Kocur zaczynał się poważnie niecierpliwić, nie po to walił łbem o drzewo, poświęcając swoje biedne, już i tak zszargane nerwy, by z tego i tak nic nie wyszło.
Machał ogonem niespokojnie na boki, uderzając nim co jakiś czas o liście winorośli, które pięły się po jakiejś dziwnej, drewnianej konstrukcji. Miał wrażenie, że coś jest nie tak, tym razem nie wyszła do niego Krezja, której imię wymawiał błędnie przez... bardzo długi czas, nazywając "Dzikuskiem", by zaraz dodać, że Alba jeszcze czyści futerko i zaraz do niego wyjdzie.
Ślepia kocura błysnęły, gdy drzwiczki zaskrzypiały, zaś rude futro znalazło się na zewnątrz z wyraźnym problemem.
— Och, mój dzikusku! — zaćwierkotała, rzucając mu się na szyję. Gęś musiał odliczyć do dziesięciu, walcząc z tym, by nie wysunąć pazurów i nie przeorać jej tej parszywej mordy. — Nie uwierzysz! — wychlipiała, z jej oczu ciekły łzy, zaś uśmiech na pysku zdradzał dobrą, przynajmniej dla niej, nowinę.
— Znowu dali ci twojego ulubionego tuńczyka w sosie własnym? — zakpił, starając się zaaranżować jakoś rozmowę. Pozwolił kotce wtulić się w swoje futro, choć każda część jego ciała krzyczała, żę to obrzydliwe i dla Gęsi, cholernie nienaturalne. Jego miejsce było przy Chłodzie, nie przy jakiejś łatwej idiotce, którą miał zamiar wykorzystać.
Pieszczoszka otarła się o jego szyję, mrucząc radośnie.
Kocur przełknął zbliżający się do jego gardła obiad.
— Oj nie, dzikusku! — pisnęła, gładząc łapami swój brzuch.
Oh… czyli jednak się udało. Jego zadanie, które sam sobie nałożył, się powiodło. Gęś czuł ulgę, że nareszcie ten cały cyrk się skończy. Właściwie to… od kiedy wiedziała? Tonkij zawsze uważał, że ta jest gruba i spasiona, dlatego też może nie widział rosnącego brzucha kotki… — Będziesz tatusiem! — Gęś oblizał pysk, idealnie. Kolejni członkowie kultu… musiał tylko zabrać ją do klanu wilka, a gdy kociaki będą samodzielne… pozbyć się problemu. Uśmiechnął się pod wąsem, wyobrażając sobie, jak morduje tą nic nieznaczącą wywłokę, napawając się oddechem opuszczającym jej ciało. Ostatnią kroplą krwi wsiąkającą w ziemię…
— Ojej, czyli się cieszysz! Hhihi! Wiedziałam! Wiedziałam! — piszczała, wczepiając się w niego, niczym jakiś bachor w misia, którego starzy kupili mu na jarmarku. Wzdrygnął się zaraz, przybierając minę zbitego psa, jakby w jego życiu wydarzyła się tragedia i szczeniaczek mu umarł.
— Oh… dzikusku, co się dzieje? — liznęła go w policzek, niemalże włażąc mu pod skórę.
Kurwa.
— Wiesz… — westchnął, ocierając z pyska wymuszone łzy. — Liczyłem, że… że będziemy rodziną… — mowiąc to, złapał ją za łapy, spoglądając na ciężarny brzuch kotki. — Że dołączysz do klanu wilka i…
— TAK! NA TYSIĄC KROĆ TAK! DZIKUSKU MÓJ TY MISIACZKU, PYSIACZKU!!!! — piszczała, skacząc niczym jakaś nawiedzona piłka. — Kiedy ruszamy????
Gęś mentalnie pieprznął łbem o drzewo już ponad setny raz. Cóż… przynajmniej szybko poszło… nie musiał prosić się jej dwa razy, wystarczyło, że tylko o tym wspomniał. Nie sądził, że można być tak głupim, liczył, że bachory, które urodzi, nie będą tak durne, jak ich mamusia, o co mimo wszystko… z lekka się bał. Nie miał jednak oporów przed pozbyciem się jakiegoś bękarta, który zaburzy ideał kultu.
— Choćby teraz — zamruczał.
Pozwolił Albie pożegnać się z przyjaciółmi, nim wyruszyli w drogę powrotną do klanu wilka. Wiedział, że teraz są czasy głodu, acz miał też świadomość, gdzie może dorwać łatwy posiłek, w postaci nierozważnego pieszczocha. Wszystko powinno pójść po jego myśli… Musiał jeszcze porozmawiać z Chłodem o tym wszystkim…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz