Spoglądała na puste legowisko Zimorodkowej Pieśni, nie mogąc uwierzyć, że przez pół życia jej tak nienawidziła. Śmiać jej się chciał na myśl o ich wszystkich kłótniach o takie pierdoły, jak co robiła ze Zlepioną Łapą w krzakach lub czemu znowu jest cała w wodorostach. Najgorsze było jednak to, że w większości spraw z czasem okazywało się, że to siostra miała racje, sprawiając jeszcze większą irytację u Sroki. Gdyby tylko wtedy ktoś jej powiedział jak nie wiele czasu wspólnego im zostało, była przekonana, że wszystko może i potoczyłoby się inaczej. Oczywiście nadal nie posłuchałaby rad w siostry w sprawach miłosnych, o których tamta miała blade pojęcie, ale i może doceniłaby jej troskę i zapał przed ochronieniem jej przed zranieniem. Poczuła jak pojedyncza łza wypływa jej z oka. Otarła ją szybko nie chcąc, by ktokolwiek zauważył. Kątem oka zobaczyła niebieską kitę z białym zakończeniem. Poczuła jak serce szybciej jej zabiło.
— Zi-zimorodku? — jej głos brzmiał żałośnie.
Pełen złudnych nadziei. Słaby. Drżący.
Kotka jak głupia wybiegła z legowiska wojowników, licząc całym sercem, że właścicielem tej niebieskiej kity jest jej dziwaczna siostra. Jednak widok zdziwionego jej widokiem Sokolego Skrzydła to ostatnie czego potrzebowała. Widząc jego pytające spojrzenie, pobiegła dalej, nie chcąc by ktoś się dowiedział o zwidach. Postrzępione ucho zwróciło jej uwagę. Szybko skierowała oko w jego stronę, lecz dumna, kremowa sylwetka pokazała, że znów się pomyliła. Ruszyła smętnie przed siebie ze spuszczonym łbem. Nie mogła się pogodzić ze śmiercią siostry. Miała nieustanne wrażenie, że to wszystko było złym snem, a ta aktualnie jest na jakimś patrolu lub polowaniu i po prostu nie mają czasu porozmawiać. Jedynie puste legowisko pointki uświadomiło ją w tym, że Zimorodkowa Pieśń naprawdę nie żyła. Że jej puste błękitne ślipia nie były wymysłem jej wyobraźni. Że zabarwiająca bordowa krew rzekę na czerwono faktycznie wylatywała z niewielkiego ciała niebieskiej wojowniczki. Próbując czymś zająć myśli postanowiła się wybrać na spacer. Polowanie było dobre na wszystko. Na każde zmartwienie. Tak przynajmniej próbowała sobie wmówić Sroka.
— Sroczy Żarze — poważny głos wyrwał ją z zamyśleń.
Prawie podskoczyła. Spojrzała za siebie, jednak nadal nie ujrzała kota, którego tak bardzo chciała zobaczyć.
— Mamo — mruknął z niebywałą jak na niego czułością.
Kotka wlepiła pomarańczowe ślipie w syna.
— Tak Bluszczowy Poranku? — miała wrażenie, że nieważne jak starała smutek i tak było słychać w jej głosie.
Potężny kocur podszedł do niej i pochylił się, by spojrzeć rodzicielce prosto w oko. Jego zielone ślipia jarzyły się wyjątkowym ciepłem niczym te Zlepionej Łapy kiedyś na jej widok. Tylko Bluszczyk i nieżyjąca już Jarzębinowy Strumień odziedziczyli jego piękne oczy. Westchnęła cicho, prawie nie wsłuchując się w słowa syna.
— Martwię się o ciebie, mamo — te słowa sprawiły, że Sroczy Żar otrząsnęła się lekko. — Nie chcę stracić i ciebie — mruknął ciszej, jakby był zawstydzony tymi emocjami.
Kotka uśmiechnęła się sztucznie.
— Spokojnie — miauknęła, starając się wyglądać poważnie. — Niełatwo mnie zabić, a niektórzy się nawet o tym przekonali — dodała, wskazując łapą na swe wydrapane oko.
Kocur kiwnął łbem, jednak bez przekonania i odszedł w stronę już wkurzonej na niego Makowego Kielicha, która zaczęła się drzeć na kocura. Sroczy Żar obserwowała jeszcze chwilę to parę. Cieszyła się, że jej syn kogoś znalazł, kto zdawał się mieć jakiekolwiek pokłady intelektu, nie jak Frajerska Bryza. Widząc oddalających się i przekrzykujących nawzajem partnerów, skierowała się w stronę wyjścia z obozu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz