– Co to jes baza?
– No, baza to taki… taka klyjófka. Można tam schofać zabafki i samego siebie tes, i lobić lósne fajne plany! I nikt inny nie będzie o niej fiedzial, tylko my, bo będzie tajna! Chces tak?
– Tak! Tak, slópmy tak! – zawołał radośnie, zbiegając na dno nory. Pod łapkami czuł lepki kurz i pył, jakby żaden kot od dawna nie postawił tu stopy… Ale oczyma wyobraźni już wygarniał go z kątów, już zrywał pajęczyny, równo układał rozrzucone kamienie i słał klepisko miękkim ptasim puchem. Nawet wpadające przez otwór powyżej wątłe promienie porannego słońca stały się naraz jakby cieplejsze i bardziej pogodne. Ich własne miejsce, już poza granicami żłobka, kotwica na dotąd nieznanych morzach, w tajemnicy przed wszystkimi! – Od cego ceba zacąć? Bo pats, tamta dziula na góse jes tlochę duza, co, jak nam tu pses nią psyjdzie taki wielki, stlasny uceń?...
– Aj, ucniofie wcale nie są stlasni, tylko tlochę więksi! Jak tu jakiś psyjdzie i będzie pseskadzał, to my go po plostu – machnęła pazurkami w powietrzu – ciach!
Słonik prześledził ten ruch w niemałym zdumieniu.
– A-ale… Tak chyba nie mozna, plafda? Mama mófila, ze tseba uwazać z pazulami, bo mozna komuś zlobić ksyfdę, a to baldzo boli!
– No i o to chodzi! Wtedy jus więcej nie psyjdzie – oznajmiła Melodyjka rezolutnie, ale widząc, jak Słonik kuli się niemal pod natłokiem sprzecznych informacji, westchnęła nieco dramatycznie i grzecznie schowała pazury z powrotem. – No juz, to nie boli… Tak baldzo. Oni są duzi, fięc ich nic plawie nie boli, fies? Nic im nie będzie! Oni się nafet lubią bić, i specjalnie po to fychodzą na tleningi. I jak się tak długo biją, to potem zostają super fojofnikami! To im nawet pomoze.
– Naplafdę? – zapytał cicho kocurek, samemu dokładnie nie wiedząc, o co – już nic z tego wszystkiego nie rozumiał.
– No ocyfiście, ze naplafdę! Zafse mófię plafdę. Tfoja mama ci tak musiała pofiedzieć, zebyś nie zlobil nic lodzeńsfu. Bo fies, niektóle kociaki to takie mięczaki, i moglyby zacąć pisceć – objaśniła lekko.
– Ale… – Z pewnym niepokojem Słonik przypomniał sobie przedwczorajszy obiad, kiedy po tym, jak siostra odepchnęła go od mamy, sam pisnął żałośnie. Czy to znaczyło, że był mięczakiem? O nie! Co, jeśli Melodyjka się dowie? Na pewno nie będzie chciała oprowadzać go dalej, a jak bez tego miał poznać ten wielki, wspaniały świat, i założyć podziemną bazę?
– Co “ale”?
Zdenerwowany Słonik cały się naprężył.
– Eee… nic – miauknął niewyraźnie, oczkami niepewnie lustrując ziemię w poszukiwaniu pomocy. Brudny piach, kamienie, żwirek… Nagle jakby doznał olśnienia; mały łepek podskoczył jak na sprężynce, a szara łapka powędrowała w powietrze, raptownie zataczając koślawe ósemki tuż przed nosem koleżanki. – Ciach, ciach!
Melodyjka wpatrzyła się w niego tępo
– Okej – powiedziała wreszcie, odsuwając się tylko nieco na wypadek, gdyby niezgrabny Słonik jednak nie trafił w pustkę. – Dopse, ze lozumies. Telas fidzis, nikt jus nie moze nam pseskodzić!
– Tak! – Wciąż miał obawy co do tego, czy na pewno udałoby im się odeprzeć ewentualny atak ucznia – ale skoro Melodyjka mówiła o tym z takim przekonaniem, musiało być prawdą. Ona zawsze mówiła prawdę, tak? – Jes’esmy niepokonani!
Podekscytowany, zrobił chybotliwą rundkę dookoła legowiska.
– Pats, ten lóg fygląda fajnie. Moze zlobimy tu miejsce do spania?
***
Od tamtego dnia zdążyło minąć już kilka księżyców. Nowo założona baza, uwielbiana przez kociaki, szybko odeszła w zapomnienie, gdy do legowiska wprowadziła się nowa lokatorka – wyglądało na to, że Świetlisty Potok prędzej zejdzie na zawał, niż pozwoli im na dalszą okupację jaskini (kiedy z niej wychodzili, Melodyjka rzuciła cicho, że właściwie nie było jej do tego tak daleko). Na świeżym powietrzu również nie było im dane bawić się długo; tę rozrywkę ukrócił już tymczasowy zakaz Koniczynki, wydany w gniewie po tym, jak dwójka wymknęła się nielegalnie na zgromadzenie.
Nie pomagały żadne prośby; szylkretka zdecydowała się ich wypuścić dopiero wtedy, gdy zanudzeni na śmierć poczęli układać z kamyków wieże, i ogon Melodyjki o mało co nie skończył jako naleśnik pod gruzami jednej z bardziej niestabilnych konstrukcji.
Słonika, nawet wtedy, gdy znów mógł przyglądać się żółknącej z wolna trawie, stale martwiło jedna – groźba kolejnej kary, nałożonej przez Czaplą Gwiazdę, unosząca się nad nimi dzień w dzień niczym zły duch. Co prawda Melodyjka powtarzała mu, żeby przestał się przejmować – w końcu jak mógłby ukarać ich tak surowo za okazanie potęgi własnego klanu? To zrobiłby tylko mysi móżdżek! – ale gdy przypominał sobie złość matki tej pamiętnej nocy, każda obawa wracała ze zdwojoną siłą. Nie chciał być mianowany później! Jak inni by na niego patrzyli? Miał zostać wielkim, wspaniałym wojownikiem, dumą klanu, całego lasu, a tu… takie coś…
Mógł łudzić się, że kara jednak nie nastąpi, do dnia, w którym mianowano Melodyjkę.
– Uch… – Na czubku języka zamajaczyło “nie martw się”, ale szybko się w niego ugryzł. To pewnie tylko bardziej rozjuszyłoby kotkę, której frustracja już emanowała z każdego kroku. – Nie może być tak źle. Jak będziesz dobrze wymieniać te posłania, to chyba pozwoli ci z powrotem–
– Wymieniać posłania! – prychnęła wściekle, potrząsając łbem. – Ten baran… Co ja mu niby zrobiłam? Powinien się cieszyć, że się zaangażowaliśmy w życie klanu, a zamiast tego niszczy mi życie! Sam sobie może posprzątać u starszych, ja tam nie wchodzę!
Słonik zamachał ogonem, zaalarmowany. Na szczęście zbiorowisko zdążyło się już rozejść do zwyczajowych zajęć, a Czaplej Gwiazdy nie było w zasięgu wzroku.
– No… W końcu ktoś rzeczywiście mógł nam zrobić krzywdę, prawda?
– Aaa, naprawdę! Uwierzyłeś im? W te brednie!? – Kotka tupnęła nogą. – Słuchaj, Słoniku! Sam przecież mówiłeś, że jak tam staniemy, to będziemy jak te wielkie i odważne koty, jak liderzy, tak? No to czemu się teraz cofasz? Byliśmy wielcy i odważni! A ten mysi móżdżek po prostu nie umie tego docenić!
Zamilkł, niepewny swego. Wciąż zła, Melodyjna Łapa również się nie odzywała.
– Mogę ci pomóc w sprzątaniu – zaofiarował się wreszcie, zmieniając temat po dłuższej chwili namysłu. – Mogę unieść trochę trawy. Będę spał bardzo nieruchomo, i uważał, żeby mech się nie pobrudził. I powiem Orlikowi, Mniszek i Bluszcz, żeby robili tak samo, to będzie mniej pracy! A Świetlisty Potok i tak nie będzie chciała, żebyś do niej przyszła, więc chyba nie musisz. Bo wtedy będzie zła, a ma być jej dobrze.
Polizał Melodyjkę za uchem, żeby zmniejszyć nieprzyjemne napięcie.
– I w końcu jakoś się uda, prawda?
<Melodyjka? Możemy razem pozmieniać mech, super zabawa, nie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz