Zastygła w bezruchu, wpatrując się w kwiecisty podarunek. Uwielbiała stokrotki, tak samo jak niemal każdy inny okaz flory, który mógłby nawet zostać uznany przez ogół za zwykły chwast. Nie spodziewałaby się jednak takich prezentów po Srokoszu. Tym Srokoszu, wiecznie chodzącym z miną zbitego psa.
— Ojejciu — wykrztusiła, podnosząc na niego wzrok. — No rzeczywiście, jesteś dużym głuptaskiem! Oczywiście, że dla ciebie zawsze znalazłabym czas! Moglibyśmy się bawić razem, w trójkę! — zamruczała podekscytowana ową wizją.
Przepełnione zmęczeniem pomarańczowe ślepia spotkały się z jej spojrzeniem. Ciężkie westchnięcie opuściło gardło niebieskiego, który zaraz to smętnie przesunął ogonem po trawie.
— No wiesz, ale z nim spędzasz sporo czasu sam na sam... — mruknął.
— Ah, no tak! — zachłysnęła się powietrzem. — No to widzisz, teraz też jesteśmy sami! Możemy nadrobić te stracone księżyce, podczas których zaniedbaliśmy naszą przyjaźń. — Rozejrzała się, w poszukiwaniu za większą ilością kwiatów. Nie czekając na odpowiedź kocura, popędziła po nie, delikatnie łapiąc zębami za łodyżki i z wyrwanymi sztukami zawróciła do niego. — Proszę, powplatamy ci to w futerko i będziesz śliczniusi! Może w końcu uda ci się w pełni wyrwać Wilczka — zachichotała, sprzedając mu kuksańca w bok.
Srokosz na moment zdawał się oniemieć, spoglądając na nią tępo.
— Ja nie...
— Dobra, dobra, nie musisz się tłumaczyć, bo się zaraz spalisz od tych rumieńców — rzuciła, walcząc z pierwszą stokrotką, którą usilnie starała się umiejscowić tuż za uchem kocura. — Ulalala, teraz to ci się nikt nie oprze — stwierdziła, zadowolona z tego, jak kolor jego futra świetnie komponował się z bielą. — Jak skończę, to będziesz wyglądał jak krzaczek na czterech łapach — zażartowała.
Nie uśmiechnął się, a powinien, bo ten żart był jej zdaniem przezabawny. Stał cicho, podczas gdy ona z fascynacją udoskonalała jego sierść. Parę razy syknął, gdy za mocno przycisnęła łapą w jego bok, a potem brzuch, ale poza tym był wyjątkowo cierpliwy. Wybaczyła mu te "brzydkie dźwięki" bo w miarę grzecznie się zachowywał.
— Skończyłaś? — spytał w końcu, takim głosem, jakby co najmniej przez ten cały czas go katowała.
— Można tak powiedzieć. Brakuje mi kolorków, musimy iść poszukać czegoś jeszcze — stwierdziła, oglądając się za siebie. — Hm... Nie pamiętam, jakie kwiatuszki najbardziej lubił Wilczuś — westchnęła, wspominając, jak zza uczniowskich czasów to im najczęściej dekorowała futro. — Ale ty to już pewnie wiesz. Na pewno wiecie o sobie wszyściuteńko — rzuciła, ciesząc się, że gdy tamci się oficjalnie spikną, Srokosz będzie po części członkiem jej rodziny.
— Ojejciu — wykrztusiła, podnosząc na niego wzrok. — No rzeczywiście, jesteś dużym głuptaskiem! Oczywiście, że dla ciebie zawsze znalazłabym czas! Moglibyśmy się bawić razem, w trójkę! — zamruczała podekscytowana ową wizją.
Przepełnione zmęczeniem pomarańczowe ślepia spotkały się z jej spojrzeniem. Ciężkie westchnięcie opuściło gardło niebieskiego, który zaraz to smętnie przesunął ogonem po trawie.
— No wiesz, ale z nim spędzasz sporo czasu sam na sam... — mruknął.
— Ah, no tak! — zachłysnęła się powietrzem. — No to widzisz, teraz też jesteśmy sami! Możemy nadrobić te stracone księżyce, podczas których zaniedbaliśmy naszą przyjaźń. — Rozejrzała się, w poszukiwaniu za większą ilością kwiatów. Nie czekając na odpowiedź kocura, popędziła po nie, delikatnie łapiąc zębami za łodyżki i z wyrwanymi sztukami zawróciła do niego. — Proszę, powplatamy ci to w futerko i będziesz śliczniusi! Może w końcu uda ci się w pełni wyrwać Wilczka — zachichotała, sprzedając mu kuksańca w bok.
Srokosz na moment zdawał się oniemieć, spoglądając na nią tępo.
— Ja nie...
— Dobra, dobra, nie musisz się tłumaczyć, bo się zaraz spalisz od tych rumieńców — rzuciła, walcząc z pierwszą stokrotką, którą usilnie starała się umiejscowić tuż za uchem kocura. — Ulalala, teraz to ci się nikt nie oprze — stwierdziła, zadowolona z tego, jak kolor jego futra świetnie komponował się z bielą. — Jak skończę, to będziesz wyglądał jak krzaczek na czterech łapach — zażartowała.
Nie uśmiechnął się, a powinien, bo ten żart był jej zdaniem przezabawny. Stał cicho, podczas gdy ona z fascynacją udoskonalała jego sierść. Parę razy syknął, gdy za mocno przycisnęła łapą w jego bok, a potem brzuch, ale poza tym był wyjątkowo cierpliwy. Wybaczyła mu te "brzydkie dźwięki" bo w miarę grzecznie się zachowywał.
— Skończyłaś? — spytał w końcu, takim głosem, jakby co najmniej przez ten cały czas go katowała.
— Można tak powiedzieć. Brakuje mi kolorków, musimy iść poszukać czegoś jeszcze — stwierdziła, oglądając się za siebie. — Hm... Nie pamiętam, jakie kwiatuszki najbardziej lubił Wilczuś — westchnęła, wspominając, jak zza uczniowskich czasów to im najczęściej dekorowała futro. — Ale ty to już pewnie wiesz. Na pewno wiecie o sobie wszyściuteńko — rzuciła, ciesząc się, że gdy tamci się oficjalnie spikną, Srokosz będzie po części członkiem jej rodziny.
<Srokosz?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz