– Dziękuję.
– Nie ma za co – zapewniła go Szałwia, przyciskając głowę do jego szyi. – Ja… wiem, że nigdy nie zrozumiemy, co przeżywasz… Ale chcę, żebyś wiedział, że zawsze tu dla ciebie będziemy.
– Właśnie – dodał jej brat, też przytulając się mocniej, żeby zrobić z niego naleśnik. – Zawsze będziemy z tobą.
Żółwik pociągnął nosem i uśmiechnął się. Dobrze było to widzieć.
– Trzymam was za słowo! – Tym razem jego głos zabrzmiał raźniej. Szakłak też się uśmiechnął. Skoro cętkowany był zdolny do żartów, to musiało być z nim już lepiej.
Jeszcze chwilę trwali w uścisku, po czym liliowemu coś się przypomniało.
– Nie powinieneś przygotowywać się teraz do nocnego czuwania?
– A. Rzeczywiście. – Zauważalnie zmarkotniał. Westchnął cicho, po czym z ociąganiem opuścił ciepłe miejsce pomiędzy rodzeństwem. – No to chyba powinienem już iść...
Szakłak spojrzał na niebo. Miało intensywny, pomarańczowy kolor, a nieliczne chmury malowały się na nim w odcieniach różu. Przesuwał je powoli ciepły wietrzyk, niosący ze sobą zapach leśnych kwiatów. Słońce miało niedługo skryć się za horyzontem, ale póki się to nie stało, Żółwi Brzask miał jeszcze czas. I to czas w całkiem przyjemnej, wręcz romantycznej scenerii.
Hmmm.
– Chwila, moment – powiedział wolno, powstrzymując przyjaciela ruchem ogona. – Do nocy jeszcze trochę, a potem do rana nie będziesz mógł choćby pisnąć. Nie lepiej wyczerpać limit słów, póki możesz, żeby potem cię nie kusiło?
– W sumie... Masz rację – zgodził się niebieski z pewną ulgą, ale zanim zdążył powiedzieć cokolwiek więcej, na pyszczku Szakłaka zagościł szeroki uśmiech.
– No i supcio. Cieszę się, że się ze mną zgadzasz. – Nagle zrobił zdzwioną minę i podniósł się na równe łapy. – Słyszycie to?
– Co? – Szałwia zastrzygła uszami. – Nie słyszę niczego dziwnego…
– Jak to nie? O, tam! – machnął łapą w stronę rzeki. – A, wiem, co to! Plusk rybich ogonów! Biją płetwami na alarm! Wzywają mnie! Ach, muszę pędzić! Żegnajcie…
Pozostała dwójka zaniemówiła. Przez chwilę nikt nie uczynił nawet kroku w stronę oddalającego się truchcikiem Szakłakowego Cienia.
– Szakłak… Dobrze się czujesz? – zawołała za nim zaniepokojona siostra, biegnąc wreszcie jego śladem z nie mniej skonsternowanym niebieskim u boku.
– Jakie ryby? Dokąd idziesz!? – Na dźwięk ich głosów syn Imbirowego Pazura przystanął na moment i odwrócił się.
– Powiedziałem przecież, wzywają mnie. Wypłynęły z głębin! Muszę je złapać… Agh, nieważne. Idę. Zostawiam was na moment. Samych. No nie, nie stójcie tak bez sensu! – westchnął, odganiając ich ogonem. – Zaraz słońce zajdzie! Nie zajmujcie się mną, na osty i ciernie! Macie siebie! Misja wieczornego łapania ryb jest tylko dla mnie… Więc uciekam. Pa!
Nie dając im już czasu na odpowiedź, rzucił się sprintem w kierunku najbliższych krzaków rosnących poza obozem i przepadł wśród ich gałęzi. Biedna Szałwiowa Chmura i Żółwi Brzask, pewnie pomyśleli, że najadł się jakiejś dzikiej kocimiętki. Cóż, miał nadzieję, że nie będą się tym teraz martwić; wtedy cały jego plan – którego wykonanie, bądźmy szczerzy, pozostawiało wiele do życzenia, ale sam w sobie nie był w końcu taki zły, bo ułożony w najlepszych intencjach – spaliłby przecież na panewce.
Oczywiście nie miał najmniejszego zamiaru łowić ryb czy choćby zbliżać się teraz do rzeki. Gdzieżby tam. Musiał się przecież przekonać, czym zaowocują jego działania.
Kilka razy ostrożnie przeciągnął pazurami po pniu pobliskiego drzewa, by sprawdzić ich ostrość, po czym silnym ruchem tylnych łap wybił się na wysokość najniższej gałęzi. Kilkanaście uderzeń serca później był już w koronie – na tyle wysoko, żeby nie zauważył go przypadkowy przechodzień, ale i wystarczająco nisko, żeby stojące na ziemi koty nie przypominały owadów. Tam usadowił się wygodnie i wbił wzrok w połać trawy, na której pozostawił zagubionych siostrę i kumpla.
Tak, na zawsze będą razem. Ale niektórym nie zaszkodzi, żeby byli razem trochę bardziej.
<Szałwiowa Chmuro/Żółwi Brzasku? >:)>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz