(czasy, w których pisze Szyszka, czyli jak jeszcze bąbelki sepleniły)
Nowo przybyła nie odznaczała się niczym wyjątkowym, oprócz tego, że była liderką. Dla niej kot, jak kot. Ta jednak była chętna do zabawy. Poczuła to od jej wejścia. Zdenerwowana spojrzała na rodzicielkę. Czy musiała wspominać o tak nieprzyjemnej sytuacji. Dopiero co się obudziła, a ta już karze jej siedzieć w tym miejscu. Jeszcze szybko liznęła łapkę i odpowiedziała Szyszce, cioci o której mówił ich tata.
- Dzen Dobly Sysko- zasepleniła starając się nie wyjść na bardziej upokorzoną. Miłe spojrzenie liderki jednak zbiło ją z tropu. Nic sobie nie robi? Przecież to ona najbardziej sepleni, najbardziej jest niegrzeczna, najbardziej się brudzi i to wszystko co mówiła o niej mama przywołując do porządku.
- Chcesz się pobawić?- znów tym samym tomem zapytała jej ciocia. Co? Ona chce się bawić?- pomyślała.
- Tiak!- pisnęła na tyle głośno, by prawie zbudzić rodzeństwo. Mirabelek i siostry przekręcili się z boku na bok. Ale się nie obudzili, co zdradzały zamknięte oczy. Leszczyna z niepokojem spojrzała na czarną kocicę.
- A mozemy isc na pole?- spytała kierując wytrzeszczone oczy w ciocię. Tamta chwilę się zastanowiła. Brzoskwinka wyczekująco patrzyła na wojowniczkę.
- No... Dobrze. Jeżeli niczego nie zmalujesz.- odpowiedziała. Mała skoczyła i wydała cichutki okrzyk radości. Jej ciocia była najlepsza!
- Dasz sobie radę Szyszko? Nawet nie wiesz do czego jest zdolna...- zaczęła Leszczyna lecz liderka jej przerwała:
- Nie bój się, umiem o siebie zadbać.
Brzoskwinka niemal udławiła się. Ona? Sama z ciocią na zewnątrz? Brzmi cudownie! Udało się przekonać mamę! Rozemocjonowana potruchtała za Szyszką. Zapachy zachęcały do inspekcji, lecz wiedziała, że nie warto. Miejsce do którego ją zaprowadziła, bardzo zdziwiło kotkę. Przecież to było drzewo! Tak, zwykły kasztan, chociaż inny na to miejsce, w którym zazwyczaj rosły wiśnie, grusze, jabłonie i wiele innych. Jak to miała w zwyczaju, przechyliła główkę. W oczkach kociaka błysnęła ciekawość, choć pytające spojrzenie które wbijała w starszą, w ogóle tego nie zdradzało. Pod lekką warstwą śniegu, skryte były gigantyczne liście a obok rosły rozłożyste paprocie i ostre krzewy. Zamrożony pień był nie do zdobycia, gdy mała spróbowała się wspiąć, jej małe pazurki drapały bezskutecznie śliską korę. Z góry przenikały drobne smugi światła, tak gęste i poplątane były gałęzie. Dwie dziuple, pewnie wydziobane przez dzięcioły, stanowiły kiedyś domostwo jakichś ptaków lub wiewiórek. Gdy uważniej spojrzała w dół, zauważyła wystające z ziemi korzenie, tak samo zamarznięte jak pień. Dla Brzoskwinki takie znalezisko, było bardzo super. Po chwili zobaczyła ruch w krzakach dalej. Szybciutko skoczyła, lecz w locie złapała ją ciocia.
- Pamiętaj co powiedzieliśmy twojej mamie!- przypomniała jej.
- Dobze... A co to?- wskazała łapką drzewo.
- Kasztan. W Porze Opadających Liści zrzuca nie tylko liście, ale i zielone, kolczaste skorupki w których schowane są brązowe kasztany.- wytłumaczyła, pewnie tak, by wszystko było jasne dla małej. Brzoskwinka wielkimi oczami spojrzała na śnieg. Podkopała się chwilę i zobaczyła malutką, ciemną kulkę. Chwyciła ją ząbkami. Z całej siły rzuciła nią w czarną.
- Mozemy se tym pobawic!- wykrzyknęła.
<Szyszko> Sorka, że tak późno i za gniota>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz