Zastrzygł uchem, wyłapując drżenie w głosie kremowego. Nie było ono w żadnym stopniu oznaką strachu, a jedynie czegoś na wzór zakłopotania. Srebrzysty uśmiechnął się lekko, wbijając spojrzenie w mocno obgryzionego ze wszystkich stron zająca. Całe to przedsięwzięcie zwane "związkiem" z każdym dniem wydawało mu się coraz to bardziej intrygujące. Dalej nie do końca zdawał się rozumieć wszystkich aspektów bycia z kimś w tak bliskiej relacji, a to, co uznawał za już wiadome, okazywało się nieraz coraz to większą niespodzianką.
— Skąd w tobie ten głód? — wymruczał, a z rozbawienia zadrżały mu wibrysy. — Aż tak cię głodzą na tej pozycji zastępcy? — zażartował. — Czy może i ty wpadłeś w ten ciężarny szał i masz do wykarmienia więcej żołądków pod serce...
— Srebrny! — Głos Piaszczystej Zamieci był niezwykle piskliwy, a jego skóra pod futrem z pewnością przyjęła barwę czerwieńszą niż najczystsza krew. — Ty jesteś jakiś niepoważny! Jestem kocurem! — wykrztusił, rozglądając się w popłochu. — Klanie Gwiazd, mam nadzieję, że nikt tego nie usłyszał...
Reakcja kocura wręcz sama wypchnęła długą salwę śmiechu z jego jasnego pyska. Przetarł łapą nos, próbując uspokoić nagłe swędzenie, po czym wyciągnął się i oparł o jego bok.
— Oj, już pożartować sobie nie można? Okropny rygor w tym klanie... — uznał, przyglądając się wędrującym po obozie kotom.
Nie przepadał kleić się do partnera na oczach wszystkich, a spojrzenia niektórych sprawiały wrażenie, jakby byli świadkami niemoralnych czynów, a nie przelotnych przytulasów.
Kremowy zdawał się sztywny, a mimo to pochylił łeb i przesunął zająca pod pysk srebrnego.
— Zjedz już lepiej, z głodu ci odbija... — stwierdził niemrawo, na co niebieski zaśmiał się po raz kolejny, a potem nic nie mówiąc, zabrał się za swój posiłek.
— Skąd w tobie ten głód? — wymruczał, a z rozbawienia zadrżały mu wibrysy. — Aż tak cię głodzą na tej pozycji zastępcy? — zażartował. — Czy może i ty wpadłeś w ten ciężarny szał i masz do wykarmienia więcej żołądków pod serce...
— Srebrny! — Głos Piaszczystej Zamieci był niezwykle piskliwy, a jego skóra pod futrem z pewnością przyjęła barwę czerwieńszą niż najczystsza krew. — Ty jesteś jakiś niepoważny! Jestem kocurem! — wykrztusił, rozglądając się w popłochu. — Klanie Gwiazd, mam nadzieję, że nikt tego nie usłyszał...
Reakcja kocura wręcz sama wypchnęła długą salwę śmiechu z jego jasnego pyska. Przetarł łapą nos, próbując uspokoić nagłe swędzenie, po czym wyciągnął się i oparł o jego bok.
— Oj, już pożartować sobie nie można? Okropny rygor w tym klanie... — uznał, przyglądając się wędrującym po obozie kotom.
Nie przepadał kleić się do partnera na oczach wszystkich, a spojrzenia niektórych sprawiały wrażenie, jakby byli świadkami niemoralnych czynów, a nie przelotnych przytulasów.
Kremowy zdawał się sztywny, a mimo to pochylił łeb i przesunął zająca pod pysk srebrnego.
— Zjedz już lepiej, z głodu ci odbija... — stwierdził niemrawo, na co niebieski zaśmiał się po raz kolejny, a potem nic nie mówiąc, zabrał się za swój posiłek.
***
Księżyce mijały w zawrotnym tempie i chociaż on nie odmówiłby sobie określenia jako "młody i pełen wigoru", tak widok nowych kociąt, uczniów jak i świeżo mianowanych wojowników, uświadamiał go, że robił się coraz starszy. Nie przyjmował tego do wiadomości, ale gdzieś ta informacja krążyła mu z tyłu głowy. Dopóki nie marudził na odmawiające współpracy kości i tą "dzisiejszą młodzież", uznawał, że nie było z nim jeszcze źle.
To z czym zrzędzenia nie oszczędzał, stanowił czas spędzany z Piaszczystą Zamiecią. Zmalał. Spali obok siebie w legowisku, jedli razem posiłki, ale to dla Srebrzystego Nowiu nie było niczym wyjątkowym. Znacznie bardziej preferował spacery w najbardziej oddalone miejsca od obozu, a i nieraz łapy ciągnęły go poza granice, skąd dobiegały obce, intrygujące zapachy. Bez ograniczeń, bez obowiązków...
Przeciągnął się i wyszedł od medyków, gdzie jego jedynym celem odwiedzin było dopytanie się, czy Piaszczysta Zamieć u nich był. Kocur od dwóch pór zdawał się pociągać nosem, a teraz towarzyszył temu kaszel. Gdy niebieski miał okazję oprzeć się o kremowego, niemalże słyszał charczenie dochodzące z jego piersi.
Rozejrzał się i zlokalizował partnera opuszczającego Skruszoną Wieżę. Ochoczo podszedł do niego, wyjątkowo nie uśmiechając się na powitanie.
— Mam wrażenie, że ostatni widuję cię rzadziej niż własną matkę — zaczął, z głębokim westchnięciem.
Kremowy spojrzał na niego niepewnie, wahając się, aż w końcu nie odezwał się ze sporą ostrożnością w głowie.
— Przecież twoja matka nie żyje...
— No właśnie! — odparł z przekąsem, jakby to było coś oczywistego. — Poza tym obiecałeś mi, że odwiedzisz medyka. Byłem tam. A ciebie podobno ani razu tam nie widziano — mruknął z wyrzutem.
<Piaseczny?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz