Jarzębina uniosła brew i lekko przechyliła łeb, jakby skanowała kotkę stojącą naprzeciwko. Jej wzrok był ostry, przenikliwy – jak ostrze przecinające powietrze. Patrzyła głęboko, jakby chciała zajrzeć w samo wnętrze młodszej, rozerwać jej duszę na części i zajrzeć do środka. W jej spojrzeniu było coś niepokojącego – chłód i gniew splecione z rozczarowaniem. Zmrużyła oczy, po czym pokręciła głową z cichym, ironicznym śmiechem. A więc taka była jej matka. Wciąż prała mózgi – tak jak kiedyś, tak samo bezlitośnie. Jarzębinowy Żar poczuła żal, ale nie za matkę. Nawet nie chciała jej znać. Była dla niej nikim – zwykłym szczurem, gnijącym od środka, zżartym przez własne ambicje. Żal miała jedynie do przyszywanego rodzeństwa. Nie zdołała ich ocalić. Najwyraźniej pranie mózgu Zalotnej Krasopani działało zbyt szybko i zbyt skutecznie. Ciszę przerwał jej niski, chrapliwy śmiech.
— Tak, boi się, że zburzę jej chory świat, mówiąc ci coś, co nie byłoby wygodne dla jej paranoi — zaśmiała się głośniej, po czym poprawiła grzywkę i dodała z chłodnym spokojem: — Niczego od ciebie nie chcę. Już za późno... a szkoda. To ty przyszłaś pomagać. I wiesz co? Nie dostałam żadnego zakazu, że nie mogę się do ciebie zbliżać ani z tobą rozmawiać.
Parsknęła lekceważąco, robiąc krok w stronę młodszej kotki. Pomroczna Łapa instynktownie odskoczyła, strosząc futro.
— Ona nie ma paranoi! — syknęła. — I o jakim świecie mówisz? Jest tylko jeden – prawdziwy!
Jarzębina uniosła brwi, a w jej spojrzeniu błysnęła nuta rozbawienia.
— To ty tak twierdzisz. Też mi tak mówiła... — mruknęła, machając ogonem z wyraźnym zniecierpliwieniem. — Cóż, kiedyś dorośniesz. I mam nadzieję, że wtedy zaczniesz myśleć za siebie.
Odwróciła się i ruszyła przed siebie. Las był cichy, ciężki od mgły i wilgoci. Pomroczna Łapa przez chwilę stała w miejscu, rozdarta między ciekawością a obowiązkiem. W końcu ruszyła za medyczką, choć każdy jej krok był niepewny. Jarzębina jednak odwróciła się błyskawicznie. Jej łapa przesunęła się jak cień, zatrzymując młodszą jednym, zdecydowanym ruchem.
— No, wracaj do obozu — mruknęła chłodno, bez cienia emocji.
— Słucham? Dlaczego? — zapytała zaskoczona Pomrok, cofając się o krok. W jej głosie drżała nuta lęku i niezrozumienia.
— Przecież masz zakaz, prawda? — syknęła Jarzębina, mrużąc oczy. — Zalotna Krasopani to wasza wyrocznia, liderka. Twoje życie nie należy do ciebie.
— Należy! To moje życie! — zaprotestowała młodsza, choć w jej głosie zabrzmiało zawahanie.
Jarzębina zbliżyła pysk, a w jej oczach pojawił się błękitny, lodowaty ogień.
— Naprawdę? — szepnęła, niemal z szyderczym spokojem. — Myślałam, że Zalotna Krasopani już ci coś kazała. Masz robić to, co mówi, prawda? Nie zbliżaj się więc do mnie. A gdy zachorujesz... zobaczymy, kto ci wtedy rany wyleczy. Może też ona?
Ostatnie słowa wycedziła przez zaciśnięte zęby. W jej spojrzeniu tlił się gniew, ale po chwili wszystko zgasło. Pysk przybrał kamienny wyraz. Wyprostowała się i, nie oglądając się za siebie, ruszyła dalej w mrok lasu. Mgła oplatała jej sylwetkę, a krople rosy błyszczały na liściach jak maleńkie, zimne gwiazdy
<Pomroczna Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz