*dawno*
Wpatrywała się w obsypane gwiazdami niebo. Złośliwe chmury ciągnęły się po nim powoli, ospale, zasłaniając coraz więcej gwiazd. Traszka zmarszczyła niezadowolona brwi.
— Wolałabym, żeby chmur wcale na świecie nie było. — oznajmiła obrażona na puszyste istoty. — Ciągle tylko zasłaniają coś, albo gwiazdy, albo słońce.
Lekki chichot wydobył się z gardła ojca. Jego łagodne pomarańczowe ślepia spojrzały na nią.
— Chmury są potrzebne, słoneczko. Jak wszystko co Wszechmatka powołała do życia. Bez chmur nie było by deszczu, a bez deszczu rzek i kałuż. Wszystko zginęło by, uschło i w pył się obróciło. — wyjaśnił młodej uczennicy.
Pointka położyła uszy. Zrobiło jej się trochę wstyd. Jeszcze tata ją pouczał. Zupełnie jakby była małym kociakiem. A przecież była już trochę większa.
— Przepraszam, chmurki! Możecie zostać. — zawołała w stronę niebios, mając nadzieję, że te się jeszcze nie pogniewały.
Ogon ojca utulił ją. Zapomniała szybko o wstydzie. Oparła się o bok ojca i zamruczała cicho. Uwielbiała wieczorne rozmowy z tatą. To była zdecydowanie jej ukochana pora dnia.
— Spokojnie, nie przejmuj się. Są zbyt daleko, by usłyszały. — miauknął do niej pocieszająco. — Lecz zbaczaj na swoje słowa. Nigdy nie wiesz kiedy przez nieuwagę kogoś zranisz. Słowa niosą ze sobą wielką moc, niszczycielską i tworzącą. Zawsze lepiej tworzyć niż siać zamęt.
Traszka pokiwała łbem. Tata jak zwykle miał rację i mówił mądre rzeczy. Kotka chciała czasem być tak inteligenta jak kocur. Chciała także móc tak zabłysnąć w towarzystwie, zamiast załamywać swych rozmówców.
— Co robicie? Ja też chce! — krzyknęła z dołu Gwiazdnica, wbijając pazurki w drzewo. — Ślimak, weź pomóż. — zawołała do brata.
Point niechętnie stanął pod konarem, próbując ułatwić kotce wspinanie się na pień klonu. Minęło trochę uderzeń serc zanim liliowa znalazła się na gałęzi raz obok Traszki i Żurawinka. Ślimak paroma zgrabnymi ruchami zajął gałąź wyżej, wdychając cicho.
— Tato, może być coś nam opowiedział. — poprosiła Gwiazdnica. — Jakąś super historię, jak tą o lisach. Prosimy...
Traszka uderzyła energicznie łapkami o drzewo. Gałąź wydała z siebie nieprzyjemny odgłos.
— Bardzo chętnie, ale pierw zejdźmy na ziemię. Czuję, że nie posiedzimy tu długo... — urwał, spoglądając nerwowo na skrzypiące drzewo.
Liliowa pierwsza ruszyła w stronę pnia, za nią czekoladowa kita ich ojca. Traszka już miała podążać ich śladem, gdy poczuła, jak traci grunt pod łapami. Zdążyła pisnąć i zamknąć ślepia, lecz upadek nie nadszedł. Niepewnie otworzyła oczy. Zwisała. Unosiła się w powietrzu.
Niczym ptak.
Niczym ptak.
— Traszko! Wciągnij się, Ślimak dłużej cię tak nie utrzyma! — zawołał Żurawinek z dołu.
Spojrzała do góry na zmęczonego brata, który z całych sił trzymał ją za skórę na karku. Podciągnęła się, by po paru uderzeniach serca znaleźć się wraz z bratem na gałęzi.
— Dzięki! Znów ratujesz mi życie! — miauknęła wdzięcznie, wieszając się na Ślimaku.
Kocur mruknął coś pod nosem, ale odwzajemnił przytulasa.
— Uważaj bardziej, dobrze?
Pokiwała energicznie łebkiem.
Od dziś zamierzała być super uważna!npc: żurawinek, ślimak
[przyznano 10%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz