Przeszłość, po mianowaniu Poziomkowej Łapy na Wojownika
Koniec widowiska, większość gapiów się rozeszła, pozwalając odetchnąć mu z ulgą. Zanim dostał czas by przeanalizować wszystko, co się właśnie wydarzyło, poszedł do niego Mentor, w sumie to były Mentor. Teraz sam będzie mógł dostać jakiegoś Terminatora pod opiekę, była to dość przerażająca wizja.
— Miło mi cię powitać w legowisku wojowników, dzielny i wielki Poziomeczku Ziomeczku Polaneczku — miauknął do niego. Przyzwyczaił się już do przezwisk otrzymywanych od Kosaćca, jednak ta była nad wyraz dziwna i długa. No cóż, taki już urok tego kocura.
— A-ach... — Nie wiedział, co odpowiedzieć. — Dziękuję, że mnie uczyłeś. — Mimo jego ekscentryczności był dobrym kotem.
— No ja myślę, dostałeś najlepszego mentora na świecie. — Uśmiechnął się w typowy dla siebie sposób.
— Czyli od dziś będziemy spać we wspólnym legowisku? — spytał z lekkim niedowierzaniem, wydawało mu się to bardzo abstrakcyjne. Przeprowadzał się już raz w swoim życiu, ze żłobka do legowiska terminatorów. Jednak koty uczące się na wojownika nigdy nie wydawały się aż takimi autorytetami. A teraz? Miał zamieszkać w jednym miejscu z kocurem, który nauczył go wszystkiego.
— Dokładnie, a więc chodź, Ziomeczku Polaneczku, musisz się gdzieś ulokować. — Nie patrząc na niego, zaczął zmierzać w kierunku legowiska.
— Ja-jasne. — Poszedł za nim, kontynuując rozmowę.
***
Mimo stresu nocne pilnowanie obozu poszło mu dość sprawnie. Nim się obejrzał, nastał dzień i mógł pójść odpocząć w nowym posłaniu. Wybrał sobie na nie miejsce obok pewnego brązowego rówieśnika.
Spał do południa, po obudzeniu udał się na patrol, a dzień zleciał mu dość zwyczajnie.
Nie miał wielu znajomych w klanie, nie było z kim rozmawiać o jego nowej roli czy imieniu. Ten stan niespecjalnie mu przeszkadzał, bycie niewidzialnym pomagało mu unikać stresujących rozmów oraz minimalizowało ryzyko bycia wyrzuconym z klanu. Sprawował się dobrze, nikt na niego nie narzekał, bo nawet by o tym nie pomyślał.
***
Ta noc również miała okazać się bezsenna.
Księżyc górował już na niebie, kiedy poczuł, że ktoś go szturcha. Chyba nigdy się w pełni nie wysypiał, zawsze czuwał, dlatego zerwał się już po pierwszym dotknięciu.
— C-co... — wymamrotał półprzytomny.
W odpowiedzi usłyszał tylko "ciii" od sylwetki przypominającą tą należącą do jego mentora. Byłego mentora, nie był się w stanie do tego przyzwyczaić. Kocur gestem dał znać, że ma za nim podążać, po czym ruszył na zewnątrz. Poziomek bez cienia sprzeciwu poszedł za nim.
— Idziemy na pierwszy wspólny patrol jako wojownicy, Po-ziomku — powiedział do niego przyciszonym głosem. Natychmiast skierował się do wyjścia z obozu, jak zazwyczaj nie zamierzał czekać na potwierdzenie od piaskowego kocura.
Wędrowali przez dłuższy czas, kierując się ku granicy z Klanem Klifu. Wydawało mu się, że jest to trasa, którą najczęściej wybierali podczas patroli. W sumie podczas polowań też często wybierali fragment lasu przy ziemiach Klifiaków. Ciekawe z jakich powodów.
Podczas wędrówki sporo rozmawiali, głównie o błahych sprawach. Chociaż dopiero co zakończył się ich trening, miło było go powspominać. Kosaciec często rzucał jakieś żarty, próbował też wyciągnąć od Poziomka informacje o wcześniej wspomnianym kocurze. Młodszy po prostu odpowiadał na jego zaczepki lub starał się zmieniać temat, gdy rozmowa zaczynała zbiegać w no cóż, dziwnym kierunku.
Nawet się cieszył, że Kosaciec interesuje się jego relacjami z innymi kotami. Odbierał to jako wyraz troski. Były mentor zazwyczaj mu “dokuczał”, żartował sobie, ogólnie do poważnych kotów nie należał. Mimo wszystko czuł w nim oparcie i wiedział, że dba o niego. Ale kiedy podczas rozmowy wypytywał o najmniejsze szczegóły jego relacji z Pustułkiem, było to dość niekomfortowe.
Mimo późnej pory nie czuł zmęczenia, a patrol przebiegał dość sprawnie. Nie napotkali po drodze żadnych intruzów ani innych niebezpieczeństw. Było zadziwiająco spokojnie i mało strasznie.
Wracali do obozu przez las, gdy Kosaciec zatrzymał się niespodziewanie. Nie dał mu nawet czasu na reakcję, od razu zaczął mówić.
— Słuchaj, Poziomkowa Polano — powiedział z powagą. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek zwracał się do niego pełnym imieniem, było w tym coś niepokojącego. — Zabrałem cię tutaj, bo musimy o czymś porozmawiać.
Patrzył na niego zdezorientowany, nie miał pojęcia, o co może mu chodzić, ale na pewno było to coś ważnego.
— Jesteś już wojownikiem, więc zasługujesz, aby znać prawdę. Ufam ci, w końcu to ja cię szkoliłem, ale musisz obiecać, że to, co tu usłyszysz, nie dostanie się do uszu nikogo innego.
— R-rozumiem i obiecuję. — O co mogło mu chodzić? Brzmiało to stresująco.
— No i super! — Jego ton diametralnie się zmienił, ponownie przypominał Kosaćca, jakiego znał. — Pierwsze i najważniejsze, w kogo wierzysz?
— Ja-ja nie jestem pewien. — Głównie słyszał opowieści o Miejscu, Gdzie Brak Gwiazd, jednak kilka razy obiło mu się o uszy coś o Klanie Gwiazdy. Ten drugi wydawał się przyjaźniejszy, ale wiedział o nim tyle, co nic. Poza tym skoro większość klanu wyznawała Mroczną Puszczę, czemu miałby wychodzić przed szereg? To ona musiała być prawdą, skoro wszyscy w nią wierzyli.
Pokręcił głową z dezaprobatą — W Klan Gwiazdy, wierzysz w Klan Gwiazdy.
— A-ale...
— Żadne, ale, Mroczna Puszcza jest złym miejscem.
Spojrzał na niego z przerażeniem i zagubieniem w oczach. W opowieściach nie brzmiała na tak dobrą, jak Klan Gwiazdy, jak to o czym opowiadała matka. O czym ona w sumie opowiadała? Ale zła? Przecież cały Klan w nią wierzył, jak coś takiego mogło być złe, przecież to takie mocne słowo.
— Po-ziomku, chciałeś zostać najlepszym wojownikiem, prawda? — Skąd, skąd o tym wiedział? Nie był pewien czy kiedykolwiek mu o tym wspominał. To nie było jego marzenie, nie w pełni. Tę ideę zaszczepił w nim Pustułek, gdy ledwo co przybył do Klanu. Czyżby Kosaciec interesował się jego relacją z kocurem, jeszcze bardziej niż mógł go podejrzewać? — No, to skoro chcesz nim zostać, to musisz pomóc mi uratować Klan Wilka.
— C-co?
— Jak ty nic nie wiesz, Po-ziomeczku... — Przecież to oczywiste, że nic nie wiedział, właśnie po to się tu zatrzymali. By mu o tym opowiedział. — Klanem rządzi Kult, mordują tam koty, składają je w ofierze i w ogóle.
Patrzył na niego przerażonym wzrokiem.
— A-ale jak to? — Miał wrażenie, że zaraz zemdleje, kręciło mu się w głowie. Koty w miejscu, które uważał za swój dom, składały innych w ofierze. Nagle przed oczami zobaczył widok Pustułka z tamtej nocy. Całego we krwi, nierobiącego sobie nic z tego, że odebrał czyjeś życie.
Odwrócił się pośpiesznie i zwymiotował. To było dla niego za dużo. Był słaby i delikatny, jeśli ktoś wiedział o jego istnieniu, to wiedział również o tym. Jak niby miał pomóc w uratowaniu Klanu? Był tylko drobnym, nieśmiałym kotem. Zapewne brakowało mu wielu cech potrzebnych do walki z KULTEM.
Usiadł i wpatrywał się przed siebie, próbując to wszystko pojąć. Czuł obrzydliwy smak żółci i resztek zawartości żołądka. Nawet nie zauważył, kiedy Kosaciec przysiadł obok niego i położył mu łapę na barku.
Po dłuższej chwili spojrzał na niego całkowicie zagubionym wzrokiem.
— Spokojnie, Ziomeczku Poziomeczku. — Jego głos był naprawdę kojący, gdy sytuacja tego wymagała, był naprawdę dobrym wsparciem. — Nie zostawię cię z tym samego, jasne? — Skinął tylko głową. — Może się to wydawać straszne, ale damy sobie radę. Tylko naprawdę nikt nie może dowiedzieć się o naszej rozmowie.
— N-nikomu nie powiem, o-obiecuję — powiedział beznamiętnie. Był zbyt zszokowany i przerażony, by powiedzieć cokolwiek więcej.
— Uważaj na koty z nacięciem na uchu. — Widząc, że Poziomkowa Polana doszedł do siebie, ruszył powoli w kierunku obozu. Było przed nimi jeszcze sporo drogi, a poza Klanem byli już wystarczająco długo. Poziomek jak zwykle podążył za nim.
<Kosaćcowa Grzywo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz