Kocurek leżał na swoim nędznym mchu w legowisku uczniów, cały dygocząc. Denerwował się, i to bardzo. Jakiś czas temu do ich obozu przybyły nieznane mu wcześniej koty, nazywane przez pozostałych Klanem Lisa. Nie rozumiał trochę tego, przecież mówiono mu, że granice terytoriów są święte i nie można ich przekraczać, a tych przedstawicieli jego gatunku nie było również wcześniej na zgromadzeniu. W dodatku oni zachowywali się trochę inaczej od osobistości znanych mu z tegoż wydarzenia, a, co najciekawsze, wszyscy mieli normalne imiona! Pani Sroczy Żar napomknęła mu jednak, że są to ich "sojusznicy", cokolwiek miałoby to znaczyć. Wkrótce część wojowników Klanu Klifu oraz ci nieznani z Lisią Gwiazdą na czele wyszli z obozu. Cel tej wyprawy najbardziej go szokował. Oni szli na wojnę. Niedawno dowiedział się znaczenia tego słowa - wojna była krwistymi walkami między klanami napędzanymi konfliktami. KRWISTYMI. Ten wyraz sprawiał, że Łabędzia Łapa, mimo niezrozumienia do końca Klanu Gwiazd, dziękował im po stokroć, że nie został wybrany do pójścia na tą bitwę. Panicznie bał się tej czerwonej mazi. A tam oprócz niej jest pewnie masa krzyku, bólu, powyrywanej sierści i… śmierci. Żeby było gorzej, walczono przecież z Klanem Nocy, a stamtąd pochodził Aroniowa Łapa. On z pewnością bez zastanowienia przygwoździłby syjama do ziemi i szarpałby go aż do ostatniego tchu. Ale ale, syna Marzenki tam nie było. W sercu terenów swojego stada mógł czuć się bezpiecznie, prawda? Wystarczyło tylko czekać na powrót pobratymców, wsunąć się jak najgłębiej wśród posłania innych terminatorów, żeby nie zobaczyć skrzepłej posoki na ich futrach oraz wyjść dopiero po czasie, by ogarnąć co i jak.
Wrócili. Do jego uszy odleciały wszelkiej maści wrzaski. Odwrócił się i skulił jeszcze bardziej. Nie chciał na nich patrzeć. Uch, chyba powinien to przeczekać. Z pewnością powinien to przeczekać.
***
Minęły dwa dni, a on w życiu nie pomyślałby, że ta cała walka może mieć takie fatalne skutki. Pyliste Czoło nawet nie dotarł do obozu, wykrwawił się po drodze, Gronostajowy Krok i Jaszczurzy Język zmarły na drugi dzień na wskutek odniesionych obrażeń (a ta pierwsza miała przecież kocięta). Najbardziej przerażało go jednak odejście Jaśminowej Łapy, a raczej Jaśminowego Pokrzyku. Był przecież taki młodziutki i niewinny… jak… jak Paprotka. A żeby jeszcze dobić pointowi gwóźdź do trumny, jego mentorka straciła lewe oko. Teraz była jeszcze bardziej przerażająca! Przynajmniej leżała ona teraz, wraz z innymi ciężko rannymi u medyków. Tak właściwie, młodzik dopiero po czasie dowiedział się o prawdziwym powodzie tego ataku i jego skutku. Klan Nocy bowiem zabił niejaką Cyprysowy Gąszcz. Łabędź nie miał okazji jej silniej poznać, po zakończeniu przez nią żywotu dowiedział się jednak, że była bliska ich liderowi. Skutkiem natomiast było porwanie kociąt ze żłobka wrogów. To akurat było dla niego już za dużo. Przecież te maluchy raczej nie chciała wychowywać się tutaj, chciały być ze swoją rodziną. Nikt ich nie zapytał o zdanie! Po co ci wszyscy straceni wojownicy, ta przelana krew? Czy nie dało się tego rozwiązać pokojowo? Z każdym dniem coraz bardziej powątpiewał, czy te grupki to faktycznie dobre miejsce na obiecaną siostrze wieczność. W końcu oni chcieli spokoju i radości, a tutaj liczył się instynkt, przetrwanie i zemsta. Kocurek westchnął głęboko, wyszedł z wolna z legowiska i podążył do sterty świeżej zdobyczy. Zgłodniał.
<Jeśli ktoś ma ochotę, może dokończyć>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz