– Babciu! – jęknęła, zadzierając swój czarny łebek do góry, aby móc spojrzeć starszej w oczy.
Ogon liderki drgnął.
– Co się stało, Różana Łapo? – spytała ściszonym głosem, nie chcąc przeszkadzać odpoczywającym w żłobku kotkom.
Uczennica medyka najwyraźniej wyczuła atmosferę i naśladując liderkę także uspokoiła swój ton.
– Ciocia Wirująca Lotka, ona… ona… – próbowała się wysłowić, wyraźnie przejęta. Uszy Sroki powędrowały do tyłu, a narastający w klatce piersiowej niepokój zaczął kłuć. Obawiała się kolejnej wiadomości o martwym kocięciu. – Ona urodziła czekoladowego! – w końcu wydusiła z siebie młoda, robiąc do tego dramatyczną minę.
Nos Sroczej Gwiazdy zmarszczył się nieznacznie, a w poszukiwaniu potwierdzenia słów wnuczki, wzrok swój przerzuciła na pomagającą medykom piastunkę. Kotewkowy Powiew przytaknęła w milczeniu, kręcąc z zawodem głową.
– Różana Łapo, miałaś iść do legowiska medyka pomóc Biedronkowemu Polu! Zostawiłyśmy ją w trakcie wyciągania żądła, na pewno ją nadal boli. Mówiłam ci, że z resztą formalności już sobie poradzę sama. – zganiła uczennicę Strzyżykowy Promyk.
Zielonooka wywróciła oczami, jednak posłuchała się mentorki, opuszczając żłobek z wysoko zadartą kitą, którą delikatnie musnęła poruszane przez wiatr pnącza, oplatające wejścia do wnętrza. Srocza Gwiazda podeszła bliżej, aby na własne oczy ujrzeć wspomniane przez wnuczkę stworzenie.
– Jak się mają? – zaczęła, zasiadając przy boku córki.
Dopiero teraz widziała ją dobrze. Wcześniej królowa leżała skryta w cieniu, zamaskowana przez ciemność. Teraz jednak liderka widziała ją aż za dobrze. Wyglądała źle. Pierwszym co przykuło jej uwagę, było miarowe dyszenie, słyszane jeszcze podczas rozmowy z Różaną Łapą. Oczy miała zaciśnięte, a łapy podkulone. Bez pękatego brzuszka, towarzyszącego jej przez ostatnie dwa księżyce, prezentowała się bardzo marnie i w najmniejszym stopniu nie przypominała tej dumnej, pewnej siebie wojowniczki, którą Sroka widziała jeszcze parę wschodów słońca temu. Mimo zmęczenia ciążą nadal wyglądała jak przykładowa wojowniczka, krew z jej krwi, dbająca o posturę i swoją kondycję.
– Kocięta są silne i zdrowe. Wszystkie przeżyły – zapewniła liderkę Strzyżykowy Promyk. – Wirująca Lotka… ma się nieco gorzej, ale to krzepka kocica. Powinna szybko dojść do siebie, a porody, szczególnie tak liczne jak ten, są z natury wyczerpujące.
Srocza Gwiazda z troską zetknęła się czołami z na wpół świadomą córką. U jej brzucha faktycznie leżała liczna gromadka aż czterech kociaków. Śliczna, czarno biała kotka, o nieco skręconym futerku leżała najbliżej przednich łap matki. Tuż obok niej, mocnymi ruchami łap, brzuch ugniatała srebrna kuleczka, o unikatowym ułożeniu bieli przy jeszcze zamkniętych oczach. Na środku znajdowała się liliowa istotka, której kolor futra na myśl przywiódł Sroczej Gwieździe jej zmarłą… kompankę, Zajęczą Troskę, która zginęła w tragicznym wypadku z samotnikami. Zielonooka potrząsnęła głową. Nie chciała o niej teraz myśleć. Nadal nie mogła pogodzić się ze stratą najdroższej, a każde jej wspomnienie zalewało ją falą poczucia winy i nieposkromionego bólu. Brakowało jej jej głosu, dotyku, zapachu, a także żartów dotyczących jej siwych kosmyków, których od dnia jej straty tylko przybyło. Kocięce piśnięcie oderwało ją od negatywnych wspomnień.
– Oto nasz “mały problem”… – skomentowała Kotewkowy Powiew, wstając tuż po wypowiedzeniu tych słów.
Liderka kątem oka widziała, jak córka o wywiniętych uszach oddala się w kierunku przeciwległego posłania. “Mały problem” jak nazwała to łaciata, wiercił się, próbując dostać w bardziej dogodne miejsce. Stworzenie, mimo pokrywającej je w większości bieli, wyglądało jakby ktoś zanurzył jej ogon i połowę pyska w ciepłym, lepkim błotku. Gdyby nie panujący w żłobku porządek i okoliczności, Srocza Gwiazda miałaby nadzieję, iż był to jedynie nieszczęśliwy wypadek i białe kocię pechowo wpadło do brunatnej kałuży. Westchnęła ciężko. Domyślała się, że czekająca ją rozmowa z dymną córką nie będzie należeć do najprzyjemniejszych.
***
Poranek nastał wcześniej niż tego chciała. Zbudził ją lekki wietrzyk, który zawieruszył się w jej dziupli, smyrając w nos, niosąc ze sobą orzeźwiający, rzeczny zapach. Słońce powoli wschodziło na czysty nieboskłon, swoimi promieniami muskając grzbiety opuszczających swoje legowiska kotów. Tuptająca Gęś od rana sumiennie wykonywała swoje obowiązki, wydzielając koty na patrole i pilnując ogólnego porządku w obozie Klanu Nocy. Napotykając wzrok matki, uśmiechnęła się dumnie, poprawiając sierść. Zauważając jednak, w którą stronę się kieruje, jej uśmiech zrzedł. Zastępczyni często rozmawiała ze swoją potomkinią, Różaną Łapą, dlatego znając życie, była już bardzo dobrze doinformowana w temacie futerek nowych członków Klanu Nocy. Srocza Gwiazda od wczorajszego wieczoru nie zdążyła z nią zamienić choćby słowa, ale zdawała sobie sprawę z tego, co córka ma ochotę jej powiedzieć i co z pewnością wkrótce zrobi.Żłobek był miejscem, które liderka odwiedzała dużo częściej niż jej poprzednicy. Mimo wielu obowiązków zawsze znajdowała czas by choć na chwilę wpaść do tego zacisznego, wypełnionego mlecznym zapachem miejsca, nawet jeśli było to już po zmroku, kiedy wszystkie kociaki smacznie spały. Rozsunęła pyskiem zwisające pnącza, osłaniające wejście do żłobka przed niechcianymi spojrzeniami i ostrymi promieniami słońca, które w nadmiernej ilości mogły być szkodliwe dla najmłodszych członków ich klanu.
– Witaj, Wirująca Lotko – przywitała się z córką po przekroczeniu progu żłobka.
Kotka uniosła głowę. Nadal wyglądała niewyraźnie, ale teraz przynajmniej zdawała się być bardziej przytomna.
– Hej mamo – rzuciła w odpowiedzi dymna, mierząc Srokę nieprzeniknionym spojrzeniem pomarańczowych ślepi.
– Jak się czujesz?
– Dobrze. Kociaki także. – odpowiedziała krótko.
Srocza Gwiazda pod skórą czuła, że Wirująca Lotka wiedziała o tym, o czym przyszła z nią porozmawiać. W końcu sama je wychowała. Wszystkie cztery córki były sprytne i świetnie wyszkolone. Znały ją prawie tak dobrze jak ona je.
– Zdecydowałaś już jakie imiona im nadasz? – kontynuowała zielonooka.
– Tak. Sumowa Płetwa odwiedził mnie przed świtem, specjalnie aby je zobaczyć. – miauknęła, po czym przystąpiła do przedstawiania kociąt ich babci. – To Alga, najstarsza z nich. Jest też największym rozrabiaką. Jeszcze się dobrze nie urodziła, a już wierzga. Jestem pewna, że te wszystkie kopnięcia w pęcherz były od niej… – zaśmiała się, czule spoglądając na odpoczywające pociechy. – To Mandarynka. Druga w kolejności. Jest znacznie spokojniejsza od reszty sióstr, mała elegantka… A to Zimorodek. Przy wyborze jej imienia pomógł mi Sumik. Powiedział, że ten kędziorek na głowie przypomina mu sposób, w jaki układają się piórka tychże ptaków. Urocze, prawda? – zamruczała, a ogonem odsłoniła dotąd częściowo skryte kocię. – I Płotka. Nasza najmłodsza, przylepna rybeńka. Tylko spójrz mamo na te loczki!
Pomarańczowe oczy Wirującej Lotki nie pasowały do radośnie wypowiadanych przez nią słów. Oceniały ją. Czekały na reakcję. Podczas całej wypowiedzi córki, Srocza Gwiazda dostrzegła jak wolne są jej ruchy, a głos słaby, z lekką chrypką.
– To bardzo ładne imiona. – potwierdziła liderka.
Odpowiedź nie zadowoliła dymnej, jej ogon machnął, podnosząc drobne pyłki z ziemi, które następnie zawirowały w powietrzu, mieniąc się przez wdzierające się przez małe szparki do wnętrza żłobka promienie dzienne. Atmosfera się zagęściła.
– Kiedy planujesz przeprowadzić ich ceremonię? Bo po to przyszłaś, racja? – zapytała chłodniej niż poprzednio.
Srocza Gwiazda nie chciała tak szybko wprowadzać tego tematu do ich rozmowy. Było miło, ciepło. Wiedziała, że będzie musiała to zrobić, a jednak odpowiedź, która wypłynęła z jej pyska była niechętna.
– To prawda. Chciałabym, abyś z pomocą twojej siostry przyszykowała je do tej wielkiej chwili. Całą trójkę.
Karmicielka uniosła brew.
– Jest ich czwórka. – poprawiła matkę niższym głosem, przez co chrypa zdała się nasilić.
– Tak, ale do ceremonii może przystąpić tylko troje z nich. – odpowiedziała nieustępliwie, przywdziewając odległy, władczy i zimny wyraz pyska, jaki gościł na nim przy rozmowach z obcymi.
– Dlaczego?
– Znasz przyczynę tego bardzo dobrze, Wirująca Lotko.
Atmosfera z każdym uderzeniem serca się zagęstniała. Srocza Gwiazda cieszyła się, że los akurat chciał, aby Kotewkowy Powiew zabrała Nimfę, ich znajdkę, do stosu zwierzyny, przy którym edukowała ją o najzdrowszych ich rodzajach. Nie życzyłaby sobie, aby ktokolwiek poza ich dwójką uczestniczył w przebiegającej rozmowie.
– Nie, właśnie problem w tym, że nie znam. Będzie równie dobrą księżniczką co jej siostry i kuzynki.
– Jej futro jest czekoladowe-
– I co z tego! – wychrypiała głośnej, czemu towarzyszyła salwa kaszlu – Czekoladowi są nam równie potrzebni co reszta kotów w Klanie Nocy!
Liderka uniosła wyżej łeb, przyglądając się patrzącej na nią spod byka córce, w której zmęczonych oczach tańczyły rozdrażnione ogniki. Zwęziła ślepia, które teraz przypominały wąskie, zielone szparki, z których błyskało zielone światło.
– Nie mów do mnie takim tonem, Wirująco Lotko. – zaczęła – Inaczej cię wychowałam. Sama powinnaś świetnie zdawać sobie sprawę z tego, jakimi kotami są czekoladowi. Topikowa Głębina, Zdradziecka Rybka, Cuchnący Śledź, Błotnista Plama, a nawet taki lider Owocowego Lasu, Agrest. Czy mam wymieniać dalej? Nie widzisz w nich pewnej powtarzalności?
Dymna fuknęła z oburzeniem.
– I tylko dlatego Płotka nie zasłużyła na bycie mianowaną? Przez zachowanie jakichś obcych nam kotów? Czy ty siebie słyszysz, matko? – parsknęła, uspokojając swój ton po tym, jak kocięta zaczęły nerwowo poruszać noskami – I czy naprawdę wierzysz w słowa mojej siostry? Przecież Topik by muchy nie skrzywdził, a co dopiero kocięcia!
– Dość tego. – warknęła Srocza Gwiazda, urywając rozmowę – Nie będziesz mówić tak o naszej rodzinie. Ceremonia się odbędzie tak czy inaczej. Kotewkowy Powiewie! – zawołała do stojącej przed wejściem kocicy – Wiem, że tam jesteś. Wejdź śmiało i pomóż w przygotowaniu przyszłych księżniczek. W razie potrzeby poproś o łapę Tuptającą Gęś albo Spieniony Nurt. Co do ciebie… – ponownie zwróciła się do karmicielki – Zawiodłam się. Nie spodziewałam się po mojej własnej córce takich słów. Poproszę Różaną Łapę, aby zaopatrzyła cię w zioła na ukojenie nerwów i poradziła coś na tę chrypkę. Odpoczywaj. Stres matki źle wpływa na dzieci.
***
Ceremonia mianowania przebiegła pomyślnie. Pogoda nie zawiodła liderki, a Wirująca Lotka pozostała w żłobku, wraz ze swoją najmłodszą pociechą, Płotką. Kotewkowy Powiew, Tuptająca Gęś i Spieniony Nurt trzymały podczas całego procesu trzy kocice, które z godnością, jak na kocięta, przyjęły znak lotosu na czole. Nikt także szczególnie nie kontemplował nad nieobecnością matki kociąt. Po tak licznym miocie kotki często musiały długo dochodzić do siebie, a zmęczone pokasływania słyszane ze żłobka jedynie to potwierdzały. Słabe samopoczucie karmicielki okazało się być ich szczęściem w nieszczęściu. Srocza Gwiazda przeczuwała, że gdyby kotka lepiej się czuła, nie byłaby taka zgodna i przeniosłaby ich kłótnię w bardziej publiczne miejsce. Po odniesieniu kociąt do matki, udała się na brzeg wyspy, obmywając sobie łapy z zebranej na nich szczupaczej krwi. Miała nadzieję, że córka jej wybaczy i zrozumie, że było to robione dla dobra ich rodziny, Klanu Nocy, jej, a także samej Płotki. Nie chciała stać się jej kolejnym wrogiem, w końcu Wir była jej ukochanym kocięciem, jednym z jej czterech oczek w głowie. Nadal często patrząc na tę już dojrzałą wojowniczkę, widziała w niej swoją małą księżniczkę, która ciekawskimi oczkami obserwowała fascynujący świat wokół. Czuła, że zmiana, która zaszła w sercu kotki, nastąpiła przez Topikową Głębinę, zmarłego przed paroma księżycami medyka Klanu Nocy. Często widywała ich dwójkę wspólnie dyskutującą w legowisku medyka, jednak nigdy nie zdecydowała się interweniować, co być może było jej największym błędem. Kocur zasiał w jej sercu ziarno niepewności, a może i niechęci do własnej rodziny, które przez długie księżyce zdążyło wykiełkować do alarmujących rozmiarów.***
Minęło parę wschodów słońca. Srocza Gwiazda starała się odwiedzać głównie swoje wnuczki po zmroku, kiedy to nie przeszkadzała im i ich matce. Jednak tego dnia dowiedziała się od Kotewkowego Powiewu, że kocięta zaczęły otwierać oczy. Była to wspaniała wiadomość i wydarzenie, z którym nie mogła zwlekać ani chwili dłużej.Weszła po cichu do żłobka, rozglądając się w poszukiwaniu małych, okrągłych pyszczków jej potomkiń. Na jej szczęście Wirująca Lotka spała, korzystając z ciepłych, kojących promieni słonecznych. Jej stan nadal pozostawał pod znakiem zapytania, ale zapewnienia Strzyżykowego Promyka nieco uspokoiły i tak już nadszarpnięte nerwy czarno-białej. A komu innemu miała ufać w sprawie czyjegoś zdrowia, jeśli nie medykowi?
Wtem do jej uszu doszedł cichy dźwięk. Odgłos przesuwania się. Czołgania. Spojrzała w dół, aby zobaczyć kociaki, przewracające się po podłożu parę długości ogona od niej. Każde z nich miało na swym czole znak lotosu, nawet czekoladowa vanka. Srocza Gwiazda domyślała się, że była to sprawka Wirującej Lotki, nie chcącej wykluczać swojej córki z rodu. Nie był to jednak prawdziwy znak. Dymna nie miała takiej wprawy, a słabe łapy nie były w stanie odzwierciedlić równego symbolu nadanego przez Sroczą Gwiazdę jej siostrom. Troszkę spływający, stworzony przy pomocy krwi mniejszych rybek, jakie dostarczano do żłobka, w oczach liderki był jedynie imitacją.
Wyleczeni: Biedronkowe Pole
<Płotko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz