Już odkąd pojawił się na świecie, wiadome było, że będzie nosił za sobą mnóstwo chaosu. Jastrzębi Zew po porodzie miała za sobą kilka nieprzespanych nocy przez to, że ktoś, a dokładniej Słońce, nie potrafił zamknąć swojego pyszczka. I nic nie było w stanie go uciszyć, nieważne co. Sam się uspokoił po pewnym czasie.
A gdy tylko nauczył się chodzić, to już wszędzie się panoszył. Tam, gdzie nie spojrzałeś, tam widziałeś liliową kulkę pełzającą po obozie. Prawdopodobnie jedynym kotem, który był w stanie zatrzymywać jego wybryki, był Rozświetlona Skóra, który dreptał za nim krok w krok, obawiając się, że coś może mu się stać. Czasami nawet robił to z ukrycia i pojawiał się znikąd, łapiąc Słońce za kark, odciągając go od czegokolwiek, co tylko próbował zrobić (co liliowemu kociakowi nigdy się nie podobało!)
— Tato! Puść! Przecież umiem chodzić! — zawsze krzyczał i próbował się wyrywać, co za każdym razem kończyło się niepowodzeniem.
— Oczywiście. Skąd mam potem wiedzieć, czy jak cię nie puszczę, nie znikniesz mi zaraz sprzed oczu i do głowy nie przyjdzie Ci inny, gorszy pomysł, hm? Nie mogę pozwolić, by stała Ci się krzywda, dobrze o tym wiesz! — odpowiadał Rozświetlona Skóra, a na to odpowiedzi Słońce już nie miał. Jasne, burczał coś niezadowolony pod nosem, ale na tym się kończyło.
***
Dokładnie sprawdził, czy nie był przypadkiem śledzony przez Rozświetloną Skórę. Nie mógł przecież pozwolić na to, by zniszczył mu kolejną z jego przygód! Zdarzyło się to zbyt wiele razy i Słonko był pewien, że wyjdzie z siebie i stanie obok, gdy to tylko się powtórzy.
Wracając do jego eskapady — to nawet nie wiedział, gdzie dokładnie idzie. Po prostu dreptał sobie po obozie, węsząc wokół i szukając czegoś do zabawy. Uwagę młodzika przykuła kulka mchu (która była tutaj zapewne pozostawiona przez kogoś na później, by móc po nią wrócić i zrobić to, co chciał z nią zrobić), a Słońce, jak to on, nie zastanawiając się nawet ani razu, z impetem rzucił się do przodu, łapiąc mech pomiędzy swoje szczęki. Nim ktokolwiek zdołał go przyłapać na kradzieży, liliowy już uciekał z miejsca zbrodni wyraźnie z siebie zadowolony. Miał już nawet pomysł, kogo przymusi do zabawy.
Tak jak się spodziewał, Promyk znajdowała się w żłobku. Uśmiech sam pojawił się na jego pyszczku i od razu popędził w jej kierunku.
— Hej, Promyk, łap! — krzyknął i nie dając jej nawet czasu na reakcję, rzucił kulką mchu do przodu, by ją chwyciła.
<Promyk?<3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz