Karasiowa Łapa siedziała na uboczu przy Piórolotkowym Trzepocie i choć starała się tego nie pokazywać, czuła w głębi serca lekki niepokój. Nimfia Łapa była znajdką – nie pochodziła z klanu Nocy. Zimą jej mama poprosiła patrol Klanu Nocy o opiekę nad kotką, wtedy zaledwie kilkuksiężycowym kociakiem, bo sama była zbyt słaba, by ją wykarmić. Karaś brała w tych wydarzeniach czynny udział – była częścią patrolu, jako pierwsza zauważyła obcą Serwal (mamę Nimfy), a nawet obiecała jej, że gdy znajdka podrośnie, opowie jej o jej pochodzeniu. Wciąż pamiętała jak wstrząśnięta była widokiem skrajnie wygłodzonej kocicy, oddającej obcym kotom jedyne dziecko i błagającej zwykłą uczennicę o zachowanie jej w pamięci. Wydawało jej się, że to stąd wzięło się to dziwne uczucie, które w niej osiadło i dawało o sobie znać, gdy tylko patrzyła na Nimfę. Kojarzyło jej się z pewnym rodzajem poczucia odpowiedzialności za drugą osobę i miała silne wrażenie, że gdyby kotce w Klanie Nocy wydarzyła się jakaś krzywda – Karaś stanęłaby jako winna przed tą dziwną, obcą Serwal, którą widziała zimą pierwszy i najprawdopodobniej ostatni raz w życiu.
Z tego powodu starała się zadbać o relację z Nimfą. Jak każda uczennica dość często przynosiła karmicielkom piszczki, tak więc kilka razy wyszukała na dworze co ciekawsze muszelki, kwiatki czy patyczki, żeby przynieść je przy tej okazji kociakom do zabawy. Córka Serwal okazała się jednak dość spokojna i zdystansowana – dużo mniej chętna do zabaw i brykania niż Karaś początkowo zakładała. Mimo to dziękowała zawsze za podarunek z szacunkiem w głosie i chętnie słuchała krótkich opowieści o klanowym życiu, gdy starsza miała więcej czasu. W gruncie rzeczy była bardzo dobrze traktowana – jak przystało na czarno-białe kocię w klanie, w którym inteligencję kota oceniało się po kolorze jego futra, a gdy u rodzonej księżniczki pokazało się to “niewłaściwe” – odmawiano włączenia jej do rodziny. Stąd właśnie brał się niepokój w sercu Karaś. Nimfa trafiła pod opiekę Tuptającej Gęsi i Kotewkowego Powiewu, a teraz Srocza Gwiazda powierzyła ją swojej zastępczyni również jako uczennicę. I to naprawdę nie tak, że Karasiowa Łapa miała do Tuptającej Gęsi jakiś poważny uraz, albo śmiała podważać jej kompetencje jako mentorki. Po prostu tak bardzo nie zgadzała się z poglądami, które zastępczyni chętnie głosiła… A teraz zwątpiła w to, że Nimfia Łapa da radę się przed nimi obronić i zauważyć absurdy obrażania czekoladowych kotów tylko dlatego, że są czekoladowe. Gdyby to ciocia Kawcze Serce została jej mentorką, mająca serce otwarte dla wszystkich ciocia, która jeszcze w żłobku zawsze powtarzała swoim córkom i bratanicom, że rodzina i klan są najważniejsze, i zawsze należy dbać o każdego… Czy było cokolwiek, co Karaś mogła zrobić…?
***
Kilka dni później wróciła z popołudniowego patrolu łowieckiego zadowolona. Odłożyła swoje zdobycze na pień pośrodku obozu i usiadła niedaleko, wylizując dokładnie swój ogon. Słońce przyjemnie grzało i rozważała króciutką drzemkę, gdy jej uwagę zwróciła Tuptająca Gęś, wchodząca wraz z Nimfią Łapą do obozu. Zastępczyni dość szybko się oddaliła, a Karaś postanowiła zagadnąć młodszą uczennicę. Nie miała jeszcze okazji spytać ją o wrażenia z rozpoczęcia treningu.– Głodna? – Spytała, podchodząc do czarno-białej i wskazując ogonem na stos ze zwierzyną.
– Uczeń nie może jeść, dopóki nie nakarmi klanu – Nimfia Łapa wyrecytowała niepewnie jedną z zasad kodeksu wojownika.
– Oh, przecież nie w pierwszych dniach swojego treningu – Karaś uśmiechnęła się. – Możesz zanieść jedną z piszczek starszym i to już się będzie liczyć jako nakarmienie klanu. Jeśli sama nie zjesz porządnie, to nie będziesz miała przecież siły na naukę polowania, jedzenie to podstawa! – Powtórzyła stare słowa Ryjówkowego Uroku, która wbijała tą zasadę swoim dzieciom do głów jeszcze w żłobku.
<Nimfia Łapo?>
[615 słów]
[przyznano 12%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz