Gdy Dyniowa Skórka, Mak i Kocimiętka wciąż były w mieście
Trójoki Zając od jakiegoś czasu chodził niespokojny – wieczne kłótnie między Dyniową Skórką, a jego bratem, absolutnie go nie cieszyły. Już nawet nie próbował ich uspokajać. Szybko nauczył się, że to absolutnie nic nie pomagało, a momentami wręcz tylko podsycało sprzeczki. Chociaż nie tylko on siedział zestresowany. Na kocięta z pewnością również to wpływało – w mniejszym lub większym stopniu. Poruszył wąsami, spoglądając na Kocimiętkę. Malutka patrzyła w jedno miejsce jakby zamyślona. Język miała dość zabawnie wysunięty, już trochę wyschnięty. Ciekawe co chodziło jej po głowie? Przyjemne promienie słońca grzały ich wszystkich w grzbiety, rażąc po oczach. Gałęzie pojedynczych drzew szeleściły spokojnie, goszcząc na korze przeróżne owady, które śpiewały swą melodię w rytm podmuchów. Jakaś puszka toczyła się po drodze, hałasując. Z jednej strony cieszyło go to, że nie wyglądała na jakoś bardzo zmartwioną całą tą sytuacją. Gdy ktoś ją o to pytał, wtedy też jakoś nie widać było większej różnicy. Być może tak sobie z tym radziła. Każdy reagował na różne sytuacje inaczej.
Podszedł do kociąt, próbując jakoś zwrócić ich uwagę na to, co ostatnio znalazł. Znużenie szybko uderzało, gdy miało się do czynienia z takim upałem. Jakaś pogryziona szmatka, jednak nierozszarpana; jeszcze nadawała się jako tako do zabawy. W momencie, gdy zielonooka ją zobaczyła, pogoniła za przedmiotem, szybko chwytając go między łapki i wgryzając się w delikatny materiał. Dumna z siebie, wbijała pazurki w przedmiot, rozrywając go w kilku miejscach. Z wnętrza wypadł nowy, biały materiał. Wyglądał tak, jakby nadawał się do legowiska – może byłoby dzięki niemu cieplej? Chociaż teraz nie groziły im mrozy, więc może lepiej tym razem sobie odpuścić. Kocimiętka schowała się pod daszkiem, w cieniu. Trójoki Zając usiadł tuż koło niej, jego łapy wystawały poza narażone na ciepłe promyczki, jednak nie przeszkadzało mu to teraz nadto – ważne, że nie świeciło mu w grzbiet, ani prosto w pysk. Westchnął cicho, poruszając krótkim ogonkiem co jakiś czas. Oczy same mu się zamykały. Nasłuchiwał, co działo się dookoła – niewiele, oczywiście oprócz kłótni oraz bawiącej się Kocimiętki. Przez ten żar wiele rzeczy uschło. Medykom pewnie nie widziało się teraz czegokolwiek zbierać, bo nie dość, że gorąco, to pewnie większość zapasów pousychała. Przydałby się jakiś deszcz, by to wszystko odżywić.
***
Tiramisu trafnie stwierdził, że życie było dla nich ostatnio ciężkie. Znalezienie jedzenia szło im różnie – raz byli w stanie najeść się do syta, a raz musieli cieszyć się ze skrawków i ochłapów, jakie udało im się wynaleźć z różnych stert śmieci. W klanie czasami też tak było, że niekiedy ze zwierzyną bywało różnie. Jednak nawet wtedy zielonooki był jakiś… szczęśliwszy? Albo przynajmniej tak mu się wydawało. Zawsze dobrze wspominał Klan Klifu, tęsknił za nim do tej pory. Zanurzanie nosa w odpadach szło mu powoli coraz lepiej, chociaż nadal nie rozumiał, jak ktokolwiek mógł żyć w ten sposób. Nie skomentował słów młodzika od razu, poczekał, aż dokończy następne zdanie. Grasujące tu i ówdzie gangi rzeczywiście były niezwykłym utrudnieniem. Zupełnie tak, jakby łatwo im się mieszkało w siedlisku dwunożnych. Przytaknął bursztynookiemu. Tak, rzeczywiście dobrze, gdyby zaczął się uczyć. Wtedy obrona stałaby się łatwiejsza, nie musieliby się zamartwiać, że są tacy odkryci i bezbronni. Tiramisu był już w wieku uczniowskim – gdyby był w lesie, otrzymałby swoje nowe imię oraz przydzielono by mu mentora. Jako że jedynymi dorosłymi kotami był tu on, Króliczek, a także Dynia, nie mieli wielkiego wyboru. Kremus, odpowiedziawszy na słowa srebrnego, wygiął pyszczek w coś przypominającego uśmiech, jednak wyszło niczym grymas i to taki nietypowy. Samotnik w odpowiedzi zmrużył oczy.
— W takim razie obudź mnie jutro o świcie — oznajmił, a gdy już odchodził, obejrzał się przez ramię i dodał: — I przestań się tak krzywić.
Trójoki Zając nie szedł za nim. Usłyszawszy te słowa, tym razem rzeczywiście zaczął się krzywić, był niezadowolony z tego komentarza. Owszem, uśmiechał się nietypowo, ale żeby od razu tak to określać? Naburmuszony, powiedział parę słów pod nosem, odwracając się, a potem idąc na chwilowy spacer. Musiał się po tym przewietrzyć.
***
— To gdzie chcesz mnie… to znaczy nas… zabrać? — spytał Tiramisu, po czym zmrużył oczy. — Kocimiętka jest taka mała, taka słaba… Jesteś pewien, że da sobie radę? Stawiam dwie myszy, że nie potrafi nawet wskoczyć na srebrny głaz — mruknął mu do ucha, tak by młodsza nie mogła tego usłyszeć.
Trójoki Zając zamyślił się na chwilę.
— Wiesz, już niedługo skończy sześć księżyców. Wtedy w klanie rozpoczęłaby trening.
— To świetnie, ale my nie jesteśmy w tym twoim klanie! — prychnął Tiramisu. — Gdzieś go mam. Jesteśmy samotnikami, nie… tymi waszymi Klanowiczami. Mnie zacząłeś uczyć dopiero teraz! To jest niedorzeczne i niesprawiedliwe! — wypalił.
Trójoki Zając westchnął cicho, spuszczając wzrok na moment. Rzeczywiście, Tiramisu był starszy od Kocimiętki. No właśnie, niestety nie byli w klanie, a w siedlisku dwunożnych. Co nie oznaczało, że nie będzie ich uczył tak, jak go samego nauczono. Pamiętał swojego mentora, Mysi Postrach. Kocur miał w sobie od zawsze ogromne ilości energii i starał się go wyuczyć tak, jak potrafił. Często wyglądało to tak, że samo jego zachowanie zachęcało zielonookiego do nauki, niżeli wizja, że w przyszłości zostanie wojownikiem, gdy uda mu się ukończyć szkolenie. W zasadzie… ciekawe co u niego? Czy ucieszyłby się, gdyby wrócili? A może byłoby mu wstyd, że szkolił kogoś takiego jak Zając? Kota, który sobie tak znienacka uciekł? Może byli uznawani w Klanie Klifu teraz za zaginionych?
Kremus kiwnął głową, zachęcając w ten sposób do tego, by zbliżyli się nieco. Przykucnął, polecając im ruchem ogona, by postąpili tak samo.
— Co robimy? — zapytała koteczka z zaciekawieniem w głosie. Rozglądała się, a potem wbiła wzrok w Zająca, czekając na odpowiedź.
— Ćśśś… patrz, widzicie ją? — miauknął starszy trochę ciszej, wskazując łapą na gałąź. Siedziała na niej wrona, oglądała się dookoła, co jakiś czas pokrakując.
Kocimiętka obróciła głowę, spozierając na ptaka. Tiramisu prychnął pod nosem, łapą wskazując inny obiekt.
— A to zauważyliście? — w jego głosie wyczuwalne było poirytowanie. To, co pokazał, było odpadkami, niczym specjalnym. Muchy siadały na tym co jakiś czas, a potem odlatywały, wystraszone przez przechodzących nieopodal dwunożnych. — Mieliśmy uczyć się czegoś pożytecznego! A ty nam pokazujesz jakiegoś ptaka, którego nawet nie możemy dosięgnąć, bo siedzi za wysoko — wycedził, nerwowo poruszając ogonem. — Zresztą ja go dostrzegłem wcześniej, ale wam nie mówiłem.
Trójoki Zając podążył oczami za tym, na co wskazał, zastanawiając się, dlaczego akurat to. Przecież obserwacja była ważna, pozwalała się też skupić na tym, co właśnie chciało się zdobyć. Nie było gwarancji, że się to dostanie, ale zawsze szansa mogła się zwiększyć w jakimś stopniu. Pokręcił głową ze zrezygnowaniem. Może jeszcze dało się jakoś poprowadzić ten trening tak, by bursztynooki z niego wyniósł coś nowego. Rozejrzał się raz jeszcze – nagle przyuważył mysz, która wyjadała coś ze śmieci. Szturchnął delikatnie Tiramisu i zanim ten złożył jakiekolwiek zażalenia, pokazał mu szybko gryzonia.
Młodszy wstał momentalnie, rzucając się w pościg. Kocimiętka pognała za nim, popychając go z całej siły. Gryzoń postawił uszy nerwowo, przerywając to, co do tej pory robił, rozglądając się w panice. Bursztynooki zachwiał się, a potem szybko wrócił do biegu. Ponadto, zirytowany zachowaniem koteczki, popchnął ją nawet mocniej, a ona w odpowiedzi upadła na bok, osuwając się kawałeczek dalej. Gdy tylko dotarli, mysz zdążyła uciec.
Kremus podbiegł do nich szybko, patrząc na Kocimiętkę ze zmartwieniem. Młoda podniosła się prędko, wykrzykując coś w stronę Tiramisu. Kocur, usłyszawszy to, zadarł brodę i odszedł do legowiska, ignorując młodszą. Trójoki Zając pomógł jej wstać, upewniając się, czy wszystko z nią w porządku. Oprócz paru siniaków raczej nie powinno nic jej dolegać.
***
Trójoki Zając prowadził Tiramisu na kolejny trening. Jego myśli przepełnione były teraz tęsknotą – zupełnie nie pasowały do pogody, jaka nadal panowała. Promienie słońca wesoło otulały plecy kotów, zmuszając do schronienia się pod drzewem lub daszkiem. Ptaki ćwierkały wesoło, dwunożni wymieniali się niezrozumiałą dla nich mową między sobą, a ich młode bawiły się, niezwykle hałasując. Nawet psy nie ujadały, co było nietypowe.
Ciepły wiatr dmuchał im w pyski. Nie mógł pogodzić się z faktem, iż Dyniowa Skórka ich opuściła, w dodatku tak bez słowa, tak nagle – bardzo tęsknił za siostrzenicami. Czuł się tak, jakby odebrano mu część niego, tak bez jakiejkolwiek wcześniejszej zapowiedzi. Żałował, że nie mógł spędzić z nimi nawet więcej czasu. Mógłby nauczyć je tak wiele; ostatnio spodobała mu się nauka, czuł się potrzebny i miał jakieś zajęcie, inne niż szukanie jedzenia w tym smutnym miejscu. Gdyby miał długi ogon, ciągnąłby go teraz za sobą po ziemi. Uszy miał spłaszczone, a łapy wręcz zmuszał do tego, by go niosły.
Tiramisu westchnął przeciągle, jakby nie mógł już znieść humoru, w jakim był samotnik od jakiegoś czasu.
— Miałeś mnie uczyć! Czym ty się zajmujesz? — powiedział ostro, patrząc starszemu prosto w oczy.
Pręgus zerknął na niego z przygnębieniem, nie udzielił odpowiedzi od razu, zamiast tego zastanowił się jakąś dłuższą chwilę.
— Wiesz, tęsknię za Kocimiętką i Mak — wyznał, patrząc przed siebie. — A ty za nimi nie tęsknisz?
<Tiramisu?>
[1471 słów, umiejętność obserwacji]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz