kilka księżyców temu, podczas treningu
Wraz z upływem czasu coraz bardziej w Daglezji rosła niechęć do bycia uczniem. Wstawanie świtem, gdy mogła się cieszyć końcem pory zielonych liści, odbębnianie brudnej roboty jak chłopiec do posyłek i bycie traktowanym jak dzieciak jej się bardzo nie podobało. Tak naprawdę to wcale. Była przecież Daglezjową Igłą, wielką wojowniczką niegdyś Klanu Klifu, córką przywódcy! A była traktowana jak piecuch, którym można pomiatać i gardzić.
— To co niby mam teraz do zrobienia, mądralo? — mruknęła warcząco, nie zaszczycając nawet wzrokiem mentora, który do niej podszedł ze skwaszoną miną. Przecież już razem byli na tym durnym pseudo treningu, który miał ją czegoś pseudo uczyć. Lśniąca Tęcza nie zareagował na nieprzyjemny ton uczennicy, co było jeszcze bardziej irytujące. Czemu musiał być taki obojętny? Chciała mieć chociaż delikatne poczucie dumy i satysfakcji, że tego tego gbura przynajmniej doprowadzi do białej gorączki.
— To, że jedno polowanie masz już za sobą nie oznacza, że masz wolne na resztę dnia. Myślę, że żłobek chętnie przyjąłby nieco nowego, świeżego mchu do legowisk.
— To sobie myśl. Ja się nigdzie nie ruszam — pufnęła, twardo stawiając na swoim.
— Sądzisz, że twój sprzeciw cokolwiek zmieni? Zaakceptuj to, że masz obowiązki.
— Nie powinnam być uczennicą, a zwłaszcza twoją.
Lśniąca Tęcza westchnął.
— Taka była decyzja Komara, więc jej nie zmienisz. Walczysz z wilkami. Bezsensownie.
— Wiesz, mógłbyś być całkiem całkiem, ale jedyny w czym jesteś niezły to bycie sztywniakiem — przewróciła oczami Daglezja, ignorując słowa Lśniącej Tęczy. I tak były niewarte uwagi.
— Jeżeli zaraz się nie zwleczesz z tego miejsca to ten sam Komar, co kazał mi wziąć pod skrzydło ciebie, dowie się o wszystkim i nie będzie już aż tak kolorowo — mruknął stanowczo Tęcza, podrygując ogonem. Daglezjowa Igła wstała i fuknięciem odeszła. Jeśli ten oschlak przestanie gadać do niej tym nieprzyjemnym, obojętnym głosem za przeniesienie roślinki z jednego miejsca na drugie, może już być. Schowa dumę na ten jeden, jedyny raz.
Obśliniony mech rzuciła na bok przy wejściu do kociarni, widząc jedną śpiącą karmicielkę. No to odbębnione. Nikt przecież nie mówił nic o jakimkolwiek używaniu mchu. Wprawdzie leżał rozmemłany i rozwarstwiony w brudnym kącie, ale gdyby ktoś ją spytał to nie jej wina. To jedno z tych rozbrykanych kociąt. Kocięta przecież tak mają, że wsadzają sobie wszystko do gardła jak leci, prawda?
Odwracając się w stronę wyjścia z zamiarem opuszczenia żłobka najszybciej jak się da, poczuła jak coś jej ciąży na ogonie. Coś mokrego i ostrego. Kociak?! Mała szylkretka mlaskała, śliniąc i zlepiając jej futro na ogonie. Jej małe ząbki jak igiełki zatapiały się niemal bezboleśnie w skórę zaskoczonej Daglezjowej Igły.
— Mogłabyś... nie zjadać mi może ogona? — mruknęła, jednak nie miało to na kociaku żadnego wrażenia. Koteczka jakby wręcz przeciwnie, wbiła się jeszcze bardziej. — Halo?
— Dziwnie smakujesz — miauknęła, w końcu puszczając zdobycz. Daglezja przyglądała się małej z zawistnym spojrzeniem.
— Wiesz, że nie gryzie się nieznajomych?
— Ale ty nie jesteś nieznajoma — zaprzeczyła, — jesteś tą... Bratek? Bodziszek?
— Co?
— Chryzantema?
— Jestem Daglezjowa Igła — mruknęła, przybierając kamienny wyraz twarzy. Skąd w ogóle takie pomysły? Czy ona wygląda jej na jakiegoś bodziszka? Z resztą, kim ten dziecior był? — Ale i tak wolałabym, byś jadła coś innego niż moją sierść.
— To tylko taka zabawa –
Z objęć nadal śpiącej karmicielki wyskoczył niewielki, czarny kocurek. Jego oczy były rozszerzone, jakby w strachu.
— Nie wierz Śliwce — ostrzegł rudą. — Ona wariuje!
— To ty wariujesz — fuknęła Śliwka. — Mamo! Borówek mnie wyzywa! — wraz z wrzaskiem małej ziścił się najgorszy scenariusz, jaki teraz miała Daglezja w głowie. Szylkretowa królowa otworzyła wpierw jedno, później drugie oko, a za nią w identycznej sekwencji zrobiła to zaspana i zdezorientowana trzecia kotka. Przypatrywała się wszystkiemu ze zdegustowaną miną. Daglezja wcale jej się nie dziwiła.
— Przestańcie się kłócić. Borówek, przeproś siostrę.
— Ale ja tylko mówię prawdę! — wzrokiem szukał poparcia u drugiej siostry, która jednak wróciła do spania.
— Obrażasz ją.
— Nieprawda — zaprzeczył malec, — ja nic nie zrobiłem. Tylko ostrzegałem Daglezjową...
Słysząc pierwszą literę swojego imienia uciekła gdzie pieprz rośnie. Tak, jak powinna tak od razu.
***
Te miniatury duchów z Mrocznej Puszczy miały już niedługo stać się uczniami, co wydawało się być wybawieniem od mlasków, wrzasków i innych dźwięków wydawanych przez kocięta, których musiała słuchać w obozie. Miała tylko nadzieję, że żadne z nich nie trafi pod jej opiekę, ale patrząc na ciągle w części negatywne nastawienie Owocowego Lasu do niej to było nieprawdopodobne. Sama matka tych kociąt, zwanych słodko Gruszką, Śliwką i Borówkiem (cóż za urocze imiona dla wcieleń diabła), Miodunka, zdawała się być jednak o wiele lepszą osobą. Lubiła sobie czasem z nią poplotkować, gdy jej latorośle spędzały czas z ojcem albo spały.
Przypominała jej dawnych znajomych z Klanu Klifu, jak Krewetka, Morskie Oko lub Aksamitka... Daglezjowa Igła nie chciała tego przyznać, ale tęskniła za siostrą. Czy u niej i w Klanie Klifu było wszystko dobrze? Czy nareszcie rzuciła swojego chłopaka, a może ten się poprawił? Nie, żeby żałowała opuszczenia klifiaków. Po prostu jej siostry zasługiwały nadal na coś z życia, a zwłaszcza Aksamitna Chmurka.
— Cześć, co tam? — mruknęła Miodunka, podchodząc niespodziewanie do rudej, zamyślonej kocicy. Daglezja natychmiast poklepała miejsce obok niej ogonem, by się tu położyła bądź usiadła. Wprawdzie było zimno, a ziemia skuta lodem, ale śmierdzące, parne, przepełnione legowisko wojowników też nie wyglądało przyjemne.
— Mokro, ciemno, chłodno. Pora nagich drzew daje w kość — uśmiechnęła się. — A tak to znakomicie. Jak tam Nikt, został z małymi?
<Miodunka?>
POSTACIE NPC: Lśniąca Tęcza, Gruszka, Śliwka, Borówek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz