Dymny kocur siedział w cieniu rozłożystej sosny, czyli miejscu, w którym można było go zazwyczaj znaleźć. W tym właśnie zaciszu miał niezakłócalny czas na głębokie przemyślenia i podejmowanie decyzji, błahych, jak i bardzo istotnych. Jedyne, czego pragnął to spokój, który znajdował w tej właśnie lokacji. Nikt mu nie przeszkadzał, nie narzucał się, a sam był ledwo widzialny. W zasadzie nikt z własnej woli tu nie przychodził, bo nie za bardzo miał po co. To było jego miejsce. Więc widząc znajomą szylkretową sylwetkę zadziwił się. Owinął szczelnie łapy ogonem, wyprostował się i zrobił kotce miejsce obok siebie, choć szczerze nie miało to znaczenia, bo i tak miała gdzie przypucnąć. Brązowooka usiadła.
- Cześć, Topielcowa Łapo... - zagadała do niego niepewnie Cisowa Łapa, dosiadając się obok niego i poprawiając ogon. Wydawała się niespokojna, jakby coś zaśmiecało jej myśli i nie zamierzało dać spokoju. Gdy odwrócił pysk w jej stronę, wzdrygnęła się.
- Czeeść. Jak tam? - odpowiedział jej jękiem i przewrócił oczyma. Może przynajmniej u niej coś się działo... Sam nie miał wiele do roboty. W kółko tylko treningi, treningi i jeszcze raz treningi. Potrafiło to być nieraz nużące, tak w kółko robić jedną rzecz bez przerwy. Pragnął, by się rozerwać... Ale na to nawet nie miał czasu.
Spojrzała na niego wzrokiem przepełnionym... No, właściwie niczym. Jej ślepia ziały przejmującą pustką, jakby zniknął ten jej płomyk energii, który zawsze tlił się w jej wnętrzu, rozświetlając atmosferę zazwyczaj za pomocą głupiego i nieznacznego żartu.
- Eh… No wiesz. Zostałam uczennicą medyczki. Więc dużo kotów powiedziałoby, że spoko - mruknęła mu w odpowiedzi, ale ewidentnie coś było nie tak. W tych słowach nie było radości. Jedynie znużenie. Więc zaczął się zastanawiać: czy ona naprawdę tego pragnęła? Czy to było właśnie jej przeznaczenie? Ale to przecież ona wytyczała sobie drogę i nie miał prawa na to wpływać. Miała jeszcze wiele przed sobą.
- Może - obojętnie wzruszył ramionami. - Ale według mnie najważniejsze jest, czy widzisz się w tej roli. Jeśli tak, to nie ma sprawy - powiedział, choć było to po części kłamstwo. Cieszył się, że znalazła coś co chciała robić, ale jednak żałował ich wspólnych treningów których tak wyczekiwał. Kichnął i zamrugał załzawionymi oczami.
Kotka chyba zauważyła jego smętność. Ale pech. Nie żeby było aż tak źle, ale nie lubił, gdy koty spijały mu jego odczucia ze sposobu bycia i wymowy.
- Spokojnie, robię to dla klanu. Spróbuję namówić Zaranną Zjawę, żeby mnie podszkoliła na wojownika. I tak nie będziemy na równym poziomie, ale może coś się da zrobić - próbowała go pocieszyć. Podniosła uszy ku górze i nieśmiało się uśmiechnęła.
Żółtooki zerknął na nią, by upewnić się, czy te słowa aby na pewno nie były sztuczne.
- Zresztą, nieważne. I tak mam teraz na mentora Gronostajowy Taniec, przez co muszę się przyzwyczaić, a poza tym uczniowie rzadko mają wspólne treningi - zauważył, rozciągając zdrętwiałe łapy. Zasiedział się tu trochę dłużej, niż planował. Dobrze by mu zrobił spacer - dawno nie miał wolnego czasu, by zrobić coś, na co miał ochotę.
Niebieska spojrzała na niego niepewnie okrągłymi, kasztanowymi oczyma.
- Eh… To może pójdziemy kiedyś na zbieranie ziół… Jak już się nauczę je rozpoznawać? - zapytała. Wiedział, że najpewniej była to propozycja znikąd, chciała mu pewnie po prostu grzecznie odpowiedzieć.
Oczywiste było to, że pewnie odparłby jej zwięźle i prosto: nie. Ale jeśli miało to oznaczać spędzenie z nią choć dłuższą chwilę niż powiedzenie jej cześć w obozie... Dotąd była jedynym kotem, który go rozumiał.
- Dobra - powiedział więc i nie wiedząc, co mógłby więcej, pociągnął kolejny temat. - Czego się nauczyłaś jako medyczka? Co umiesz robić?
Cis popatrzyła na niego znudzona.
- Na razie nie za wiele. Umiem rozpoznawać kilka ziół - odpowiedziała, pewnie zakładając, że oczekiwał innej odpowiedzi. Ale nie, zdawał sobie sprawę, że w ciągu tak krótkiego czasu niewiele się nauczy. Już otworzył pysk do odpowiedzi, ale nie wykrztusił z siebie słowa, ponieważ jakiś owad zaczął brzęczeć tuż obok jego głowy. Strzepnął uchem w celu odgonienia go i kontynuował.
- To dużo jak na tak krótki czas - zauważył, wzruszając ramionami. - Ja na przykład nie umiem jeszcze wiele. Jedyne, na co mogę polować, to myszy i ptaki. Beznadzieja.
- Ale umiesz polować! To jest naprawdę fajne! Przynajmniej masz jakieś zajęcie bo ja ciągle tylko podaję różne zielska - pożaliła się i prychnęła zdegustowana. No i znowu miał rację. Punkt dla niego. Nie lubiała tego robić, tylko narzekała, prychała, wzdychała i co tam kto jeszcze wymyśli.
- Ale nie tyrasz dzień i noc - wytknął jej, wbijając w nią swoje przeszywające spojrzenie.
I znowu to zrobiła. Westchnęła.
- Wyobraź sobie, że spać się nie da. Jeżeli któryś z kociaków się obudzi, to wszyscy też - wyżaliła mu się i kichnęła. Nie był pewien czy to jakaś alergia, może działanie pyłków? Ale nie główkował nad tym, bo nie bardzo go to obchodziło i nie znał się na tym.
- Aaa, bo ty tam z dzieciakami mieszkasz... - przypomniał sobie. - No dobra, cofam swoje słowa. Współczuję - powiedział całkiem szczerze, a potem otworzył pysk w szerokim ziewnięciu, którego nie był w stanie powstrzymać. Ciężka praca najwyraźniej też zawierała efekty uboczne. - Choć wcale nie mówię, że ja jestem wypoczęty.
I po chwili namysłu niepewnie dodał:
- Co ty na to, żeby przejść się teraz do lasu? Mam trochę wolnego czasu.
Uczennica owinęła szczelnie łapy ogonem i przechyliła łeb w zamyśleniu.
- Eh… Nie wiem czy mogę… - powiedziała, wahając się.
- Nie masz czasu? Jak tak, to nie ma sprawy - powiedział, choć jednak gdzieś w głębi czuł nadzieję, że nie chodzi o jego towarzystwo. On sam nie miał z kim spędzić popołudnia, a to wydawało się dobrym wyborem. Zerknął na nią z żalem wymalowanym na pysku.
- Nie, nie, nie! Mam czas! Po prostu chodzi o to, że nie wiem czy Zaranna Zjawa i Naparstnicowa Kołysanka mi pozwolą - wytłumaczyła. Na szczęście był prawie pewien, że tymczasowe medyczki poradzą sobie bez niej. Bo co to za wyzwanie? Na pewno by jej tego nie powiedział, ale... Do niczego się teraz nie przyda. Nic nie umie.
- A nie możesz się ich po prostu spytać? - zapytał, przechylając głowę. - Nie powinny mieć nic przeciwko.
Wbił w nią wzrok swoich żółtych oczu, czekając na odpowiedź z jej strony. Nie był pewien, czy będzie twierdząca.
- Chyba mogę... Zaczekaj tu - miauknęła niepewnie. Nieśpiesznym krokiem potruchtała w stronę jaskini, nie oglądając się za siebie ani nie patrząc pod łapy. Najwyraźniej już dobrze znała drogę.
W końcu wróciła do kocura.
- Chodźmy - powiedziała.
Ruszył niespiesznie w stronę wyjścia z obozu i zagaił:
- Jak je przekonałaś?
- Nie powiedziałam z kim idę - odpowiedziała ze zbójeckim uśmieszkiem. Spojrzał na nią z ukosa.
- Nie są na mnie psychicznie gotowe - oznajmił z kamienną miną i stanął na baczność. - Jak żyją z "tępym dzieciakiem" to nie mają już teraz siły na nic. Absolutnie.
Pacnęła go łapą, najwyraźniej nie spodobały jej się te słowa.
- Czy ty mnie obrażasz? - syknęła lekko urażona.
Odsunął się od niej, szczerze przerażony jej reakcją. Nie spodziewał się jej. A może... Po prostu nie rozróżniała żartów?
- Nie! Oczywiście, że nie! Nie miałem tego na myśli! - nerwowo miauczał, a język plątał mu się podczas próby wybrnięcia z tej sytuacji. Nie miał argumentów.
Zmarszczyła brwi.
- To o co chodzi? Czy jest jeszcze jakiś tępy dzieciak? Czy po prostu lubisz obrażać młodszych jak to powiedziałeś? - zapytała obrażona, zbliżając się do niego wbijając w niego lodowate spojrzenie swoich kasztanowych oczu.
Skulił się, wystraszony jej reakcją.
- T-to m-miał b-być taki żart! Prz-przepraszam! - jęknął.
- Ja tu ryzykuję swoją pozycją dla ciebie wiesz? - syknęła.
Żółtooki nie wiedząc już co robić, zaczął się nerwowo cofać z chęcią ucieknięcia od kocicy.
Nagle wybuchnęła śmiechem.
- Chciałbyś zobaczyć swoją minę! Byłeś świetny! - co chwilę parskała śmiechem, najwyraźniej bardzo zadowolona z siebie.
Słysząc jej reakcję, natychmiastowo się zawstydził, zresztą czego można było się po nim spodziewać? Szybko otrzepał sierść, wbił wzrok w swoje czarne łapy i niechętnie powiedział:
- Ha. Ha. Ha. Ja się jakoś nie śmieję - wytknął kotce, niezadowolony z rozwoju sytuacji.
- Uspokój się. To tylko żart, prawda? Odegrałam się wreszcie za odzywki w żłobku - powiedziała. - Ale naprawdę ryzykuję dla ciebie moją pozycję - dodała już bardziej poważnie.
- Eee tam, gadaj co chcesz, ale dla mnie chyba warto, prawda? - zapytał się i zachichotał pod nosem. - Ale jeśli naprawdę się boisz, to wracamy - powiedział niepewnie, z nadzieją, że odpowiedź będzie brzmieć "nie".
Jeszcze bardziej parsknęła śmiechem.
-Ty to jesteś zabawny. I że ja się boję? Żartujesz! Idziemy dalej! - rozkazała.
A więc ruszyli do przodu, krok w krok, nikt nie zostawał w tyle. Krajobraz powoli zmieniał się, ukazując majestatyczne sosny, lśniące w blasku słońca. Widzialność nieba stopniowo się zmniejszała, im głębiej wchodzili. Podłoże za to chłodziło ich w tym ciepłym dniu, gdy poduszki ich łap muskały trawę. W końcu rzucił propozycją:
- Jak chcesz, to mogę nauczyć cię pozycji łowieckiej do polowania na myszy.
Niebieska tortie zrobiła wielkie oczy, niczym kociak słyszący opowieści starszych, pełne emocji i wciągające.
- Dawaj.
- Na początek musisz przykucnąć - powiedział, pokazując jej odpowiednie ułożenie kończyn.
Wykonała polecenie mniej więcej tak, jak jej kazał. W końcu nigdy wcześniej tego nie robiła.
- Tak dobrze? - zapytała.
Przechylił głowę, przyglądając się pozycji.
- Jak na pierwszy raz nie jest źle. Tylko zadek trzymaj niżej - powiedział, podszedł do niej i skorygował błąd łapą. - I najważniejsze! Pamiętaj, żeby ogon nie sterczał w powietrzu ani nie rysował dołków w ziemi, musisz utrzymywać go w powietrzu.
Poprawiła błąd i ustawiła poprawnie kończynę.
- Niezbyt to wygodne, ale chyba działa - zauważyła z powątpiewaniem.
- Jest bardzo dobrze! - powiedział jej, jeszcze raz przyglądając jej się od dołu aż do czubków uszu. - Teraz spróbuj iść naprzód. Łapy trzeba stawiać miękko, bo mysz prędzej cię usłyszy, niż wyczuje.
- Akurat w skradaniu nie musisz mi podpowiadać - powiedziała wywracając oczami, zaczynając posuwać się przed siebie z ostrożnością. Zerknął na nią niepewnie. Czasem pewność siebie może zgubić.
- A właśnie, że muszę - odparł z uniesionymi brwiami. - Nie słuchałaś. Może kot cię nie usłyszy, ale widząc twoje ruchy, zakładam, że przez to szuranie dowie się o twoim istnieniu cały las. Tylko się nie obraź - dodał szybko.
Cisowa Łapa najwyraźniej się poddała.
- Eh, w sumie masz rację. Nigdy nie sprawdzałam jak reaguje zwierzyna. Mogłam tylko testować na kotach - mruknęła pokonana.
- Chyba po raz pierwszy użyłaś tego stwierdzenia, ale każdy od czegoś zaczyna - powiedział zadowolony z przyznania się przez kotkę do swego głupiego błędu. - Ale więcej nie mogę ci doradzić, skąd mam ci powiedzieć, czy wyczułaś mysz? Jestem zbyt głupi by to ogarnąć, potrzebowałabyś wojownika.
Zerknęła na niego rozbawiona.
- Nie ciesz się za bardzo. Ja cię ziół nie zamierzam uczyć. W każdym razie nie po tym, co mi zrobiłeś - westchnęła teatralnie. Podczas tego spotkania zaobserwował, że właśnie tak zwane... Chwilka... Wzdychanie, sprawiało jej wielką radość.
- Bueh, zioła! Ja tam lubię trucizny. A szczególnie, gdy są to te jagódki, po których masz imię. Pomińmy to, że nie wiem nawet, jak wyglądają.
I rzeczywiście. Był na tyle głupi.
- Oh, uwierz mi. Mnie też te zielska nie kręcą. Za to trucizny... Ohoho…może nie będę umieć dobrze walczyć, ale przynajmniej będę umiała truć - powiedziała szczęśliwa z siebie, z dumą w kasztanowych oczach.
- Ale to zabawnie brzmi. Możesz wziąć mnie czymś śmiertelnym nasmarować i na wojnie mną rzucać. Piękny dobór, mi się tam podoba - zachichotał.
- Może lepiej nie… jeszcze bym została oskarżona o przemoc wobec członka klanu - powiedziała, przewracając ślepiami.
- No to może lepiej nie ryzykować - zaśmiał się. - Skończyłbym tak sponiewierany, żeby się mnie wystraszyli.
- Żebyś wiedział!
- Wiem, wiem, nie martw się. Może wtedy by się przeze mnie przerazili! - oznajmił ze śmiechem i obnażył zęby.
- Oh, czyli muszę ci pomagać byś był przerażający? Boję się teraz o swoje bezpieczeństwo. Biada nam! - zaczęła aktorsko narzekać.
- Nie martw się! Spójrz na te straszne, pozlepiane krwią wrogów futro - wskazał na swoją sierść brudną od jagodowego soku. - Jestem w stanie zabić ich taką ilość, jakiej sobie nigdy nie wyobrażałaś! - powiedział teatralnie.
- Oh, mój ty książę- - nadal mówiła aktorskim tonem, ale to... Już mu się nie podobało.
Natychmiastowo mina mu zrzedła, a sam popatrzył się na nią jak na jadowitego węża.
- Posrało cię? - syknął głosem przepełnionym złością.
Zbliżył się do niej i wysunął pazury, wbijając je w podłoże.
- Nie no, przecież żartuję! Nie jestem aż taką wariatką! - wykrzyknęła. - Chyba, że Ty jesteś- - powiedziała przeciągle, nadal go prowokując.
Najeżył sierść i popatrzył na nią wściekły.
- Wiesz co? Mnie najwyraźniej nie śmieszą takie żarty! - warknął. - Ale ty się najwyraźniej świetnie bawisz, obrażając mnie!
- Jak to cię obrażam? Że ja jestem taka obrzydliwa, że obrażam cię myślą o tym, że bylibyśmy razem? - zapytała.
- Chybaś zwariowała! Wiesz chyba, że to nasza druga rozmowa!
- Dlatego mówię, że nie jestem aż taką wariatką! - wykrzyknęła mu prosto w pysk, owiewając go chłodnym powietrzem. -Teraz rozumiesz czy mam powtórzyć?
Zaczął głęboko oddychać, by się uspokoić.
- To. Bardzo. Cię. Proszę - powiedział ze sztucznym uśmiechem - Wyrażaj się jaśniej, jeśli nie chcesz doprowadzić do mojego zawału.
- Dobra stary, wyluzuj- powiedziała, najwyraźniej lekko przestraszona.
Co mogłoby być niespodziewane, rzeczywiście wysłuchał jej polecenia. Zaczął rozluźniać mięśnie i zamknął oczy.
- Po prostu nie jestem gotowy na takie rzeczy. Nie teraz.
- Myślisz, że ja jestem? Ja nawet nie wiem, czy mi się podobają kotki czy kocury! - powiedziała z pewnym zrozumieniem.
- Na to przyjdzie czas. Ja sam nie jestem pewien, ale nie wpływa to na moje zachowanie. Trzeba to przemyśleć. Nie wystarczy na to jeden księżyc, a nawet dwadzieścia. To od nas zależy.
- Łał…..jaki z ciebie myśliciel - zażartowała. Chyba uznała, że kocur brzmiał jak jakiś starszy dający jej radę.
Zrobił obrażoną minę.
- Ej, to nie jest śmieszne!
- Dobra, przestanę żartować - powiedziała trochę ponurym głosem. Czy przypadkiem nie przesadził?
- W sensie nie o to chodzi... Tylko jak chcę powiedzieć cokolwiek mądrego, to inni to zbywają. Myślałem, że ty to docenisz.
Zerknęła na niego ponuro.
- Ale ja tego nie zbywam. Po prostu staram się nie być zawsze sztywna - powiedziała z kamienną twarzą. Najwyraźniej cały humor jej znikł.
- A czy kiedykolwiek wzięłaś moje słowa na serio!? Chyba tylko wtedy, gdy nie powinnaś, bo żartowałem! - fuknął.
Zgromiła go wzrokiem po czym bez słowa zaczęła zbierać najbliższe pajęczyny. Topielec nie wiedział, jak zareagować... Uznał, że powróci do obozu. Nic tu po nim. Zaczął przedzierać się przez chaszcze, nawet nie szukając ścieżki. Nie miał na to siły. Nie teraz, gdy był w tak podłym humorze.
[przyznano 47%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz