— Fajnie tu — szepnęła do siostry, podążając za matką i mentorem. Wbiła spojrzenie w ich konwersujące sylwetki parę kroków z przodu. — W nocy nie dało się tyle zobaczyć. Bałaś się?
Słota spojrzała na nią z ukosa.
— Oczywiście, że nie — parsknęła.
Przytaknęła, przygryzając język. Po co się w ogóle pytała? Nawet, gdyby tak było, to rudaska była zbyt dumna, żeby się do tego przyznać. Wywinęła figlarnie oczyma.
— To dobrze, bo ja też nie. Za to Cieniowi łapy się pewnie trzęsły w popłochu — zachichotała — i to pewnie dlatego teraz nie chciał się nam pokazać!
***
Gałąź zdawała się kołysać pod jej łapami. Drewno było śliskie od porannego deszczu, pokryte warstwą wilgoci; podobnie jak wszystko dookoła.
Mocno wcisnęła pazury w korę, spoglądając z góry na mentora. Złote oczy Bladego Lica obserwowały ją bez wyrazu, obojętnie.
— Jeśli spadnę, to twoja wina — fuknęła, robiąc chwiejny krok do przodu. — Nie mogliśmy wybrać na to lepszej pogody?
Wzdrygnęła się, gdy kropelki wody spadły z liści na jej grzbiet.
— Nie jesteśmy na ty — głos wojownika poniósł się pomiędzy drzewami. Położyła po sobie uszy. — Jak będziesz się trzymać, to nie spadniesz.
Z jej pyska wyrwało się poirytowane westchnienie. Jakim cudem Zalotka ukończyła z nim trening? Każdy dzień, kiedy musiała go widzieć, zapowiadał się dniem pozbawionym dobrej zabawy. Pół biedy, że w końcu zaczęła robić coś innego niż tylko wymieniać mech starszym. Tego miała już naprawdę dosyć; nie po to została uczennicą, żeby robić za służącą!
Wbiła w niego niezadowolone spojrzenie, zatrzymując się. Czekała. Jedno uderzenie serca, potem drugie. Kocur jedynie uniósł brew, niewzruszony.
— Mogę już zejść? — wyjęczała, wychylając głowę z gałęzi.
— Skoro musisz.
Blade Lico nie czekał za nią, przebierając łapami szybko i zgrabnie. Właściwie, to wszystko robił w ten sposób. Prędki do oceniania, do krytyki. Nie liczyła na to, że kiedykolwiek się dogadają. Brakowało im jakiejś nitki porozumienia, czegoś, co sprawiłoby, że przestałaby na niego patrzeć jedynie jak na nauczyciela.
Niechętnie podążyła za wojownikiem. Drzewa dookoła zaczęły się przerzedzać; szybko doszła do wniosku, że nie kierują się do obozu. Podniosła spojrzenie na niebo. Zbliżała się pora szczytowania słońca, jednak do góry mogła dojrzeć jedynie ponure chmury. Wyszli na polanę, spowitą resztkami mgły. Cierniste Drzewo górowało nad resztą otoczenia, przyciągając wzrok.
— Po co tu przyszliśmy? — spytała, ton jej głosu nieco mniej znudzony.
Strzepnęła uszkiem; mentor jej nie odpowiedział, kierując się jeszcze parę kroków do przodu. Machnął ogonem, zmuszając ją do zbliżenia się.
— Co to?
Zmieszana spojrzała na niego kątem oka. Wojownik był jednak całkowicie poważny, spoglądając na nią z oczekiwaniem.
Rozejrzała się dookoła. Czy to miało być podchwytliwe pytanie? Obrzuciła wzrokiem rozpostarte szeroko, suche, martwe gałęzie drzewa i kolczaste krzewy okalające jego pień, rozchodzące się po okolicy. Między suchymi pędami kopczyki ziemi, jedne świeże, inne starsze; niektóre skromnie udekorowane.
— Cierniste Drzewo — odpowiedziała po chwili, niepewnie. Spojrzenie żółtych oczu kocura wbijało się uparcie w bok jej pyska.
— I?
— Cmentarzysko.
Zyskała krótkie skinienie głową. Odwróciła się w stronę mentora, jej brwi zmarszczone.
— Pochowane zostało tu wiele ważnych kotów — miauknął. — To już na pewno wiesz. Co myślisz o tym miejscu?
Kolejne dziwne pytanie. Zamrugała, zwracając wzrok z powrotem na krajobraz.
— Nic konkretnego. Niektórzy uważają, że jest nawiedzone.
— Boisz się?
Spojrzała na Blade Lico z ukosa.
— Nie. Moja siostra mówi, że tylko głupcy by się tego bali.
***
Mysz, która znalazła się między jej szczękami, była spora. Trzymając ją ciasno, podniosła się z ziemi i z błyskiem dumy w oczach odwróciła w stronę mentora.
— Widzisz? — wymamrotała przez zaciśnięte zęby. — Jednak coś umiem.
Na pysku kocura pojawił się cień satysfakcji. Skinął jej głową, podnosząc spod korzeni drzewa własną zdobycz. Machnął ogonem, sygnalizując, aby za nim podążyła; prędko rozpoznała drogę do obozu.
— Koniec — miauknął, nie odwracając w jej stronę pyska. — Jutro dołączysz do porannego patrolu.
Westchnęła cicho, doganiając wojownika. Patrole, polowania, patrole… Otrzepała wilgoć z grzbietu. Wolałaby zostać w swoim ciepłym posłaniu.
Pochyliła głowę, wsuwając się pod okrycie uczniowskiego krzewu. Potrząsnęła głową, strzepując kropelki wody z wąsów.
— Pomrok? — z głębi legowiska dobiegł ją znajomy głos.
Zamrugała, spoglądając na Słotę. Wyszczerzyła ząbki w uśmiechu, podchodząc bliżej.
— Cześć — miauknęła, wskakując do swojego posłania. Przeciągnęła się i oparła łapy o to siostrzane.
Jako uczennice spędzały ze sobą mniej czasu – oznaczało to jednak, że tak prędko nie wchodziły sobie na nerwy, a każda z ich rozmów była jeszcze bardziej wyczekiwana. Cieszyła się trochę z tej zmiany. Słota nie dyszała jej nad karkiem, mówiąc, co dobre, co złe, a czas spędzony z nią stał się miłą odskocznią od treningów. Jednak… Słowa siostry ciągnęły się za nią jak mantra; przy każdej decyzji, przy każdej stresującej sytuacji zastanawiała się, co Słota by powiedziała, co Słota by zrobiła… Nie umiała się tych myśli pozbyć.
Spojrzała siostrze w brązowe ślepka. Ogarnęła ją nagła chęć zwierzenia się jej z wszystkiego, co mogła zrobić źle, aby siostrzyczka jej poradziła, lub sensownie skrytykowała jej działania, zgodziła się z nią, jakie niektóre koty są nieprzyjemne…
— Rozmawiałam ostatnio z Jarzębinowym Żarem — słowa wyrwały jej się z pyszczka, zanim zdążyła je przemyśleć. Już widziała, jak oczka rudaski mrużą się z dezaprobatą… Prędko podniosła do góry łapkę, aby uciszyć nadchodzącą z jej strony naganę. — Nie chciałam! Wybrana zostałam do towarzyszenia jej przy zbieraniu ziół, taki okropny zbieg okoliczności… Sama zaczęła do mnie mówić — zniżyła ton głosu do szeptu. — Takie bzdury wygadywała, takie okropieństwa! Obrażała… Obrażała mamę — słowo to wyjątkowo łatwo przemknęło jej przez gardło — i musiałam jej bronić. Wiem, że ty byś tak zrobiła, a nie mogłam znieść jej okropnych słów…
<siostrzyczko?>
[908 słów + wspinaczka na drzewa]
[przyznano 18% + 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz