BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

22 października 2024

Od Ćmiej Łapy CD. Mżącej Łapy

Nie czuła się za dobrze. Od kiedy, jakiś czas temu, odwiedził ją Judaszowcowy Pocałunek, podtrzymując jej ukochaną mamę, która wyglądała, jakby Klan Gwiazdy odjął jej pół życia, jej stan tylko się pogarszał. Ktoś mógłby posądzić Ćmią Łapę o swojego rodzaju szarlataństwo. Miała te same objawy co Bożodrzewny Kaprys; oczywiście nie była jeszcze taka przemęczona i wynędzniała, ale wszystko inne się zgadzało. Dla osoby trzeciej mogło się wydawać, że córka przyjęła na siebie chorobę rodzicielki. Wojowniczka przyznała się, chociaż nie bez karcących słów i ponaglania brata, że od dłuższego czasu ma problemy z żołądkiem oraz obficie wymiotuje; nawet kilka razy dziennie. Uczennica słuchała tego cała w nerwach. Przerażona wlepiała ślepka w bialutką postać. Jak mogła nie zauważyć, jak niemrawo wyglądała? Zrzuciła kilka kilogramów, łapy miała niczym brzozowe witki, a szklisty wzrok był nieobecny i niewidzący... Jakże było jej głupio... To jej matka. Kotka, która poświęciła jej wiele księżyców życia. Teraz oglądała, jak ledwo trzyma się na nogach.
Sama kuracja nie była ciężka i w głównej mierze składała się z podania kilku ziół, a następnie na zatrzymaniu wojowniczki na krótkiej obserwacji, aby nabrała sił. Na szczęście Bożodrzew była w pełni sił, w kwiecie swojego wieku, a więc jej organizm był silny i nieuległy. Niestety takim okazały się również licha, które doprowadziły ją do tego stanu. Wyplewienie ich z organizmu jednej kotki nie przeszkodziło w "przeskoczeniu" do żołądka drugiej. Ćmia Łapa zdawała sobie sprawę, że wiele chorób, które będzie musiała wyplewić z innych klifiaków, będzie zaraźliwa, mniej lub bardziej, lecz jakoś nigdy ta myśl nie przebijała się w jej głowie. Mimo bycia straszną, wręcz niezdrową panikarą, w jej scenariuszach ona sama nie chorowała. W koszmarach, które często ją nawiedzały, nawet na jawie, mogła być niekompetentna, wykazywać się niewystarczającą wiedzą, albo po prostu zawodzić wszystkich dookoła, ale nigdy nie cierpiała na przypadłości, które umiała z łatwością dostrzec, zdiagnozować i pokonać. To było coś... Niespodziewanego.
Na początku tylko pobolewał ją żołądek, potem skręty stawały się coraz bardziej uporczywe, częste i intensywne. Czuła jakby wszystko w środku wywracało się do góry nogami, a następnie z impetem wracało na swoje miejsce. Kuliła się wtedy gdzieś na skraju obozu, ukryta między kamieniami, skryta w mroku składziku na zioła. Miała nadzieje, że wszystko samo jej przejdzie. Czuła pewną obawę przed działaniem na własną rękę w sprawie leczenia samej siebie, a nie chciała zawracać głowy medyczkom, a tym bardziej swojej ukochanej siostrzyczce, która wydawała się od jakiegoś czasu nieobecna, a jednocześnie strasznie rozedrgana i wybita z codziennego rytmu. Po co miałaby być dla niej dodatkowym balastem. W razie czego wiedziała, co ma robić. Znała sposoby walki z objawami, znała nazwy i miejsca występowania tych ziół, a w razie czego, kojarzyła nawet, na jakiej skalnej szczelinie leżą w legowisku medyczek. No właśnie. Zabieranie ich z klanowych zapasów miało być ostateczną ostatecznością. Wiedziała, jak ważne są zioła. Nawet teraz, w szczycie Pory Zielonych Liści, nie miała serca ich uszczuplać. Jeśli miała sobie pomóc, najpierw musiała sama je znaleźć i własnymi łapami wyrwać je z ziemi.

* * *

Z niemałą trudnością i obawami poprosiła o pomoc Melodyjny Trel i Pietruszkową Łapę. Kotki akurat nie miały nic zaplanowane na popołudniowy trening, a tak się złożyło, że podczas obiadu przysiadły akurat zaraz przed wejściem do lecznicy. Ćmia Łapa, chociaż od porannej przechadzki po obozie, kiedy to ma za zadanie wyłapać przeróżne, nawet najbardziej skryte, objawy i dolegliwości, które mogą doskwierać innym klifiakom, nie wzięła do pyska ani kęsa zwierzyny, nie miała chętki na posiłek. Siedziała cichutko, wiążąc ciasno pęki przeróżnych roślinek. Jeden zestaw miał pomagać na chroniczne zmęczenie, inny na bóle głowy, a te, które miała jeszcze do posortowania, miały być zabójcom dla kataru. Ukradkiem spoglądała na zebrane w obozie mordki. Większość z nich była rozweselona, inna spokojna, acz widocznie zmęczona; w końcu dzień chylił się już ku zachodowi, więc wojownicy powrócili z polowań, patroli i treningów. Uwagę skupiła na jedynym kocie, oprócz samej Ćmy, który nie delektował się tłuściutką, soczystą zwierzyną. Bura uczennica, prowadząca niemrawą pogawędkę z niskorosłą mentorką, co prawda miała przed sobą skromną myszkę, ale była ona niemal niedraśnięta; jedynie kawałek mięsa z jej barku był nadszarpnięty. Co jakiś czas młodsza krzywiła się, jakby przez jej ciało przebiegała fala pulsującego bólu. Ćmia Łapa była w stanie odgadnąć, co to było za uczucie. W tym momencie zaczynała podejrzewać już, że w Klanie Klifu czaił się gastryczny delikwent, który po kolei wybierał sobie kolejne ofiary i pastwił się nad nimi. W głowie zamajaczył jej nawet obraz Przyczajonej Kani. Jak dobrze pamiętała, a główkę miała jeszcze zdrową i dosyć sprawną, nawet jeśli w większości zapełniona była ona obawami i czarnymi myślami, to jakiś czas temu zastępca zgłosił się do Liściastego Futra właśnie z żołądkowymi rewolucjami. Tak! Była pewna, że wpadła na niego, gdy ten wychodził z oddechem zionącym miętowym aromatem. To wszystko zaczynało się zazębiać i tworzyć sensowną całość; chociaż nie była pewna czy to dobry znak. Jeśli faktycznie wśród nadmorskiego klanu zaczynała, powoli, acz widocznie, rozwijać się grypa żołądkowa, musiała jak najszybciej wyeliminować jej objawy. W przeciwnym wypadku wszyscy skończą tarzając się we własnych wymiocinach, lub gorzej. — P-przepraszam... — wymruczała cichutko. Dwie kotki, całkowicie zaskoczone tak nagłym pojawieniem się bladookiej, szybko odwróciły mordki w jej stronę. Uczennica medyka miała teraz możliwość przypatrzeć się z bliska Pietruszce. Była delikatnie wymizerniona, ale jej młode, pełne witalnej siły ciało, radziło sobie z gastrycznym koszmarem nawet lepiej niż ciało Bożodrzewnego Kaprysu. Westchnęła z ulgą pod nosem. Melodyjny Trel za to wyglądała zniewalająco, jak zwykle. Najwidoczniej, co też bardzo uradowało Ćmią Łapę, nie podłapała bakcyla od podopiecznej. Dwie pary ślepiów wpatrywały się w nią z zaciekawieniem. — Zioła... Muszę wybrać się po zioła i...
— Chcesz, abyśmy Ci towarzyszyły, kochanie? — przerwała jej wojowniczka, przekręcając uroczo główkę na bok. Zauważyła, że szylkretka ma do niej pewną słabość. Dziwnie się z tym czuła, zwłaszcza że nawet mamusie nie zwracają się już do niej tak pieszczotliwie, a na pewno nie za każdym razem, gdy rozmawiają. Szybko zauważyła, że jako jedyna, chociaż nie jest karłowata, a jej łapki są proporcjonalne do wielkości reszty jej ciałka, była najbardziej zbliżoną wielkością do Melodyjnego Trelu. Musiało to w jakiś sposób wpłynąć na jej obraz w oczach niskorosłej. Kiwnęła tylko łebkiem. — Och, oczywiście! Z wielką chęcią będziemy twoimi dwoma dodatkowymi parami oczu i uszu, dodatkowym nosem nawet! — wyszczebiotała, wstając z kamiennej posadzki. Otrzepała futerko, które świetlistymi pasmami ułożyło się na jej drobnej piersi. — No, no! Wstawaj Pietruszkowa Łapo. Wiem, że wspominałam o spokojnym wieczorze, ale widzisz, że nasza aspirująca uzdrowicielka potrzebuję pomocy, przecież jej tak nie zostawimy. No, no, to dla dobra nas wszystkich.
— Już, momencik, jeszcze nie zjadłam... — wymamrotała nieswojo buraska. Zaczęła szturchać pazurem sztywną myszkę, która z każdą chwilą traciła znacznie na walorach estetycznych, a co do tych smakowych, można było tylko domniemywać, gdyż mimo uwagi, uczennica nie kwapiła się do brania kolejnego kęsa.
— Ah! Całą wieczność miałaś na smakowanie i przeżuwanie. Ja rozumiem, że młode kotki dbają teraz o sylwetkę, ale na litość przodków, przynajmniej nie wymiguj się tak... Idziemy, już, już, hop, hop! — Szturchnęła płomiennooką w kierunku wyjścia do obozu. Srebrna musiała jeszcze tylko oznajmić, że wybywa z obozu. Akurat żadnej z nauczycielek nie było w jamie. W cieniu, przyglądając się ziołom i jagodom, siedziała jedynie Zaćmiona Łapa. Odbiegając na moment od pary kotek podbiegła do siostry.
— Zaćmienie... — szepnęła, nie chcąc jej przestraszyć niespodziewanym i nagłym hałasem. Szylkretka mruknęła krótko na znak, że słucha słów Ćmy. — Idę pozbierać mięte i malwę.
— Sama? — rzuciła jakby zatroskana.
— Z Melodyjnym Trelem i Pietruszką
— Uważaj na siebie, tylko nie wracajcie za późno, a tym bardziej po zmroku, bo porwie Cię mewa — zażartowała, chociaż kamienny, zamyślony i nieobecny wyraz pyska wcale na to nie wskazywał. Bladooka tylko kiwnęła głową; to był okrutny dowcip...

* * *

Szły przyśpieszonym tempem. Mimo długich dni i późno pojawiającego się zmroku żadna z kotek nie chciała przypadkiem zostać złapana przez noc poza obozem, zwłaszcza w okolicach morza, gdzie przypływ był równie nieprzewidywalny, co zachowanie szybujących nad nim ptaków. Wyczulona Ćma na każdy, nawet najmniejszy, mewi krzyk zadzierała łebek wysoko do góry i jeżył sierść na grzbiecie. Nie miała zamiaru dać się znów podejść tym okropnym stworom. Pod noskiem, niemal całą drogę, powtarzała ochronną regułkę do Klanu Gwiazdy.
Udało zebrać im się malwę i mięte, a nawet trochę aksamitki, w bardziej zarośniętych częściach terenów Klanu Klifu. Melodyjny Trel jednak upierała się, aby wrócić plażą, gdyż miała chętke na krabowe paluszki. Doszła również do wniosku, że brak apetytu ze strony burej wynikał ze złych jakościowo gryzoni, które nawiedziły tego roku łąki i polany, a więc jedynym wyjściem będzie poczęstunek w postaci owoców morza. Tak więc zrobiły. Przechadzka, dość długa, wymęczyła niezwykle obie uczennice. Srebrna z reguły miała słabą kondycję i szybko opadała z sił, ale tym razem to druga terminatorka zdawała się gorzej to wszystko przyswoić. Kiedy jej opiekunka uganiała się za czerwonymi skorupiakami, one we dwie przysiadły na pograniczu Klanu Nocy i Klanu Klifu. Przed nimi rozpościerał się bezkres oceanu, zamknięty w niepełnej zatoczce, a za nimi zaczynał sie zalesiony fragment Klanu Nocy. Blade spojrzenie napotkały pomarańczowe ślepia.
— Boli cię brzuch?
— H-huh?
— Te zioła są na brzuch — Podsunęła niesmiało łapką zwitek roślin, które wcześniej miała w mordce, a teraz położyła przed nimi. Pietruszkowa Łapa sprawiała wrażenie troszkę niepewnej. To prawda, Ćma też nie ufałaby w pełni uczniowi wojownika w sprawach zapewnienia jej pożywienia czy obronie; dlaczego więc bura miała zaufac w kwestii tak zasadniczej jak swoje zdrowie? — Mnie też... boli
— Czemu ich nie weźmiesz? — Zmrużyła oczy podejrzliwie. Faktycznie. Wyglądało to dosyć nieciekawie i malowało bladooką w niekorzystnym świetle. Tak naprawdę, terminatorka Liściastego Futerko po prostu nie była pewna czy starczy im zbiorów. Musiała też coś przecież zanieść do obozu. Niemożliwym było żeby nic nie znalazła, a dokładnie wymieniła zioła, których miała poszukiwać, swojej siostrzyczce.
— Mam leczyć innych... — pisnęła i wbiła wzrok w ziemie. Spojrzenie Pietruszki delikatnie zmiękło, a ta wypuściła głośno powietrze. Chyba było jej głupio, że podejrzewała koleżankę o jakieś szachrajstwa, i to jeszcze niemal na oczach jej mentorki. Delikatnie wzięła do pyska dwa listki mięty i większy liść malwy, zaczęła przeżuwać z niesmakiem. Po chwili Ćmia Łapa zrobiła to samo. W milczeniu siedziały przez dłuższą chwilę, aż cisze przerwało splunięcie większej. Zielona papka oblepiła się piachem.
— Wiesz co, Ćmo, już mi lepiej! Jak łapą odjął! Dziękuje Ci, a teraz idę pomóc Melodyjnemu Trelu; faktycznie mam ochotę na kraba. — zaśmiała się wesoło i ruszyła pędem po plaży, aby wesprzeć mentorkę w boju z szkaradnym opancerzonym. Koteczka więc została sama, czekając aż nieprzyjemne skręty ustaną, tak jak było to w przypadku pomarańczowookiej.
Nagle uszłyszała za sobą cichy szelest. Odwróciła się jak oparzona, chociaż, co było dziwne, sierść nie zjeżyła jej się pionowo na grzbiecie. Całkiem jakby jej organizm wiedział, zanim nos zakodował, że zapach, który miał z amomencik do niej dotrzeć, był jej doskonale znany. Chociaż przesiąknięty był Klanem Nocy, a więc aromatem perlistych łusek i wilgotnych alg, rozlewał fale ciepła i komfortu po ciele kruszynki. Zrobiła niewielki kroczki do przodu, wciąż jednak uważając, aby szanować granice najlepiej jak umiała. Oczom szybko ukazała się postać dwukolorowej kotki. Uśmiech na mordce Mżawki, a raczej Mżącej Łapy, wykwitł w przeciągu sekundki.
— Dzień dobry, Ćmia Łapo. Jak miło Cię tutaj spotkać. — wymiuaczała serdecznie, pokazując jej ząbki, niezwykle sympatycznie i uroczo. Nie minęło wiele czasu od ich harców podczas zgromadzenia, na pewno nie tyle, aby uczennica medyczki zgubiła cenną muszelkę, która wyłowiła rybkolubna. Trzymała ją pod warstwą miękkiego mchu w swoim niewielkim kąciku. Był to jej malutki, drobniutki, połyskujący skarbek, o którym nie wiedziała nawet Zaćmiona Łapa. Wiedziała, że gdyby go zobaczyła, pewnie od razu do głowy przyszłyby jej jakieś dziwne scenariusze o tajemnym absztyfikancie! Znała barwna wyobraźnie swojego rodzeństwa...
— Mżawka — wymruczała, mrużąc oczka. — Pozdrowienia — zamachnęła się kitką, wzbijając w powietrze chmure piasku i pyłków. Na prawde bardzo cieszyła się na widok nowej przyjaciółki. Chciałaby żeby niebieska mieszkała z nią w Klanie Klifu... Tutaj wszyscy uważali ją za dziwną... Nikt nie podarowywał jej takich niesamowicie pięknych prezencików. Nawet mamy...
— Co cię tutaj sprowadza, znów tak blisko naszej granicy? Znowu uciekłaś swojej mentorce? Niezłe z ciebie ziółko, a z taką uroczą mordką — zaświergotała radośnie, a jej wąsy drgały w dziarskim tańcu. Klifiaczka zestersowała się na moment. Czy to takie dziwne, że już drugi raz spotykają się zaraz na skraju swoich terenów? Może koty z Klanu Nocy pomyślą, że chce im kraść zioła? Ich medyczka wydaję się być dość... Pompatyczna... Ćma za żadne skarby nie chciałaby mieć w niej wroga...
— Zbierałam zióła na brzuch... Mieliśmy kłopoty. — wytłumaczyła, muskając swoje okrągłe boczki ogonem, jakby nieświadomie. Rzuciła szybkie spojrzenie na ramie, aby upewnić się, że na pewno nie została sama, zanim odpowie na drugie pytanie. — Reszta poluję na kraby... A ty?
— Moja mentorka? Na pewno gdzieś jest... — Nocniaczka również zaczęła się rozglądać, jakby zaraz za niej miała wyłonić jej nauczycielka. Ćmia Łapa nie była pewna czy ta by tego chciała, czy raczej wolałaby, aby na razie pozostały we dwie. Chociaz musiała przyznać, że Liściaste Futro i Czereśniowa Gałązka raczej też nie byłyby zbytnio zadowolone, że tak się pałęta w okolicach Klanu Nocy. No ale przecież nie robiła nic złego... Nie łamała kodeksu. A być może Mżąca Łapa akurat potrzebowała pomocy; nie mogła by jej odmówić. — Polowałyśmy osobno, spójrz na moja zdobycz!
— Oh! Ja bym nie umiała — pokiwała zrezygnowana głową. Była tego całkowicie pewna. Nawet doścignięcie najmniejszej myszki byłoby dl aniej wyzwaniem niedoogarnięcia, więc jej zachwyt był szczery, płynący prosto z serca. — Było ciężko? Bałaś się? — zapytała, będąc wciąż w szczerym szoku.


[2204 słowa]
<Mżąca Mżawko?>

Wyleczeni: Pietruszkowa Łapa, Ćmia Łapa

[przyznano 44%]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz