Szybkim ruchem wybiegł z kurnika, wypychając pointa na zewnątrz. Nie musiał mu nic mówić, ten od razu rzucił się do ucieczki. Za nimi zaczął rozbrzmiewać głos gospodarza, a po chwili usłyszeli strzały. Ups… młodszy kocur biegł na oślep, ile tylko miał sił w łapach. Dwunóg chyba przez chwilę ich gonił, jednak teraz strzały i krzyki zaczęły cichnąć, więc Klifiak z ulgą stwierdził, że ten najprawdopodobniej sobie odpuścił. Byli bezpieczni. Zatrzymał się, próbując złapać oddech. Nie był przyzwyczajony do długotrwałego, szybkiego biegu. Lisia Gwiazda również przystanął, upuszczając zdobycz i oblizując pysk. Łabędzi Plusk odwrócił się, dygocząc. Zdecydowanie starczyło mu widoku krwi na dziś. Wystarczyło, że kątem oka zobaczył rozprutego, zakrwawionego pieszczocha, do tego tą dziką satysfakcję rudzielca… potem biedne, niewinne zwierzęta i ich przerażający właściciel, najwyraźniej gotów zabić dwójkę kocich napastników… nie, to było dla niego za dużo. Odetchnął, starając się pozbyć sprzed oczu wspomnienia zwiotczałego ciała nieznajomego. Czy zabicie go naprawdę było konieczne? Czy przywódca nie widział innego sposobu na rozwiązywanie problemów niż rozlew krwi?
— Dalej, idziemy — mruknął Lisia Gwiazda z tak stoickim spokojem, jakby nic się nie stało, a oni wracali właśnie z przyjacielskiego polowania. Wstał i ponownie wziął kurę do pyska.
Point niechętnie podniósł się i podążył za nim, czując, jak zmęczenie powoli bierze nad nim górę. Nie marzył teraz o niczym innym, jak o ułożeniu się na swoim posłaniu i oddaniu się do krainy snów.
***
Łapy mu dygotały, w uszach szumiało, oddech był nierówny. Kocur był bardziej, niż wystraszony. Był bardzo, ale to bardzo przerażony. Za moment ruszali na wojnę z Klanem Nocy, a to nadal to do niego nie docierało. On miał iść przelewać krew bezbronnych, niewinnych kotów w imię jakiś żałosnych wymysłów Lisiej Gwiazdy i jego idiotycznych idei. Nie chciał, naprawdę nie chciał. Próbował już z samego rana upozorować silny ból brzucha, żeby był uznany za tego, który jednak do boju się nie nada, ale cóż, na nic się to zdało, teraz i tak czekał na znak do wymarszu. Bez przerwy posyłał nieme modlitwy do Klanu Gwiazd, żeby tylko zginęło i ucierpiało jak najmniej kotów oraz żeby on sam nie był zmuszony do zranienia kogoś. Do tego obawiał się, że będzie miał tą nieprzyjemność spotkać na miejscu Aronię.
Wszelkie ponure snucia i modły przerwał lider, wyprowadzając grupę z obozu. Pointowi serce podchodziło do gardła, gdy szybko przemierzali swoje terytorium, kierując się w stronę tego należącego do rzekomego wroga. Wciąż jakaś część go sugerowała, żeby "przypadkiem" odłączył się po drodze lub "niespodziewanie" zemdlał, ale ta zdrowo myśląca część uświadomiła mu, że to i tak przed niczym go nie uchroni, a co najwyżej sprowadzi jeszcze większe kłopoty. Nie mógł zrobić nic innego, jak po prostu dotrzeć na miejsce, starać trzymać się na uboczu, żeby nie musieć nikogo zbić, ale żeby jednocześnie nikt z Klanu Klifu nie dostrzegł, że nie walczy, a potem wrócić i najlepiej zapomnieć o tym wszystkim… chociaż to na pewno nie będzie łatwe.
Nim się obejrzał, znaleźli się na wyspie, na której to Klan Nocy ulokował swój obóz. Wojownicy z sykiem i wrzaskiem rzucili się do walki. Tylko on jedyny stał jak kołek, nie będąc w stanie zrobić czegokolwiek. Strach go sparaliżował. Ocknął się dopiero w chwili, gdy jakiś puchaty, liliowy kocur rzucił się na niego, przyszpilając go do ziemi. W pierwszym momencie Łabędzi Plusk nawet nie próbował się wyrywać, ale kiedy ostre pazury mocno przeszyły jego prawe udo, instynkt samoobrony wziął górę nad "nie zranię nikogo, bo wtedy będę tacy jak oni", które, cóż, było aż nazbyt moralne.
Wymierzył napastnikowi cios tylnymi łapami, a jedną z przednich wbił w jego polik. Po tym ataku ucisk się rozluźnił, więc point natychmiast wymknął się spod wojownika, odskakując na pewną odległość. Poczucie winy zaczęło targać nim jak szalone. Skrzywdził niewinnego, który tylko słusznie bronił swojego domu… teraz nosił cudzą krew na łapach. Na moment przestał nawet zwracać uwagę na piekące udo, tak bał się samego siebie. Po chwili jednak przyjął kolejne, nagłe uderzenie. Tym razem zaatakował go mały, płowy z białym kocur. Szybkim, zwinnym ruchem przejechał łapą po barku Łabędziego Plusku, tak, że Klifiak aż zawył. Woń krwi uderzyła go z podwójną mocą, aż niedobrze mu się zrobiło. Warknął, próbując się uwolnić, ale przeciwnik był o wiele silniejszy, niż mógłby się wydawać. Point szarpał się i wił przez dłuższą chwilę, jednak bez żadnego skutku. W końcu, spiął mięśnie i włożył całą swoją siłę, by przeturlać się, znaleźć na górze i uciec od tego osobnika. Naprawdę nie chciał go krzywdzić. Nie. W ogóle nie chciał tutaj być.
***
Kocur leżał skulony na posłaniu w legowisku medyków. Rany goiły się, ale wciąż piekły i nie pozwalały na żaden większy wysiłek fizyczny, to też Łabędzi Plusk cały czas przesiadywał tu bezczynnie. Po bitwie był wrakiem siebie, nie miał też ochoty na cokolwiek, a dni dłużyły się w nieskończoność. Czuł się po prostu źle.
Skubał mysz od niechcenia, gapiąc się pusto w przestrzeń. Chyba nigdy nie miał takiej ochoty na polowanie jak teraz, ochoty na po prostu na wyrwanie się stąd. Odnosił wrażenie, że zaczyna popadać w paranoję.
Zajęty swoimi własnymi, ponurymi myślami, nawet nie zauważył, że powoli zbliża się do niego pewne paskudne, rude stworzenie.
<Lisie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz