Dzień śmierci Lśniącej Szadzi
Zalotna Krasopani leżała na swoim posłaniu w legowisku wojowników. Zdążyła już zauważyć, że od samego rana nie widziała tu Lśniącej Szadzi. Nie żeby ją to jakoś bardzo interesowało… Ale wciąż wydawało się to z lekka niepokojące. Szylkretka chciałaby, chociażby wiedzieć, czy ten zdrajca został już wyeliminowany, czy wciąż się gdzieś tu czai. Właściwie nie wiedziała, na co liczy bardziej. Z jednej strony bardzo by chciała, aby czekoladowa szylkretka wreszcie zniknęła z tego świata, a z drugiej uważała, że życzenie komuś śmierci jest delikatnie nie w porządku. W końcu Szadź tak właściwie na razie nie zrobiła nic złego, chociaż Zalotka uważała, że wkrótce może się to zmienić, bo kotka ma do tego predyspozycje. Lepiej pozbyć się potencjalnego problemu, niż potem mierzyć się z jego konsekwencjami, prawda? Szylkretce bardzo nie chciałoby się odbijać liliowego kocura z łap tej przebrzydłej kotki, chociaż musiała przyznać, że zrobiłaby dla niego wszystko, jeśli byłaby taka potrzeba. Ech, ciężkie życie. Gdyby tylko Lśniąca Szadź nie napatoczyła się tamtego dnia za blisko, teraz Zalotna Krasopani miałaby święty spokój, kto wie, może mogłaby nawet teraz odpocząć i trochę sobie pospać, a tak? A tak musiała pozostać czujna i dalej rozmyślać nad zachowaniem wojowniczki. Starsza kotka na pewno coś teraz kombinowała, w końcu, z jakiego innego powodu opuszczałaby obóz na tak długi okres czasu? Na świeżym powietrzu, bez obozowego zgiełku, myślało się najlepiej, a Zalotka coś o tym wiedziała. Wiele razy udawała się na samotne spacerki, aby tylko poukładać wszystko w swojej głowie. Oczywiście wolała zabierać ze sobą Prążkowaną Łapę, ale nie zawsze było to możliwe. Czasami on po prostu nie miał czasu albo ochoty, ale, och, gdyby tylko wiedział, że czarna szylkretka chciała jedynie chronić go przed zagrożeniami! Na pewno wtedy bardziej by ją doceniał, bardziej niż dotychczasowo! Na pewno nie pozwalałby innym kotkom, że tak się do niego bezkarnie łasiły!
“Już ja mu przemówię do rozsądku, jak tylko go spotkam!” stwierdziła w pewnym momencie.
Wtedy też powstała na cztery łapy. Usłyszała, jak delikatnie strzelają jej kości, co trochę ją przeraziło.
“Ciekawe jak długo już tu leżę…” pomyślała.
“Ciekawe jak długo już tu leżę…” pomyślała.
Po chwili sztywnym krokiem opuściła legowisko, aby znaleźć się na przestronnej obozowej polanie. W tym samym momencie, w którym poczuła na swoim futrze bryzę, przypadła do ziemi i swoje przednie łapy wyciągnęła, jak najdalej tylko potrafiła. Zmrużyła oczy, a jej pysk otworzył się w geście ziewnięcia. Poczuła na swojej skórze silne promienie słoneczne. Słońce przez ostatnie dni stawało się wręcz uciążliwe; ciężkie do zniesienia. Zalotna Krasopani większość wolnego czasu spędzała w legowisku wojowników, skryta w cieniu, lub siedząc pod drzewem i dzieląc się językami ze swoim najlepszym przyjacielem. Gdy już skończyła się rozciągać, wyprostowała się i otrzepała futro z wszelkich drobnych liści czy gałązek lub piachu.
“To był świetnie spożytkowany czas na odpoczynek. Przynajmniej taki fizyczny, ale niestety mój umysł ciągle pracował. Muszę jakoś wygryźć te lisie łajno. Muszę myśleć” powiedziała do siebie, po czym zaczęła rozglądać się po obozie w poszukiwaniu Prążkowanej Łapy.
“To był świetnie spożytkowany czas na odpoczynek. Przynajmniej taki fizyczny, ale niestety mój umysł ciągle pracował. Muszę jakoś wygryźć te lisie łajno. Muszę myśleć” powiedziała do siebie, po czym zaczęła rozglądać się po obozie w poszukiwaniu Prążkowanej Łapy.
Niestety zamiast niego w oczy rzucił jej się Syczkowa Łapa. Szylkretka nie rozmawiała z nim od ceremonii, bo ten mysi móżdżek nawet nie raczył do niej podejść, nie raczył pogratulować! Z początku wojowniczka nie miała mu tego za złe i nawet o tym zapomniała, ale od kilku dni ostro zaczęło ją to irytować. Być może dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że złoty kocur postąpił karygodnie, choć nawet nie wiedziała dlaczego. Może dlatego, że tak często była z Prążkiem i nie chciał jej przeszkadzać? A może po prostu był zazdrosny? Niestety, tego Zalotna Krasopani akurat nie wiedziała, a była zbyt obrażona, aby się swojego brata spytać. Postanowiła być uparta i nie zmieniać swojej pozycji. Jasno postanowiła, że pierwsza w życiu się nie odezwie.
“Tym razem Syczek powinien się postarać o naszą relację!” powtarzała sobie, siedząc przy legowisku z naburmuszoną miną… i siedziałaby tak jeszcze dłużej, gdy nagle jej uwagę przykuły dziwne dźwięki, jakby kasłania, krztuszenia się. Natychmiast uszy stanęły jej dęba, a ona wzrokiem zaczęła szukać kota, który wydawał takie odgłosy. Jej oczy spoczęły na czekoladowej szylkretce, w której od razu poznała Lśniąca Szadź. To ona teraz walczyła o życie, dusiła się. Jej pysk był skierowany w dół, język jej wisiał, po jej ciele przechodziły jakieś dziwne wstrząsy. Wyglądała okropnie, na ten widok Zalotka aż zamarła. Poczuła, jak łapy jej drętwieją i jak nie potrafi się ruszyć, ani wydać z siebie żadnego dźwięku. Przy krztuszącej się wojowniczce zgromadziły się tłumy przerażonych kotów. Nie minęła chwila, a szylkretka poddała się i upadła na ziemię. Przez chwilę jeszcze walczyła o oddech, po czym jej ciało zwiotczało. W obozie rozległo się zdumione westchnięcie innych kotów. Wszyscy natychmiast zaczęli wymieniać między sobą jakieś zdania. Zrobił się szum, który był dla czarnej szylkretki ciężki do zniesienia. Nie wiedziała, co robić, o czym myśleć. Powinna się cieszyć, czy może płakać? Gdy tylko udało jej się nieco uspokoić, zaczęła poszukiwać srebrnego kocura. Od razu ruszyła w stronę tłumów, a gdy tylko dostrzegła znajomy bark, zacisnęła na nim zęby i zaczęła odciągać w tył. W końcu Zalotna Krasopani wraz z Prążkowaną Łapą znaleźli się gdzieś na uboczu. Uczeń był widocznie przygnębiony, oczy miał zaszklone.
— Prążku, wszystko dobrze? — wyszeptała, choć te słowa ciężko przeszły jej przez gardło. Nie mogła się zmusić do powiedzenia czegoś więcej, dlatego pozostawiła tylko te słowa wiszące w powietrzu. Liliowy kocur wziął głęboki oddech, na co Zalotka odwróciła głowę i spojrzała na swoje łapy.
— Nie, nic nie jest dobrze — wymamrotał, spoglądając na martwe ciało Lśniącej Szadzi.
— Ona była… moją dobrą znajomą. Nie sądziłem, że nasza przyjaźń będzie trwać tak krótko. Nikt chyba nie mógł przewidzieć, że dziś nagle się udusi! — mruknął rozżalonym głosem. Wojowniczka podeszła do niego i otarła się o jego bok, czule zaczynając lizać jego barki.
— Niestety, koty często odchodzą, tym bardziej w tak okropnych, klanowych warunkach. Też byłam kiedyś świadkiem śmierci, gdy jedna z wojowniczek została brutalnie rozszarpana przez psy. Widziałam tylko jej strzępy unoszące się w powietrzu, a po tym wszystkim musiałam uciekać po drzewach! — westchnęła, ale jej słowa nie zdawały się pocieszać ucznia. Wręcz jeszcze bardziej go dobiły.
— Chcesz mi powiedzieć, że miałaś gorzej? Sądzisz, że moje problemy się nie liczą i wcale nie mogę ubolewać? — spytał, unosząc jedną brew. Szylkretka zdziwiła się na jego słowa, otworzyła szeroko oczy, a po chwili cofnęła się o kilka kroków w tył.
— No coś ty, przecież nic takiego nie powiedziałam! Ja też jestem w szoku po śmierci Lśniącej Szadzi, jakbyś jeszcze nie wiedział! Nie tylko tobie jest smutno… bo przecież ona wydawała się taką miłą kotką! Powinieneś pomyśleć o jej rodzinie, która teraz przeżywa tragedię! A ty ciągle tylko nawijasz o sobie! I… ciągle zapominasz o mnie! Nie doceniasz mnie, Prążku. Ja ciągle próbuję cię chronić, bronić, ratować… a ty i tak mieszasz mnie z błotem! — wyznała wreszcie. Przez ułamek sekundy poczuła się lżej na sercu, a zaraz potem przygniotło ją poczucie winy. Prążkowana Łapa wyglądał teraz na zranionego, ale i oburzonego.
— Słucham? O czym ty bredzisz! Przecież jesteś moją najlepszą przyjaciółką i nikt nie będzie w stanie ciebie zastąpić. Czego chcesz więcej? Jeszcze ci mało? — syknął. Szylkretka odsunęła się od niego, ostrożnie podnosząc przednią łapę.
— Nie… — wymamrotała, odwracając wzrok od kocura. Poczuła, jak łzy napływają jej do oczu, chociaż wcale tego nie chciała. Zacisnęła zęby i pociągnęła nosem. Zamarła teraz w bezruchu, robiąc wszystko, aby tylko się nie rozpłakać.
…
— Zalotko, ja… przepraszam — wydukał z siebie w końcu, po czym znowu zapadła krępująca cisza. Na szczęście każdy skupiał się teraz na ciele Lśniącej Szadzi, niż na kłótni dwóch młodych i głupich kotów. Szylkretce jednak w pewnym momencie zrobiło się wstyd, poczuła jak zalewa ją fala nagłego gorąca.
— Chodźmy stąd — zaproponowała w końcu. Ostatni raz rzuciła wzrokiem na zgromadzone koty, po czym wstała i ze srebrnym kocurem u boku udała się do wyjścia z obozu. W końcu mieli sobie wiele do wyjaśnienia i najlepiej dla wszystkich by było, gdyby zrobili to bez zbędnych gapiów.
npc: Lśniąca Szadź, Prążkowana Łapa
“Tym razem Syczek powinien się postarać o naszą relację!” powtarzała sobie, siedząc przy legowisku z naburmuszoną miną… i siedziałaby tak jeszcze dłużej, gdy nagle jej uwagę przykuły dziwne dźwięki, jakby kasłania, krztuszenia się. Natychmiast uszy stanęły jej dęba, a ona wzrokiem zaczęła szukać kota, który wydawał takie odgłosy. Jej oczy spoczęły na czekoladowej szylkretce, w której od razu poznała Lśniąca Szadź. To ona teraz walczyła o życie, dusiła się. Jej pysk był skierowany w dół, język jej wisiał, po jej ciele przechodziły jakieś dziwne wstrząsy. Wyglądała okropnie, na ten widok Zalotka aż zamarła. Poczuła, jak łapy jej drętwieją i jak nie potrafi się ruszyć, ani wydać z siebie żadnego dźwięku. Przy krztuszącej się wojowniczce zgromadziły się tłumy przerażonych kotów. Nie minęła chwila, a szylkretka poddała się i upadła na ziemię. Przez chwilę jeszcze walczyła o oddech, po czym jej ciało zwiotczało. W obozie rozległo się zdumione westchnięcie innych kotów. Wszyscy natychmiast zaczęli wymieniać między sobą jakieś zdania. Zrobił się szum, który był dla czarnej szylkretki ciężki do zniesienia. Nie wiedziała, co robić, o czym myśleć. Powinna się cieszyć, czy może płakać? Gdy tylko udało jej się nieco uspokoić, zaczęła poszukiwać srebrnego kocura. Od razu ruszyła w stronę tłumów, a gdy tylko dostrzegła znajomy bark, zacisnęła na nim zęby i zaczęła odciągać w tył. W końcu Zalotna Krasopani wraz z Prążkowaną Łapą znaleźli się gdzieś na uboczu. Uczeń był widocznie przygnębiony, oczy miał zaszklone.
— Prążku, wszystko dobrze? — wyszeptała, choć te słowa ciężko przeszły jej przez gardło. Nie mogła się zmusić do powiedzenia czegoś więcej, dlatego pozostawiła tylko te słowa wiszące w powietrzu. Liliowy kocur wziął głęboki oddech, na co Zalotka odwróciła głowę i spojrzała na swoje łapy.
— Nie, nic nie jest dobrze — wymamrotał, spoglądając na martwe ciało Lśniącej Szadzi.
— Ona była… moją dobrą znajomą. Nie sądziłem, że nasza przyjaźń będzie trwać tak krótko. Nikt chyba nie mógł przewidzieć, że dziś nagle się udusi! — mruknął rozżalonym głosem. Wojowniczka podeszła do niego i otarła się o jego bok, czule zaczynając lizać jego barki.
— Niestety, koty często odchodzą, tym bardziej w tak okropnych, klanowych warunkach. Też byłam kiedyś świadkiem śmierci, gdy jedna z wojowniczek została brutalnie rozszarpana przez psy. Widziałam tylko jej strzępy unoszące się w powietrzu, a po tym wszystkim musiałam uciekać po drzewach! — westchnęła, ale jej słowa nie zdawały się pocieszać ucznia. Wręcz jeszcze bardziej go dobiły.
— Chcesz mi powiedzieć, że miałaś gorzej? Sądzisz, że moje problemy się nie liczą i wcale nie mogę ubolewać? — spytał, unosząc jedną brew. Szylkretka zdziwiła się na jego słowa, otworzyła szeroko oczy, a po chwili cofnęła się o kilka kroków w tył.
— No coś ty, przecież nic takiego nie powiedziałam! Ja też jestem w szoku po śmierci Lśniącej Szadzi, jakbyś jeszcze nie wiedział! Nie tylko tobie jest smutno… bo przecież ona wydawała się taką miłą kotką! Powinieneś pomyśleć o jej rodzinie, która teraz przeżywa tragedię! A ty ciągle tylko nawijasz o sobie! I… ciągle zapominasz o mnie! Nie doceniasz mnie, Prążku. Ja ciągle próbuję cię chronić, bronić, ratować… a ty i tak mieszasz mnie z błotem! — wyznała wreszcie. Przez ułamek sekundy poczuła się lżej na sercu, a zaraz potem przygniotło ją poczucie winy. Prążkowana Łapa wyglądał teraz na zranionego, ale i oburzonego.
— Słucham? O czym ty bredzisz! Przecież jesteś moją najlepszą przyjaciółką i nikt nie będzie w stanie ciebie zastąpić. Czego chcesz więcej? Jeszcze ci mało? — syknął. Szylkretka odsunęła się od niego, ostrożnie podnosząc przednią łapę.
— Nie… — wymamrotała, odwracając wzrok od kocura. Poczuła, jak łzy napływają jej do oczu, chociaż wcale tego nie chciała. Zacisnęła zęby i pociągnęła nosem. Zamarła teraz w bezruchu, robiąc wszystko, aby tylko się nie rozpłakać.
…
— Zalotko, ja… przepraszam — wydukał z siebie w końcu, po czym znowu zapadła krępująca cisza. Na szczęście każdy skupiał się teraz na ciele Lśniącej Szadzi, niż na kłótni dwóch młodych i głupich kotów. Szylkretce jednak w pewnym momencie zrobiło się wstyd, poczuła jak zalewa ją fala nagłego gorąca.
— Chodźmy stąd — zaproponowała w końcu. Ostatni raz rzuciła wzrokiem na zgromadzone koty, po czym wstała i ze srebrnym kocurem u boku udała się do wyjścia z obozu. W końcu mieli sobie wiele do wyjaśnienia i najlepiej dla wszystkich by było, gdyby zrobili to bez zbędnych gapiów.
npc: Lśniąca Szadź, Prążkowana Łapa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz